Rozdział 10

33 5 4
                                    

Scott Shelby

Wtorek 21:52

35 mm deszczu

Wchodzę do sklepu.

- Dobry wieczór - mówię do sprzedawcy.

- Dobry wieczór panu - odpowiada. Opieram się o ladę. - Mogę w czymś pomóc?

- Nazywam się Scott Shelby, jestem prywatnym detektywem. Badam sprawę Zabójcy z Origami. Chciałbym zadać panu kilka pytań.

- Mój syn nie żyje, panie Shelby. Nie mam nic do dodania - mówi. Znowu będzie ciężko cokolwiek z niego wyciągnąć.

- Ja też straciałem bliską osobę... Wiem, co pan czuje i...

- Więc rozumie pan też - przerywa mi - że nie chcę z nikim o tym mówić.

- Zabójca porwał kolejną ofiarę... Dziesięcioletni chłopiec... jak twój syn, Reza - widać, że zaczyna się poddawać, ale jeszcze go trochę pomęczę. - Mam cztery dni, zanim jego ciało zostanie znalezione na jakimś odludziu.

- Nie zrobiono nic, by ratować mego syna... Teraz... proszę wyjść, proszę stąd iść.

- Dobrze...  A, ma pan inhalatory? Skończył mi się, a tak to przynajmniej nie wyjdę z pustymi rękami.

- Na samym końcu po prawej - wskazuje palcem. Idę po inhalator, w tym momencie do sklepu ktoś wchodzi.

- Dobry wieczór panu. Szuka pan może czegoś konkretnego? - pyta go sprzedawca. Nagle mężczyzna wyciąga broń i celuje w niego.

- Otwieraj, kurwa, kasę. Nie próbuj żadnych numerów... - rozgląda się - Otwieraj kasę, jebany capie! Cała forsa na ladę! - krzyczy. Na szczęście nie wie, że tu jestem. Muszę coś zrobić... Bardzo powoli ruszam w ich stronę. W jednym z rzędów były rozsypane chipsy... Idę dalej. Dział z napojami. Sięgam po butelkę. Może uda mi się go obezwładnić. Nie! Butelka spada. Złodziej odwraca się w moją stronę.

- Hej ty! Chodź tu! Nie ruszaj się! Ręce do góry! - wrzeszczy. Próbuję go uspokoić.

- Słuchaj, nie warto. Odłóż broń i odejdź sobie - mówię powoli.

- Ty mi radzisz? Dam ci, kurwa, dobrą radę!

- Spokojnie, tylko bez paniki. Nikt nie chce zrobić ci krzywdy - mówię. Zajęty rozmową nie zauważa, że powoli się do niego zbliżam. - Jeśli nie damy się zwariować, wszystko będzie dobrze.

- Ta... spoko, koleś... wszystko w zajebistym porządku...

- Przecież nie chcesz nikogo zabić, prawda? Na pewno znajdziemy jakieś wyjście. Nazywam się Scott. A ty jak masz na imię? - pytam. Nie wierzę, że się przedstawi, ale facet mnie zadziwia.

- Andrew... Jestem Andrew...

- Masz kogoś, na kim ci zależy? Może dziewczynę, rodzinę?

- Tak... mam kogoś. Małą córeczkę. Nazywa się Jessica.

- Co by Jessica pomyślała, gdyby cię teraz zobaczyła? Pomyśl, co z nią, jak coś się stanie... Słuchaj, jeszcze nie jest za późno. Jeśli odłożysz broń, o wszystkim zapomnimy i na tym się skończy. Po prostu odejdź...

- Nic poważnego? Kurwa, koleś, co ty myślisz, że ja tu robię? Nieźle... prawie uwierzyłem w to PIERDOLENIE! - odwraca się do sprzedawcy, a w tym momencie łapię go za rękę z pistoletem. Szarpiemy się. Facet upada. Próbuje mnie uderzyć, ale unikam jego ciosów. Za to ja uderzam go pięścią. Traci przytomność... Wstaję z ziemi.

- Stokrotne dzięki. Nie wiem, co by się stało, gdyby pana tu nie było... - mówi sprzedawca.

- Cóż, przynajmniej nie przyszedłem na darmo... Dobranoc - mężczyzna nagle sięga pod ladę i wyjmuje pudełko po butach.

- Kiedy mój synek Reza zniknął, dostałem list, a w nim kwit z przechowalni. W skrytce znalazłem to pudełko. Nie wiem, co to wszystko znaczy, ale to chyba jakaś wiadomość od człowieka, który odebrał mi syna.

- Mogę? - sprzedawca przytakuje, więc otwieram pudełko. W środku jest figurka origami... jaszczurka...

- Proszę wziąć to pudełko, może się panu przyda w śledztwie. Mnie nie pomogło uratować Rezy... - zamyka pudełko i podaje mi je - Ale może panu pomoże odszukać czyjegoś syna... - kiwam głową i biorę pudełko. - Panie Shelby? Wydawało mi się, że w tym miejscu nie można trafić na dobrych ludzi... ale teraz widzę, że się myliłem - uśmiecham się do niego i wychodzę ze sklepu. 

Heavy RainΌπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα