Rozdział 40

23 0 0
                                    

Scott Shelby

Czwartek 23:43

114 mm deszczu

Idę do domu. Wyciągam klucz i wkładam go w zamek. Otwarte? Dziwne, jestem pewien, że zamykałem drzwi. Wchodzę do środka. W pokoju stoi Lauren...

-Lauren?- kobieta cofa się kilka kroków.

-Przepraszam, Scott...- w tym momencie ktoś przykłada mi lufę pistoletu do skroni. Jakiś ochroniarz. W tym momencie z kuchni wychodzi Kramer. Charles Kramer.

-Trzeba było słuchać, panie Shelby. Mówiłem, żeby odpuścił pan śledzctwo.

-Pański syn jest seryjnym mordercą. Ile dzieci musi zabić, żeby pan to zrozumiał?

-Gordi nie jest święty, ale to mój syn! Pan nie ma dzieci, panie Shelby, więc nie zrozumie pan. Nie daje mi pan wyboru. To koniec pańskiego śledzctwa. Na zawsze - dostaję rękojeścią pistoletu w głowę.

Budzę się w moim samochodzie... w wodzie... O mój Boże! Jestem w tonącym samochodzie z Lauren. Ręce mam przywiązane do kierownicy sznurkiem.

-Lauren!... Cholera!- ona też jest przywiązana. Muszę ją obudzić. Zawsze mi przeszkadzała, ale teraz jak jest nieprzytomna przeszkadza jeszcze bardziej. Muszę ratować siebie i ją.- Lauren! Lauren, obudź się! Lauren!- szarpię rękami kierownicę. To nic nie pomoże, muszę jakoś przeciąć sznurek. Przednia szyba zaczyna pękać. Jeśli szybko czegoś nie wymyślę, to się utopimy. Rozbijam szybkę przed licznikiem. Łapię szkiełko i przecinam sznurek. Szarpię rękami i jestem wolny. Potrząsam Lauren. Kobieto, obudź się! Ciągle krzyczę jej imię. Lauren! Uderzam ją w twarz... Dwa razy i nic. Pęka szyba. Do samochodu wlewa się woda. Rozwiązuję jej ręce. Ustawiam się w dobrą stronę i kopię w szybę, aż w koncu pęka. Wyłamuję resztki szkła, łapię Lauren i wypływam na powierzchnię. Układam kobietę na brzegu i sam siadam obok niej. Za chwilę słyszę kaszel. Obudziła się.

-Chciałem wrócić do pływania, ale nie tak to sobie wyobrażałem... Masz może samochód? Mój już można wypieprzyć na szrot...- Lauren wypluwa wodę.

-Pewnie, że mam. Co chcesz zrobić?

-Pojadę wyrównać rachunki. Chodź, zabiorę cię do domu. Zamknij drzwi i okna, i nie wpuszczaj nikogo poza mną. Jasne?

-Uważaj Scott. Nie chcę cię stracić.

Siedzę w samochodzie Lauren... przed rezydencją Kramerów. Wciskam gaz do dechy. Przebijam się przez bramę i wpadam do salonu rozbijając szybę. Przyciskam ochroniarza stołem do bilardu. Wysiadam z auta. Wyjmuję pistolet i strzelam w prawo... prosto w głowę faceta. Kopię w drzwi i wychodzę do jakiejś większej sali. Słyszę kroki. Strzelam. Ochroniarz upada w locie. Jestem w sali, gdzie organizują imprezy. Strzelam do czającego się faceta. Wygrywa szybszy. Wbiega dwóch ochroniarzy. Jeden u góry, drugi na dole. Strzelam do tego u góry, a chwilę potem nie żyje i ten na dole. Wybiega następny. Kładzie się obok kumpli. Dwóch wyskakuje zza baru. Oboje już nie żyją. Następny na balkonie też nie żyje. Wchodzę na schody i strzelam do ochroniarza. Jeden wybiega zza ściany. Za chwilę wypada przez okno z kulką w głowie. Wychylam się zza ściany i zabijam jednego ochroniarza. Drugi trafia mnie w ramię. Na szczęście mogę dalej strzelać, więc i ten nie żyje. Za mną czai się jeszcze dwóch... nie żyją. Trzech strzela do mnie z dołu. Zabijam wszystkich. Wchodzę do pokoju Kramera. Rozglądam się. Nie ma ochroniarzy, jest za to Charles Kramer. Chowam broń.

-Cofnij się! Nie podchodź do mnie, bo cię zastrzelę!- krzyczy przerażony, nieudolnie próbując nabić broń. Wybijam mu ją z ręki i łapię go za garnitur. Rzuczam nim na podłogę. Podnoszę go. Trzymam, prawię duszę...- Proszę, nie rób mi krzywdy!- Uderzam go pięścią w twarz. Ląduje na biurku. Łapię go, odwracam twarzą do siebie i rzucm na biurko. Opieram się i łapię go za szyję. Podnoszę na wysokość oczu.

-Twój synalek zabijał dzieciaki, prawda?! To Zabójca z Origami!- krzyczę mu prosto w twarz.

-Nie, nie! Jest niewinny... Nie jest zabójcą... Nie jest!- Rzucam nim na biurko, spada na podłogę. Podnoszę go i próbuję znowu.

-Pierdolony kłamca! Mów prawdę!

-Nie... nie, proszę... nie rób mi krzywdy...

-Ostatnia sznasa

-Nie wiem... przysięgam... o niczym nie wiem...- Kładę go na biurku i zaczynam dusić.

-Stój! Stój, błagam... Powiem, powiem wszystko... - puszczam- Gordi... Gordi lubił, żeby spełniać jego zachcianki... Chciał... być taki jak Zabójca z Origami- mówi z trudem łapiąc oddech- Więc porwał dzieciaka i... trochę za mocno go podtopił. To był wypadek! Głupi wypadek! Miało być dla zabawy... Wszystko mi powiedział... Jak mówił, to płakał... Żałował, że tak się stało... Co by nie zrobił... Gordi... Gordi to mój syn!- Wściekły odwracam się plecami i wychodzę. Za swoimi plecami słyszę słowa:-...nikt nie będzie tęsknił...- Co?! Wracam do pokoju.

-Co?

-Za chłopcem, którego zabił... nikt nie będzie tęsknił. To przybłęda z ulicy, jak reszta...- mówi pewny swego. Nie mogę tego słuchać. Jak on może?

-Ty odrażający śmieciu...- postanawim go wypytać o jeszcze kilka rzeczy- A co z Johnem Sheppardem? Czemu zostawiasz kwiaty na jego grobie?

-Ja... byłem szefem budowy, na której zginął... Nie potrafię zapomnieć... Trzydzieści lat zanoszę kwiaty na jego grób...

-John miał brata. I co z nim?

-Nie wiem... Chyba go adoptowano... Jego matka... Ona powinna wiedzieć... Nazywa się Ann... Ann Sheppard...- już mam zamair wyjść z pokoju, kiedy słyszę za sobą- Moje serce... moje serce... Szybko, lekarstwa... W szufladzie... tam... moje leki...- patrzę na Kramera. Siedzi na krześle trzymając się za serce- Nie idź... proszę, nie idź... Nie chcę umierać...- Pomóc mu? A może zemszczę się za tego małego chłopca? Mimo wszystko postanawiam mu pomóc. W końcu powiedział mi parę ciekawych informacji. Podchodzę do szuflady i wyciągam leki. Daję mu tabletki. Łyka i po chwili uspokaja się- Dziękuję, uratowałeś mi życie...

-Zaczynam żałować- rzucam za siebie i wychodzę.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 08, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Heavy RainWhere stories live. Discover now