Rozdział 8

51 5 11
                                    

Rozejrzałam się do okoła. Wszyscy po za naszą czwórką przebywali w sennej krainie Morfeusza. Przyjrzałam się chwilę pozostałej dwójce strażników. Stali do nas tyłem pilnując jeńców z drgiego wozu, który tak swoją drogą stał z jakieś dwadzieścia, no może piętnaście metrów od nas. Oni też za nie długo odwiedzą Morfeusza i z uśmiechem na ustach wpadną w jego ramiona. Ledwo już stali na nogach, kołysząc się raz w jedną, a raz w drugą stronę.

Jeszcze raz rozejrzałam się po okolicy czy na pewno nikt nas teraz nie obserwuje i najciszej jak tylko mogłam zaczełam powoli przesuwać się w stronę końca woza, uważając przy tym by nie obudzić innych. Tuż za mną podążała mama z podwiniętą w międzyczasie spódnicą, ukazując swoje szczupłe nogi odziane w grube beżowe rajstopy i czarne kozaki ponad kostki. Jak tylko dotarłyśmy do końca wozu zeskoczyłam jak najciszej z niego i pomogłam ostrożnie zejść mamie.

Kiedy tylko żołnierze wwieźli nas na tą łąkę i dowiedzieli się o przerwie lenistwo wzięło u nich górę i zostawili wozy zaledwie kilka metrów od pierwszych drzew rozpoczynających las. Chociaż prawdę mówiąc to nie tylko lenistwo się w tym momencie u nich przejawiło, ale również głupota. Po za wyznaczeniem strażników dla jeńców i ognisk oraz zwiadowców, zapomnieli o ich zmianach. Nawet zwykły cywil wie, że powinny być zmiany wart, bo ciężko jest wytrzymać noc bez zmrużenia oka. Pewnie myśleli sobie, że skoro jeńcami są same kobiety i dzieci to nie będzie z nimi problemów, bo są słabe i nie grzeszą inteligencją. W ten oto sposób męskie ego wzrosło niemal do nieba, ale teraz spadnie rozbijając się w drobny mak na glebie, gdy tylko spostrzegną się, że ktoś uciekł. I to niby kobiety są głupsze, pff. Żyjąc tym staromodnym przekonaniem zlekceważyli nas i to był ich wielki błąd.

Dość szybko pokonałyśmy odcinek porośnięty wysoką trawą między wozem a lasem i już minutę później przedzierałyśmy się lawirując między drzewami. Pech chciał, że przez nie ostrożność potknęłam się o coś, pewnie jakiś korzeń pobliskiego drzewa, a przynajmniej chciałam by to było tylko to. Gdy do moich uszu dotarł czyiś cichy jęk i cichy mamrot, całe moje ciało oblał zimny pot, a wszystkie mięśnie w ciele napieły mi się. Podnosząc się lekko na łokciach powoli odwróciłam głowę w stronę dźwięku i z przerażeniem zauważyłam mężczyznę, a dokładniej jednego z żołnierzy, śpiącego do tej pory pod drzewem.

Czy można mieć większego pecha?! W tym właśnie momencie pomyślałam, że jestem bardzo podobna do tych mężczyzn. Moje ego również wniosło się ponad chmury, po udanej ucieczce, sprawiając, że straciłam czujność. Teraz rozstrzaskało się na na kawałki, niczym szkło, raniąc nie tylko mnie.

Mężczyzna ledwo przytomny spojrzał na mnie z pod przymkniętych powiek mamrocząc coś pod nosem. Spróbowałam wykorzystać okazję. Chciałam zabrać nogę i odsunąć  się jak najdalej mogę od niego, ale po zaledwie sekundzie wpatrywania się we mnie mężczyzna oprzytomniał,  złapał mnie za kostkę i pociągnął mnie za nią, sprawiając, że po raz kolejny w ciągu kilku minut zaryłam twarzą w ziemii.  Szarpałam się z nim próbując wyswobodzić kostkę z jego uścisku, ale za każdym razem wzmacniał uścisk. Nie pomagało nawet kopanie go wolną nogą, miał to gdzieś. W pewnym momencie w końcu puścił moją kostkę. Spróbowałam uciec, ale przygwoździl mnie do ziemii i unieruchomił  ręce. Myślałam, że to mój koniec, że znowu wrzucą mnie na ten wóz i sprzedadzą, jako sługę lub co gorsza niewolnika. Powstawanie kolejnych czarnych scenariuszy w mojej głowie przerwał nagły spadek obciążenia, który do tej pory dociskał mnie do zimnej i wilgotnej gleby oraz głośny trzask. Spojrzałam do tyłu. Napastnik upadł na ziemię obok mnie. Jak najszybciej mogłam odczołgałam się jak najdalej od niego i zerwałam się na równe nogi. Miałam teraz dokładny widok na zaistaniłą sytuację. Moja mama stała niedaleko mężczyzny z złamaną gałęzią w dłoni, którą po chwili wyrzuciła ją na bok. Żołnierz w między czasie zdążył się podnieść z ziemi i lekko chwiejąc się na nogach rzucił się na kobietę. Złapał ją jedną ręką za włosy, niszcząc jej fryzurę, a drugą za ramię, próbując ją jakoś obezwładnić. Mama kopnęła go z całej siły między nogi, a on ją mimo wolnie puścił lekko zginając się w pół. Kobieta pewna zwycięstwa odwróciła się na chwilę w moją stronę posyłając mi delikatny uśmiech.  Opanowany przez gniew i furię osobnik płci męskiej, wyciągnął zza pasa miecz i wbił go w brzuch niczego niespodziewającej się kobiety, po czym wyciągnął go z niej. Krew dość szybko wzbogaciła jej gorset i spódnicę o barwy czerwieni. Granatowowłosa upadła zaskoczona na kolana,  przyłożyła delikatnie dłoń do brzucha i podniosła ją na wysokość swoich oczu. Jasną skórę pokrywała
czerwień. Spojrzała na mnie, a z końcika jej ust spłynęła krew.

W tym momencie mój cały świat się zawalił.

Jakby jakiś niewidzialny przełącznik pstrykonoł w mojej głowie. Rzuciłam się na niczego nie spodziewającego się mężczyznę i wyrywając mu miecz z dłoni zamachnełam się nim tnąc go. Ciełam go w furii parę razy, aż padł na ziemię. Dobijając go ostatecznie przebiłam jego klatkę piersiową, którą prawie natychmiastowo zaczęła pokrywać się czerwienią. W tym momencie nie czułam nic, zupełna pustka.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Kurcze, wstawiła bym rozdział wcześniej, ale usunęła mi się jego wersja robocza ;-; i musiałam pisać od nowa ... według mnie skasowana wersja była o niebo lepsza od tej, dodatkowo koleżanka pomagała mi korygować błędy i nie spójności, więc można było by uznać pracę za cudo T_T
PRZEKLINAM CIĘ WERSJO ROBOCZA! T_T
No cóż, mówi się trudno i żyje się dalej ... przepraszam za ten kiepski rozdział  i możliwe błędy ;-;

Błękitna różaWhere stories live. Discover now