15. Trop

56 5 0
                                    

Demetri

Zadanie miało być proste, przynajmniej z założenia. W przeszłości robiłem to wielokrotnie, czy to na pocieszenie „wielkiej trójce", czy to dał własnej uciech. W pewnym sensie „miałem to we krwi", chociaż takie stwierdzenie wydawało się czymś wyjątkowo ironicznym w odniesieniu do wampira. Z drugiej strony, jak inaczej mogłem określić zależność pomiędzy moim istnieniem a darem, który wydawała się być moją integralną cząstką? To było prawie jak szósty zmysł – coś zakodowanego w głębi mojej duszy, o ile mogłem pochwalić się posiadaniem czegoś, co zasadniczo wydawało się być kwintesencją człowieczeństwa. Nigdy nie próbowałem wnikać w to, jak wampiryzm miał się do kwestii wiary, Boga i życia pozagrobowego, aczkolwiek gdyby założyć, że tacy jak my mieli duszę, jakaś jej cząstka przeznaczona była właśnie dla moich umiejętności tropiciela.

Druga – większa, bardziej wpływowa – należała do Renesmee, ale to stanowiło odrębną kwestię, której z dość oczywistych przyczyn wolałem nie roztrząsać. Przynajmniej wiedziałem, że była żywa – jaśniała gdzieś tak na granicy mojej świadomości, coraz silniej i bardziej intensywnie, co lubiłem kojarzyć z myślą o tym, że właśnie odzyskiwała siły. Gdybym tylko zechciał, mógłbym skoncentrować się na tym tropie, podążając za jej blaskiem i bez trudu docierając do domu – do niej, tak jakby była moją osobistą latarnią, wskazującą odpowiedni kierunek. Pokusa była silna, w wyniku czego usiłowałem myślę o Nessie jak najrzadziej, w zamian koncentrując się na zadaniu, które jawiło mi się jako nieszczególnie wygórowana cena za to, że mogliśmy ją ocalić. Nie byłem pewien, jak wyspiarka właściwie chciała sprawdzić, czy zamierzaliśmy wywiązać się z obietnicy, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia, skoro żadne z nas nie miało w planach jej oszukać. Kajusza był przeszkodą, którą należało usunąć, a jego zniknięcie było jednym z warunków tego, żeby zapewnić Renesmee bezpieczeństwo – a przy tym spokój nam wszystkim.

Co więcej, chodziło o zemstę. To było coś bardziej złożonego, na swój sposób prymitywnego, jednak nie czułem się z tym źle. Pragnąłem śmierci tego, który miał czelność podnieść rękę, na kobietę, która należała do mnie. To wydawało mi się naturalne i w pełni usprawiedliwione, nawet jeśli w wielu wypadkach mogło okazać się dyskusyjne. Nie chodziło już nawet o to, co działo się w celi ze mną – o upokorzenie i tych kilka tygodni w zamknięciu. Nie chodziło nawet o bezczelny uśmiech Marcusa, choć i tego miałem ochotę rozczłonkować – powoli, boleśnie...

Tutaj od samego początku liczyła się wyłącznie Renesmee.

Być może ta kobieta na wyspie to wiedziała, tak jak i zdawała sobie sprawę z istnienia wampirów. Mówiono, że prawdziwie kochaliśmy tylko raz, odczuwając emocje w o wiele bardziej złożony, intensywniejszy sposób niż ludzie. W istocie coś w tym było, a mnie szlag trafiał na samą myśl o tym, co miało miejsce w Volterze. Wszyscy doświadczyliśmy dość, a jeśli zabicie Kajusza miało okazać się jedynym sposobem na to, żeby odnaleźć ukojenie, zamierzałem wytargać go nawet spod ziemi, gdyby do tego akurat zmusiła mnie sytuacja.

Problem polegał na tym, że sam zainteresowany nie zamierzał tak po prostu dać się złapać. Pierwsze komplikacje pojawiły się jeszcze na Ni'ihau, kiedy spróbowałam wskazać miejsce, które stałoby się naszym punktem zaczepienia. Zarówno Edward, jak i Jacob, musieli polegać na mnie, co zresztą temu pierwszemu przyszło zadziwiająco wręcz łatwo, być może dlatego, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakimi dysponowałem zdolnościami. Kundel miał obiekcje, a przynajmniej tyle byłem w stanie wyczytać z jego wymownych spojrzeń, chociaż przynajmniej zdecydował się na to, żeby milczeć. Taki układ mi odpowiadał, chociaż jeśli dobrze się nad tym zastanowić, od chwili rozmowy z Renesmee trwałem w swego rodzaju prywatnej bańce szczęścia, w wyniku czego z równowagi wytrącić mogłoby mnie coś naprawdę wyjątkowego.

THE SHADOWS OF THE PAST [KSIĘGA III: UKOJENIE]Where stories live. Discover now