Epeisodion XVIII

801 95 22
                                    

Śmierci! Odarłaś z barw twarz najpiękniejszą
I najpiękniejsze, jakie ziemia znała
Zgasiłaś oczy, a duszę, z dusz pierwszą
Z najpiękniejszego wydarłaś ciała.

Francesco Petrarca
Sonet CCLXXXIII

______________________________

Jak piękny był dzień jego urodzin, a jak okropny ten kolejny! Skrzydła strasznie go uwierały i nie pozwalały prawidłowo wykonać układu. Stracił giętkość, bał się za mocno schylić, żeby czasem chusta się nie rozwiązała. Żałował, że kostium programu dowolnego ma tak głębokie wcięcia i Pedro niewiele z tym w sumie zrobił, bo pióra nie chciały się w nim porządnie schować. Katsuki cały czas miał nieodpowiednią rotację, a myślami krążył w odległych czeluściach rozkruszonego umysłu. Z tafli schodził płacząc, bo nic mu nie wychodziło, nie usiadł nawet z Plisetskim na kiss&cry. W przerwie przed ogłoszeniem wyników przebrał się w luźną koszulkę i reprezentacyjną bluzę Japonii, po czym biorąc buty w ręce po prostu wyszedł ze stadionu. Od razu poczuł negatywne skutki nie założenia kurtki, bo mroźny wiatr przyniósł za sobą drobne opady śniegu. Yuuri szedł ze spuszczoną głową, a łzy zamarzały mu na twarzy.

Jakaś odmiana w moim wiecznym ryczeniu.

Sam nie wiedział jak udało mu się trafić do hotelu, bez specjalnych przygód ani bezcelowego błądzenia, które miał w zwyczaju. Zatrzasnął się w pokoju i pozwolił ogromnym skrzydłom wreszcie się rozluźnić. Powoli nie mógł już znieść ich wiązania, marzył, żeby nie musieć tego robić, ale co świat powie? Katsuki Yuuri - łyżwiarz z piekła.

Mój Boże, ja naprawdę pochodzę z piekła!

Wyjął wibrującą komórkę z kieszeni i rozłączył się, widząc numer Viktora. Rzucił nią o podłogę, nie dbając o to, że bateria z niej wypadła, a obudowa rozbiła się w pół.
Wyszedł na balkon i niczym się nie przejmując, po prostu krzyknął ile tchu, pozwalając by zalewały go łzy. Nagle zapłonął, całkowicie wręcz stając w ogniu. Wszedł na barierkę, chciał już mieć to za sobą. Bez zastanowienia puścił się i rzucił w dół.

Spadał bezwładnie, jednak tuż przy ziemi stchórzył. Rospostarł skrzydła i wzbił się z powrotem w powietrze. Po raz pierwszy próbował na nich latać i wydawało mu się to tak bardzo niedorzeczne, jakby żył w jednym z tych swoich niekończących się koszmarów. Zachwiał się niebezpiecznie, czując że traci swoją moc. Czyżby czerpał z desperacji i rozpaczy? Nadal się tak czuł, czemu więc gasnął?

Wleciał z powrotem do pokoju hotelowego, bo stwierdził, że samobójstwo w formie uderzenia w beton nie jest dobrym pomysłem. Lądowanie zamieniło się w upadek, który człowiekowi złamałby kręgosłup. On jednak nic nie poczuł.

Zasłonił twarz czarnymi piórami, zamykając się w kuli demonicznych cierpień. Nie był w stanie wytrzymać już więcej. Nie mógł dłużej oszukiwać ani siebie, ani Viktora, ani nikogo. Musiał pozbyć się problemu, zanim naprawdę będzie za późno i wszystkich to zaboli znacznie bardziej niż teraz.

Stanął w progu balkonu, nie przejmując się chłodem przenikającym przez rozciągniętą bluzkę i cienkie legginsy. Zacisnął drżące dłonie na własnym gardle, cicho łkając. Marzył, żeby się udusić. Zaczął pokasływać, więc wzmocnił uścisk, bezcelowo wbijając paznokcie w swoją bladą skórę.

Zaciskał się coraz mocniej, z coraz to większą desperacją próbując odebrać sobie życie, na które nigdy nie zasługiwał. Dziś wreszcie znalazł siłę, by się do tego przyznać.

Nie mógł już wziąć oddechu, dusił się, a przed oczami robiło mu się ciemno. Jak to robił, że wciąż nie puszczał tych rąk?

Zawirowało mu w głowie, osunął się na ziemię wzdłuż ściany, puścił gardło, ale nie próbował wziąć oddechu. Zamknął oczy, marząc, by już nigdy się nie otworzyły.

Return to be Demon 》Victuuri ✔Where stories live. Discover now