Rozdział 41 ( 30 )

9.2K 662 134
                                    


Witajcie, po długim zastoju...!





Cassie wierzyła, że właśnie sięgnęła nieba, kiedy akurat zbudził ją ruch pod nią, a potem dotyk dłoni na jej włosach. Zamrugała, usuwając z drogi sen i uniosła głowę, by napotkać granatowe, świetliste spojrzenie. Uśmiechnęła się szeroko na minę Rileya niekryjącą błogostanu. Tego samego, w którym się znajdowała ona, urozmaiconym świadomością rozkosznego zmęczenia rozciągającego się po całym ciele. Przylgnęła do twardych jednak wciąż wygodnych mięśni, zatopiwszy się w słodkiej bezczynności i zadowoleniu. Ale nie tylko fizyczność poranka napawała ją doskonałym nastrojem. Gdyby chodziło o zwyczajne rozładowanie napięcia seksualnego, wrażenia nie wstrząsnęłyby nią aż tak głęboko. Wraz z puszczeniem wszelkich tam, osiągnęła z Rileym wyższy poziom zażyłości, ale tak przecież nie rodziła się prawdziwa intymność. Nie zawsze zapewniał ją sam seks, tymczasem poprzedniej nocy tak się właśnie stało. Wspięła się na wyżyny, gdzie granice nie istniały i pozostała tam na długo, odkrywając dary zesłane przez los.

Harmonia. Uzupełnianie się na wszystkie sposoby, stanowiło odpowiedź na całokształt — podsumowała, odnalazłszy właściwe słowo w głowie. Chociaż wydawała się zrelaksowana, wciąż nie potrafiła wyjść z podziwu, że tworzyli trudną do uzyskania jedność, jakiej chyba w całym życiu nie zaznała. I musiała to przyznać Sarze — pod wieloma względami, Davenporci znali się na rzeczy.

Chłonąc docierające zewsząd bodźce, rozmyślała, wracała pamięcią do każdej sekundy spalającego zmysły tańca kochanków. Wkrótce te wspomnienia, przerodziły się w ciche pragnienie, łagodną falę sennego ciepła. Pokręciła się lekko, przez przyciskającą się twardość do brzucha i zachichotała głupkowato, gdy Riley szczypnął ją w bok. Była taka drobna w porównaniu do niego i podobało jej się, jak górował nad nią, oraz dawał poczucie bezpieczeństwa. Nie mogąc odmówić sobie, przeciągnęła się, szturchając napierający członek. Pocierając policzkiem o gładką skórę na szerokiej piersi, sapnęła, gdy Riley niespodziewanie przewrócił ją na bok, całując ospale nabrzmiałe po namiętnej nocy usta.

Dłonie niespiesznie przesuwał z ramion na piersi, gorące i kojące. Nie pragnęła niczego więcej. Tylko dotyku ich nagich, wyschniętych w porannym słońcu ciał. Zamruczała, gdy ręce znalazły się po kilku minutach na jej wypiętych i przygrzanych pośladkach. Na słodkie pocałunki na czole, powodujące drżenie serca.

— Wyspałaś się? — spytał, zachrypniętych głosem.

Wymamrotała niewyraźnie potwierdzenie, z nieschodzącym zadowoleniem malującym się na twarzy. Była więcej niż wyspana. Była szczęśliwa i powód tego, leżał obok.

— Uznam to za tak — parsknął rozbawiony, kontynuując delikatne pieszczenie. Po chwili dodał zaaferowany — Jesteś głodna?

— Jak wilk — zanuciła.

— Czy ty się nie za dobrze bawisz?

— Jest dobrze, jak jest. Naprawdę — odparła rozkojarzona — Lepiej nie może być.

Usłyszała dudnienie tam, gdzie przyłożyła ucho i zacisnęła usta, by nie roześmiać się. Lubiła go takim zrelaksowanym. Był wtedy tak prosty do odczytania, że to musiało w pewien sposób ją ujmować.

— W samochodzie są kanapki. Mam przynieść?

— Jeszcze nie.

— Mówiłaś, że jesteś...

Wilczy Azyl (DO KOREKTY...)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz