21. Bezpieczeństwo

56 3 0
                                    

Renesmee

Poczułam się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie. Gdybym zechciała, mogłabym to zrzucić na siniaki, których dorobiłam się ze strony Kajusza, ale w tamtej chwili właściwie nie czułam bólu. Cała moja uwaga z miejsca została pochłonięta przez świadomość tego, że właśnie doświadczam cudu, omamów słuchowych albo jakiejś pieprzonej iluzji – z tym, że nawet gdyby się okazało, że pomimo śmierci Rosy wciąż jest ktoś zdolny do manipulowania naszymi zmysłami, nie przejęłabym się ani trochę. W tamtej chwili ktoś z powodzeniem mógł mnie zabić, bowiem bez chociażby chwili wahania czy wcześniejszego zastanowienia, odwróciłam się na pięcie, dosłownie rzucając na stojącą tuż za moimi plecami postać.

Wszystko działo się tak szybko, że ledwo byłam w stanie za tym nadążyć. Serce waliło mi jak oszalałe, tak mocno i szybko, że ledwo byłam w stanie złapać oddech. Miałam wrażenie, że nieszczęsny narząd jakimś cudem wyrwie mi się z piersi, a potem uciec gdzieś daleko, gdzie nie byłabym w stanie go dosięgnąć. Nawet nie zorientowałam się, kiedy w pośpiechu przemknęłam tych kilka metrów, wpadając w ramiona osoby, której potrzebowałam tak bardzo, że chyba nie zniosłabym, gdyby okazało się, że to jedynie moje wrażenie – okrutna pomyłka, iluzja albo omamy, które nie miały żadnego związku z rzeczywistością. Oddychałam niemalże spazmatycznie, raz po raz wciągając do płuc znajomy zapach, aż nazbyt charakterystyczny i wyraźny, i to nawet pomimo obecności gryzącego dymu, który wciąż wypełniał powietrze. Czułam, że niewiele brakuje, żebym zaczęła szlochać, chociaż sama nie byłam pewna, dlaczego miałabym to zrobić, skoro nie byłam nieszczęśliwa. Co więcej, nie mogłam sobie na to pozwolić, by nie zaniepokoić wszystkich wokół, ale...

– Aniele.

To jedno słowo – melodyjny szept, który wydawał owijać się wokół mnie – w zupełności wystarczyło, żeby wytrącić mnie z równowagi. Kiedy na dodatek znajome ramiona owinęły się wokół mnie, na dłuższą chwilę zapomniałam o wszystkim i wszystkich, skoncentrowana przede wszystkim na wzajemnej bliskości. Demetri, pomyślałam, ale jego imię nie było w stanie przejść mi przez usta, zupełnie jakbym wypowiadając je mogła doprowadzić do tego, że wampir rozpłynie się w powietrzu i po prostu zniknie. Wciąż się tego bałam, zresztą tak jak i tego, że po raz kolejny coś zdoła wyrwać mnie z jego ramion – że nas rozdzieli, po raz kolejny stawiając pomiędzy nami przeszkody, których żadne z nas nie będzie w stanie pokonać. Bałam się nawet unieść głowę i spojrzeć mu w oczy, choć wszystko we mnie aż rwało się do tego, żeby prześledzić wzorkiem jego twarz, dotknąć go, a potem upewnić się, że jest prawdziwy.

Z pewnym opóźnieniem uświadomiłam sobie, że drżę, ale prawie nie zwracałam na to uwagi. Czułam, że chłodne palce raz po raz przeczesują moje włosy, muskając plecy albo kreśląc krzywiznę kręgosłupa. To wystarczyło, żebym zadrżała jeszcze bardziej niekontrolowanie, mocniej przywierając do tropiciela i nie po raz pierwszy pragnąć, żeby przestrzeń pomiędzy nami zmniejszyła się do minimum. Ba! Chciałam żeby zniknęła całkowicie, a my jakimś cudem przenieśli się do miejsca, gdzie choć przez moment moglibyśmy cieszyć się sobą nawzajem. Pragnęłam pocałunków, wzajemnego dotyku i pieszczot, które pozwoliłyby mi choć przez moment poczuć, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku. Potrzebowałam wszystkiego, co w choć niewielkim stopniu się z nim łączyło – bliskości i zaspokojenia pożądania, które tak nagle dało o sobie znać. Miałam wrażenie, że moje ciało płonie, trawione przez niewidzialny ogień, być może intensywniejszy od tego, którego doświadczyłam w celi, kiedy oboje daliśmy się ponieść emocjom.

Aż zabrakło mi tchu, tak oszałamiające okazało się to, co czułam. Nie byłam w stanie zebrać myśli i choć przez moment zastanowić się nad tym, czy to co robię i czego doświadczam, ma jakikolwiek sens. Trwałam w jego ramionach, co samo w sobie wydawało się niezwykłe, a już na pewno powinno było mi wystarczyć, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Chciałam więcej, wciąż trwając w przekonaniu, że w każdej chwili będę mogła stracić wszystko; że wystarczy jedna nieopatrznie podjęta decyzja, by wszystko po raz kolejny poszło nie tak. Nie zniosłabym tego, zwłaszcza teraz, kiedy byłam przytomna i mogłam walczyć, mając choć względną kontrolę nad sytuacją. Potrzebowałam tego, zresztą jak i jego – bliskości, znajomych ramion i dotyku, którego chyba nigdy nie miałam mieć dość. Nie sądziłam nawet, że za kimkolwiek można aż do tego stopnia tęsknić, a jednak wszystko we mnie aż rwało się do tego, by mieć go przy sobie. Nie rozumiałam własnych emocji, a to wciąż był dopiero początek tego, co czułam albo czuć powinnam.

THE SHADOWS OF THE PAST [KSIĘGA III: UKOJENIE]Where stories live. Discover now