Rozdział dziewiąty - Dan

507 66 57
                                    


Ciągle czułem gorzki, piżmowy zapach, który wyraźnie należał do chłopaka.
Ciągle czułem, gdzie jego usta zderzyły się z moimi. Gdzie ścisnął moje ramiona w niedźwiedzim uścisku, próbując zapobiec mojej lub jego ucieczce - tego już pewnie nigdy się nie dowiem.

Odchyliłem i oparłem głowę o samochód, nie mając nic przeciwko temu, że Phil spóźniał się bardziej niż zapowiadał. Mój oddech był wciąż lekko urywany, odkąd Logan naruszył moją przestrzeń osobistą. Wszystko dotyczące tego momentu ciągnęło się jak lepki, słodki syrop.

Spojrzałem w górę na pierzaste chmury i zakręciło mi się w głowie - zdezorientowanie i fantazje robiły mi bagno z głowy. Ostatecznie nie było to dla mnie takim wielkim szokiem. Wiedziałem co się kroi od chwili, gdy Logan rzucił mną o samochód, szepcząc do ucha szyderstwa, z odrażającym oddechem nawiedzającym moją szyję. Pocałunek był równie okropny, jednak pomimo tego kontakt fizyczny z chłopakiem pozostawił mnie bez tchu.

To było żałosne.

Mrużyłem dalej oczy w kierunku nieba, licząc wszystkie powody, dla których nie zasługiwałem na Phila.

O Boże, Phil.

Zamknąłem oczy, a moje policzki już się czerwieniły. Miałem wielką nadzieję, że tego nie widział.

Nie tylko było to całkowicie upokarzające, ale wiedziałem też, że pomyślałby- że mógłby przypuścić-

Usłyszałem szybkie kroki maszerujące w moim kierunku i żwir chrzęszczący złowrogo pod stopami. Ktoś nagle się zatrzymał i poczułem opanowany oddech kilka centymetrów ode mnie.

Nie otworzyłem oczu.

-Howell - Phil powiedział.

Nie spojrzałem na niego.

-Howell. - jego głos brzmiał jak rozkaz.

Powoli zerknąłem na niego przez rzęsy; na jego klasyczną białą koszulkę i czarne jeansy z dziurami w kolanach, w których świetnie wyglądał. Jak zawsze. Jego włosy były jedną wielką katastrofą, a niebieskie kosmyki wystawały wszędzie, przez co kolor jego oczu stawał się jeszcze bardziej intensywny.

Zarumieniony, spojrzałem w dół jak tchórz, którym zresztą byłem, szurając stopami. Przeskanowałem ponownie wzrokiem jego twarz, próbując stwierdzić, czy widział to, co zaszło tu przed chwilą.

Nie potrafiłem tego stwierdzić.

Moje oczy śledziły wzrokiem kosmyki otaczające jego twarz. Bez namysłu podszedłem do niego i zacząłem poklepywać jego włosy.

Oczy Phila rozszerzyły się, a ten zaklął, robiąc krok do tyłu i chwytając mój nadgarstek.

-Boże, Howell - powiedział łamiącym się głosem.

Pochyliłem głowę. Zawsze wszystko między nami było niewłaściwe. Możemy już iść do domu? zaznaczyłem.

Phil zawahał się, jakby próbował rozwiązać w głowie równanie matematyczne, lecz zawsze kończył ze złą odpowiedzią.

Bez ostrzeżenia obrócono mnie i rzucono o znak parkingowy "Tylko dla uczniów", a słup wbijał się w mój kręgosłup.

Zapłakałem z bólu, a Phil mnie uciszył.

-Boże, Howell! - wykrzywił twarz, a jego oblicze stało się coraz bardziej dzikie i spanikowane. -Dlaczego to zawsze ty? Dlaczego ty? Co jest takiego kurwa w tobie wspaniałego? Nie różnisz się zbytnio od innych, a i tak zawsze muszę cię chronić! Dlaczego nie możesz- Dlaczego nie... - jego głos był zdławiony, jakby powstrzymywał łzy.

arms // phan [tłumaczenie pl]Where stories live. Discover now