Rozdział 4

39 7 2
                                    

Biegłam wolno przed siebie w białej luźnej sukience, trącając po drodze kwiaty i co jakiś czas zrywając jeden z nich, tworząc mały, śliczny bukiecik. Gdy bukiecik był już gotowy położyłam się na trawie o pięknym zielonym odcieniu. Wyrwałam jednego kłoska i przybliżając go do twarzy poczułam zapach słońca. Dzień był piękny i bardzo ciepły. Na niebie nie było widać ani jednej chmurki, a słońce świeciło radośnie na nieboskłonie ogrzewając ziemię. Rozejrzałam się po okolicy i ujrzałam postać wychodzącą z lasu. To był Karma, ubrany w białą koszulę, ciemne spodnie i swój zwyczajny zawadiacki uśmieszek. Mimo wolnie na jego widok moje serce przyspieszyło, a na twarzy pojawił się radosny uśmiech. Szedł wolno w moim kierunku, więc wstałam i podbiegłam do niego, nie zapominając zabrać ze sobą bukieciku. A przynajmniej próbowałam podbiec. Z każdym moim krokiem on oddalał się od mnie.

-Karma! Zaczekaj na mnie! – krzyknęłam. Nadal się oddalał, nawet nie ruszając się z miejsca. Stał odwrócony przodem w moją stronę i nadal się uśmiechał, ale tym razem delikatnie, z miłością. – Czekaj! Muszę ci coś powiedzieć! – Z moich oczu zaczęły płynąć łzy i obraz mi się rozmazał. Przez to nie zagwarzyłam jakiegoś kamienia o którego się potknęłam lądując na miękkiej trawie.

Tym razem jego uśmiech zgasł, a on sam odwrócił się od mnie i swe kroki skierował w stronę z której przyszedł. Po zrobieniu kilku kroków zatrzymał się, odwrócił głowę w moją stronę i z smutnym uśmiechem posłał mi ostatnie tęskne spojrzenie.

-Nagisa obudź się. – powiedział cicho, po czym odwrócił się i z powrotem ruszył przed siebie.

Po usłyszeniu tych słów obraz mi się coraz bardziej rozmazywał, aż przed oczami miałam samą czerń. W tym momencie straciłam grunt pod nogami i zaczęłam spadać w pustkę.

Spadając poczułam silny uścisk na ramionach i to właśnie wyciągnęło mnie z ciemności. Otworzyłam oczy. Obraz na początku był zamazany, ale po kilku mrugnięciach wyostrzył się. Przed oczami ukazała mi się przerażona twarz mojej matki. Gdy zobaczyła, że jestem już przytomna rzuciła w moją stronę jakieś rzeczy.

-Ubieraj się szybko.

Posłuchałam jej i szybko wciągnęłam na siebie ciuchy, nie patrząc nawet co to jest.

-Co się dzieję? – zapytałam, ale mama nawet nie zwróciła uwagi, że coś powiedziałam.

Wyjrzała tylko dyskretnie przez okno i wróciła szybko do mnie.

-Nie mam czasu na wyjaśnienia. – Chwyciła nóż z stołu po czym spojrzała na mnie z smutkiem i żalem. – Powiem ci tylko, że wioska została napadnięta. – Dotknęła koniuszkiem palca ostrza noża sprawdzając ostrość. – Odwróć się do mnie tyłem.

Spojrzałam na nią wystraszona, ale wykonałam posłusznie polecenie. Poczułam dotyk na włosach. Mama zebrała je w garść i jednym płynnym ruchem odcięła mi włosy, które przez tyle lat zapuszczałam. Odciętą kitkę wrzuciła do ognia, a nóż odłożyła z powrotem na stół.

-Nie mów nikomu, że jesteś dziewczyną. – Uśmiechnęła się do mnie blado. – Tak będzie dla ciebie lepiej. – Po tych słowach pocałowała mnie delikatnie w czoło i posłała smutny uśmiech, to był jej ostatni uśmiech, który dane było mi zobaczyć.

Po tym usłyszałam jakieś męskie głosy na zewnątrz i przez okno zauważyłam dość mocne światło rozświetlające okolice. Po czym do naszej chatki szturmem weszli dwaj mężczyźni. Jeden trzymał wyciągnięty miecz, drugi natomiast trzymał palącą się pochodnię.

Widząc tylko kobietę i „chłopca" ten pierwszy schował miecz do pochwy i chwycił kobietę pod pachę, po czym odwrócił się w moją stronę.

- Chodź po dobroci albo twojej matce stanie się krzywda. – zwrócił się do mnie głosem nie znoszącym sprzeciwu, więc dobrowolnie poszłam za mężczyznami.


Błękitna różaWhere stories live. Discover now