No to zaczynamy wreszcie!
W poniedziałek rano Riley czekał, aż Cassie wyszykuje się i będzie mógł ją zawieźć do pracy. Stał w sztywnej pozie, w przedpokoju i mierzył w myślach czas, notując sobie jednocześnie, że potrzebowała tylko kilku minut, by się ubrać i zjeść posiłek, ale zabiegi w toalecie, odrobinę się ciągnęły, więc zerkając wciąż na wskazówki zegara, niecierpliwie przestępował z nogi na nogę.
Naprawdę mu się śpieszyło, szczególnie że tego dnia otrzymał wiadomość od przełożonego o pewnej robocie, którą należało się zająć, więc Sean nie mógł w tym czasie jej strzec, jak to robił w sytuacjach, kiedy Riley lub jej rodzina nie mogła tego czynić. Wiązało się to z tym, że Cassie nie byłaby wówczas pod ich ochroną, ponieważ cały jego zespół zbierał się na spotkanie i obecność każdego, w tym tego półgłówka była obowiązkowa. Dlatego chcąc się upewnić, że bezpiecznie i bez przeszkód dotrze na miejsce, zamiast natychmiast ruszyć do biura, wstąpił po dziewczynę.
Kiedy w końcu wyłoniła się z łazienki, posłał jej nikły uśmiech i chwycił delikatnie za rękę, prowadząc do wyjścia. Po kilku krokach otworzył tylne drzwi od samochodu, wpuszczając do środka Cassie i po chwili byli już w drodze.
Jechał szybko, ale według przepisów, do czasu kiedy ruch uliczny mu tego uniemożliwił.
— Zdziwiłeś mnie tym telefonem — powiedziała brązowowłosa akurat, kiedy zapaliło się czerwone światło kilka bloków dalej. — Zwykle to ja dzwonię.
Sean zachichotał.
— Prawda? Riley jest okropny w tych sprawach.
Po wnętrzu samochodu rozniósł się warkot.
— Czy właśnie warknąłeś? — wykrzyknęła i mógł zaobserwować w lusterku jej zaszokowaną minę. — Naprawdę, czasami mam wrażenie, że nie całkiem jesteś człowiekiem.
Riley skrzyżował spojrzenie z mężczyzną i miał ochotę mu przywalić, kiedy ten parsknął spontanicznie.
— Tak. Riley to wściekły pies, kiedy trzeba, ale potrafi być potulny jak owieczka.
— Zamknij się, Hastings — wycedził przez zęby, wciskając gaz.
— Widzisz? Teraz akurat postanowił nie być owcą.
Blondyn pokręcił się na siedzeniu, czując, jak robi mu się niewygodnie i na jego policzki wstępuje czerwień powodowana wściekłością. Ten dureń się z niego bezczelnie naigrywał i za nic miał jego ostrzeżenie. Koniec świata chyba był bliski.
Mars naznaczył czoło, gdy obok niego nastało poruszenie.
— Cassie, może rzucisz go dla mnie, co? Jestem znacznie lepszą partią, a głównym argumentem za jest to, że nie jestem takim okropnym ponurakiem i egoistą. Potrafię się zając kobietą, jeśli wiesz, co mam na myśli.
Riley niemal widział, jak puszcza do niej oko i w odpowiedzi zazgrzytał zębami, jednocześnie się dziwiąc, jak dotąd udawało mu się tolerować jego istnienie. Doskonale bowiem zdawał sobie sprawę z tego, że był podpuszczany, ale zwyczajnie nie potrafił pohamować wzbierającej w nim złości.
Wiele by dał, żeby wysiąść i wyciągnąć go z samochodu, żeby 'pogadać' jak facet z facetem. I pewnie by to zrobił, gdyby nie byli na środku ulicy w samym centrum i Cassie, wyglądającą, jakby podobała jej się ta paplanina.
CZYTASZ
Wilczy Azyl (DO KOREKTY...)
RomanceRiley zdecydowanie nie jest duszą towarzystwa. Nie jest też typowym złym facetem, a o arkanach flirtu wie tyle, co kot napłakał. Jednak jako żołnierz i jeden z dowódców ściśle tajnej grupy w placówce rządowej o nazwie SIPoN, musi działać roztropnie...