Zastaw się, a postaw się - cz. 4

262 46 16
                                    


Liczyła godziny, dni, a potem tygodnie, podczas których wystąpiły u niej zaburzenia snu, aż minęły trzy miesiące, nadeszła wiosna i Maciek już więcej pod oknem się nie pojawił ani nie podjął żadnego kontaktu. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Uczucie jednak nie stopniało, a plusem było jedynie to, że na szczęście nikt o odwiedzinach w tamtą sylwestrową noc się nie dowiedział. Matka przestała głupio zagadywać i ojciec nie podniósł ręki. Krzysiek za to tylko burczał, zamiast odpowiadać na pytania i nie chciał rozmawiać o Maćku. Sama, za nic nie mogła się przemóc, żeby zadzwonić albo napisać, bo gdy tylko jej palec lądował na ikonce, zaraz przypominała sobie o niewierności obiektu swoich westchnień i wrednej Ilonie. W efekcie wszystko wróciło do punktu wyjścia. Prawie. Praca, dom, praca dom, a ostatnio, tuż po świętach, także zaczął zaprzątać jej myśli zaokrąglony brzuch Ilony i wzmożony ruch na działce sołtysów. Jakby tego było mało, Maciek kupił kolejny samochód, na którego widok wszystkim we wsi podobno opadały kopary, a przynajmniej tak twierdził Krzysiek. „Wszystko-mający, granatowy metalik Talisman na czarnych alusach" – podniecał się jej brat, bo na temat motoryzacji, mógł akurat gadać w nieskończoność. Ją jednak bardziej od auta interesowało to, dlaczego w kościele nie było jeszcze zapowiedzi, a mimo to, Ilona dumnie paradowała z brzuchem, jakby nigdy nic. Monitorowała przez konto brata na facebooku profil Maćka i Ilony, ale na żadnym z nich nie było nawet wspólnych zdjęć, żadnej wzmianki o ich ślubie ani nawet o ciąży. 

– Nie godzi się tak, to nie po bożemu! – protestowała matka

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

– Nie godzi się tak, to nie po bożemu! – protestowała matka. – Co dziecko jest winne? Urodzi jedno, to Maciek zaraz drugie zmajstruje i oba będą się chować jak jego. Ludzie już gadają, a proboszcz...

– Dość! – Sołtys uderzył pięścią w stół. – To nie instytucja charytatywna, kobieto. Nie po to harowaliśmy całe życie od świtu do nocy, żeby teraz czyjegoś bękarta chować darmo pod dachem. A z proboszczem sam się rozmówię, tylko co teraz z chmielem? Trza będzie zacząć podliczać straty... – Załamał ręce.

– I jak ty to sobie wyobrażasz mamo, co? – Maciek nie wytrzymał i też zabrał głos. – Mam się z nią po tym wszystkim ożenić i udawać przed ludźmi, i Bogiem, że jest święta?

– A tak się odchudzała, żeby w suknię się wbić, cwana larwa... – jęknął sołtys.

– Nie o ciążę jej chodziło z tym odchudzaniem – wtrącił się ponownie Maciek. – Z głową ma coś nie tak, jedzenie zwraca. Kiedy my tu przy stole siedzieliśmy w święta, ona się bólem żołądka wykręcała, a potem co zjadła i wychwaliła, to do szamba poszło – przyznał się, bo miał już dość tego cyrku.

– Coś powiedział? Jak to zwracała? – Sołtys rozdziawił usta.

– Jak to zwracała? – zawtórowała mu matka.

– Normalnie. Bulimia, anoreksja czy jaka cholera ją wzięła – wypalił bez ogródek. – Przez coś takiego, to sama jeszcze to dziecko upuści – dodał ponuro.

Sinokoperkowy różWhere stories live. Discover now