Rozdział 6

36 6 3
                                    

Wroga eskapada wraz z nami przemierzyła całą długość wsi. Nozdrza każdego drażnił nie miłosiernie dym z palących się domów i smród spalonych zwłok. Kobiety i dzieci widząc palące się własne domy cicho płakały. Niektóre próbowały wyrwać się widząc ciała swoich ukochanych. Żołnierze idący obok wozów powstrzymywali je siłą i stekiem przekleństw.

Dotarłszy do skraju wybrali jedną z dróg prowadzących przez las. Droga była wąska i kiepsko utwardzona, więc więkasza część sił wroga szła na przedzie torując w razie potrzeby drogę. Wozy ciągnięte przez konie, można powiedzieć, że jechały po środku formacji. Jeńców pilnowało paru żołnierzy idących tuż za wozami, na końcu tak zwanej formacji. Co chwilę musiałam unikać nisko rosnących gałęzi, by nie pociąć sobie twarzy ostrymi końcami. Nie wiem jak długo tak podróżowaliśmy, ale wiem na pewno, że od tego siedzenia zdrętwiały mi już nogi. Najchętniej bym je rozprostowała, ale przez panującą na wozie ciasnotę nie było mi dane, nawet odrobinę zmienić swoją pozycję.

Słońce powoli chowało się za choryzontem ustępując miejsca księżycowi, który powolnym krokiem wstępował ciągnąc za sobą płachtę mroku usypaną błyszczącymi gwiazdami.

Kocham obserwować ten proces, siedząc wygodnie w oknie naszej, już teraz spalonej, chaty. Niekiedy siadałam wraz z Karmą na naszym ulubionym drzewie i razem w spokoju oglądaliśmy to zjawisko przez korony drzew, zafascynowani pięknem mieszających się barw.

Teraz niestety nie było mi dane zachwycać się urokiem zachodu. Gęste korony drzew zasłaniały mi widok, a cichy szloch współ jeńców i zirytowane pomruki żołnierzy zagłuszały panującą w lesie ciszę. Nie licząc już dźwięków, których w tej sytuacji uniknąć się nie da. Odgłosu kopyt i sapania zmęczonych koni, odgłosu kroków i szczęku metalu, oraz kół sunących wolno po ziemii.

Gdy tylko do mojej głowy zaczęły napływać myśli typu: czy będziemy jechać tak już wiecznie? lub czy jak zeskoczę z wozu to mnie zabiją?,  drzewa zaczęły się przerzedzać, ukazując ukrytą polanę. Nie była zbyt duża, ale wystarczyła na rozbicie tymczasowego obozu. Nie rosły tu żadne kwiaty, tylko wsyoka na prawie pół metra trawa. Uzbrojeni mężczyźni wydali okrzyki radości i przyspieszyli kroku, popędzają konie. Wkraczali po kolej na nietkniętą przez innych zieleń. Najpierw żółnierze torujący drogę, wraz z dowódcą wyprawy, następnie wozy z jeńcami i na samym końcu pilnujący ich oddział.

- Rozbijcie obóz! - Przed szereg wyszedł jeden z mężczyzn. Był to dowódca tych wojowników, którzy napadli na naszą wioskę. Mężczyzna był w średnim wieku, na oko miał z czterdzieści lat, ale mógł być młodszy, gdyż postarzały go siwe pasemka poprzeplatane z ciemnymi włosami.  Dodatkowo wieku dodawały mu ciemna broda i wąsy, również ozdobione przez siwe pasma. -Odpoczniemy tu i ruszamy o świcie.
- Wydał rozkaz i ruszył w tylko jemu znanym kierunku.

Reszta usłyszawszy te słowa rozeszła się, każdy w inną stronę z innym, przydzielony już wcześniej zadaniem. Niektórzy wrócili do lasu po gałęzie na ogniska, inni poszli rozłożyć sobie posłania lub zjeść prowiant składający się z chleba i wody. Tylko paru strażników pozostało przy wozach.

Spojrzałam w górę na niebo. Słońce zdążyło już całkowicie oddać władzę nad niebem księżycowi. Niestety król nocy zasłaniany przez nieposłuszne chmury słabo oświetlał Ziemię, pozostawiając ją  skąpującemu ją  mroku, gdzie nie gdzie rozświetlanym przez słabe światło rozpalanych ognisk ... albo stety.

W tym momencie do mojej głowy wpadł pewien pomysł. Opuściłam wzrok z pochmurnego nieba na mamę i zdziwiłam się, bo wyglądało na to, że też ma jakiś plan. Jej zamyślny i skoncentrowany wyraz twarzy mówiły wszystko.
Przysuneła się lekko w moją stronę  i szepnęła, tak cicho bym tylko ja mogła to usłyszeć.

- Mam plan, ale musisz mnie słuchać. -  Jej spojrzenie było poważne i nie znoszące sprzeciwu.

- Dobrze. - Kiwnełam głową na znak zgody, po czym prztsunełam się bliżej niej.

Nachyliła się jeszcze trochę i wyszeptała mi do ucha swój plan.

Nie mogę powiedzieć, plan był niezły. Jeśli wszystko pójdzie dobrze uciekniemy stąd razem. Przełknęłam ślinę z zdenerwowania, ale jednocześnie ekscytacji. Nie mogłam się już doczekać kiedy wyzwolimy się spod, tej krótkiej, niewoli.

- Musimy jeszcze chwilę poczekać. Dam ci znak, kiedy będzie odpowiedni moment.- Szepnęła na koniec i odsunęła się od mnie.

Skinęłam głową na znak zrozumienia. 

Nie wiedząc co robić dalej przez ten czas zaczęłam liczyć gwiazdy, nie przesłonięte przez płynące po niebie chmury.

~~~~~~~~~~~~~~
Sprawdziłam liczbę słów z ostatnio wstawionego rozdziału i okazało się, że Rozdział 5 miał dokładnie 666 słów, to musi coś znaczyć  🤘😂 ... 🤔

Tak po za tym wybaczcie, że rozdział znowu jest taki krótki ...

Błękitna różaWhere stories live. Discover now