25. Wolność

59 5 0
                                    

Renesmee

Początkowo nie dotarło do mnie to, co właśnie miało miejsce. Klęczałam na zamarzającej ziemi, niekontrolowanie drżąc i w żaden sposób nie potrafiąc samej sobie wytłumaczyć tego, dlaczego płakałam. Czułam wilgoć na policzkach – bez wątpienia łzy, szczypiące mnie w oczy i szybko stygnące przez panujący na zewnątrz chłód. Mimo wszystko czułam bijący od tlącego się kilka metrów dalej ogniska, to jednak wydawało się dziać gdzieś poza mną – odległe i pozbawione znaczenia.

Wzięłam kilka głębszych wdechów, bezskutecznie próbując się uspokoić. To nie możliwe... Po prostu niemożliwe, pomyślałam, jakby tych kilka słów mogło cokolwiek zmienić. Oszukiwałam samą siebie, choć to nie miało sensu, ale pomimo tej świadomości, nie potrafiłam zmusić się do tego, żeby przestać. Czułam się zesztywniała i jakby oderwana od rzeczywistości, co było swego rodzaju reakcją obronną ze strony mojego organizmu – próbą odcięcia się do czegoś, co mogło nieść ze sobą tylko i wyłącznie ból, przynajmniej z mojej perspektywy. Wszelakie bodźce dochodziły do mnie jakby z oddali, przytłumiony w sposób, który pozwalał mi być ich świadomą, ale nic ponadto. Drżałam, jednak i tego nie byłam w pełni świadoma, tym bardziej, że ruch niemiał żadnego związku z tym, że mogłoby mi być zimno. Nie w sposób, którego mogłabym oczekiwać, skoro przebywałam na mrozie.

Samo doznanie było dziwne – to, że znajdowałam się blisko ognia, ale jednocześnie atakował mnie chłód. Problem polegał na tym, że jakiekolwiek cielesne doznania przestały mieć dla mnie rację bytu, wyparte przez świadomość tego, co miało miejsce w moim wnętrzu – lodowatego ziąbu, który znałam, a który z wolna zaczął mnie wypełniać. Czułam się pusta w sposób, którego już doświadczyłam, choć nie w taki stopniu, jaki towarzyszył mi przez kilka ostatnich miesięcy; to wciąż nie był ten poziom otępienia i rozdzierającego cierpienia, być może dlatego, że tym razem sytuacja była inna, a może po prostu wciąż nie docierało do mnie wszystko to, co miało miejsce. Pomyślałam, że chyba powinnam się ruszyć, podejść bliżej i upewnić... że czegoś nie pomyliłam, ale prawda była taka, że nawet do tego nie byłam zdolna.

Och, trwałam w bezruchu, ale to wcale nie było takie źle. Ogień nie rozprzestrzeniał się, więc nie istniało nic, co mogłoby mnie zmusić do tego, żebym ruszyła się z miejsca. Dlaczego miałabym uciekać, skoro nie musiałam drżeć ani o życie moje, ani kogoś innego? To nie miało sensu, zresztą dzięki temu mogłam w pełni skoncentrować się na tym, żeby nie myśleć o tym, co wzbudzało we mnie te najbardziej niepokojące, nieznośne emocje. W zamian wolałam rozważać to, co było dobre – chociażby to, że żyłam, że Kajusz był martwy i...

Poruszając się trochę jak w transie, uniosłam głowę, by móc spojrzeć w stronę szalejących płomieni. Ognisko płonęło mocno i pewnie, strzelając ku górze i dzielnie radząc sobie z chłodem oraz lodowatymi podmuchami wiatru. Nie padało i to było dobre, a przynajmniej wydawało mi się, że takie właśnie powinno być. Sama pogoda – ten lodowaty ziąb i temperatura, która sprawiała, że mój przyśpieszony, nierówny oddech, niezmiennie zamieniał się w parę – wydała mi się w zupełności adekwatna do tego, co i dlaczego czułam. W zamyśleniu położyłam obie dłonie na brzuchu, kontrolując to, jak moja przepona naprzemiennie unosiła się i opadała w rytm spazmatycznie chwytanego powietrza. Obraz zaczął rozmazywać mi się przed oczami, więc zamrugałam kilkukrotnie, żeby łatwiej nad sobą zapanować i przynajmniej po części doprowadzić się do porządku. Cisza dzwoniła mi w uszach, ale i to byłam w stanie ignorować, za wszelką cenę próbując utrzymać wokół siebie tę cudowną, nieco naiwną otoczkę spokoju i złudnego poczucia bezpieczeństwa; tak było lepiej, a ja nie chciałam nawet wyobrażać sobie tego, że tak nagle wszystko mogłoby zniknąć, tym samym zmuszając mnie do zmierzenia się z... rzeczywistością.

THE SHADOWS OF THE PAST [KSIĘGA III: UKOJENIE]Where stories live. Discover now