Rozdział czwarty - Phil

642 67 35
                                    

Nigdy nie byłem typem nerwowego człowieka. Kiedy byłem w trzeciej klasie, w szkolnej aranżacji dramatu ,,Romeo i Julia" pt. ,,Check Yes Juliet" grałem rolę Romea. Na scenie wyrecytowałem swoje wersy z taką werwą, że wszystkie babcie na widowni z pewnością wypłakały swoje babcine oczka. Albo kiedy miałem czternaście lat, na jakiejś imprezie urodzinowej trzymałem dwanaście węży nawet się nie wzdrygając, co zaimponowało wielu dziewczynom. Chociażby w tamtym roku zaśpiewałem piosenkę na durnym pokazie talentów, żeby jakaś dziewczyna ze mną chodziła. Sęk w tym, że nie byłem nieśmiały.

Jednak wracanie do domu moim starym Mercedesem z Howellem, któremu trzęsły się ręce i który miał ciągle spuszczone oczy powodowało wrzawę motylków w moim brzuchu. Czułem się jak głupiutka gimnazjalistka, która umówiła się ze swoim crushem na randkę. Co zupełnie nie było tym, czym było.

Po załamaniu Howella w szatni i moim seksualnym żarcie, po którym potknął się z rumieńcem na twarzy, zaznaczając przeprosiny z prędkością karabinu jakby był do tego stworzony, ja powiedziałem:

-Jeśli przestałeś już panikować, moglibyśmy wrócić do mojego domu i spędzić razem czas.

Pieprzony debil Phil Lester.

Byłem pewny, że jednym z powodów, dla których moi rodzice tak często się przeprowadzali - chociaż by tego nie przyznali - był fakt, że byłem samotnikiem. Nigdy nie miałem bliskiego przyjaciela czy stałej dziewczyny - co, jeśli miałbym być szczery, było niepraktyczne z moją obecną sytuacją życiową. Mimo wszystko, przeciwko przekonaniom moich rodziców, wciąż zdołałem mieć jakieś tam życie towarzyskie. Po prostu - no wiesz - niezwiązane z domem.

Jakiekolwiek romanse miały stałe miejsce w domach dziewczyn - lub jeśli byliśmy w pośpiechu, skończyło się na obściskiwaniu w schowku szkolnym.

Moi koledzy byli uznawani w społeczeństwie szkolnymjako chuligani. Nie mogliśmy się doczekać, aby po lekcjach pójść do kina i rzucać kawałkami popcornu w ludzi siedzących przed nami lub by stać wszyscy stłoczeni w alejce i palić jointa podczas gdy ja udawałem zainteresowanie moimi sznurówkami.

Żadna z osób, którą spotkałem, nie dosięgnęła szczebla, który nazywam "rodzina". Nie widziałem sensu w zbliżaniu się do kogokolwiek skoro miałem znowu wyjechać za parę tygodni. I oczywiście była ta nieuchronna sprawa z moimi rodzicami, którzy za bardzo wyolbrzymiali takie rzeczy. Nawet teraz mógłbym to sobie wyobrazić - moja mama płacząca, a tata klepiący mnie po plecach, mówiący "Dobra robota, synu!" jakbyśmy byli w jakimś amerykańskim serialu z lat osiemdziesiątych, gdzie wszyscy mówili "golly!" i "gee whiz" i nadmiernie nosili koszule zapinane na guziki.

-Więc, Howell - pokręciłem głową, próbując wymazać z głowy świat rodem z "Pleasantville". -Widzę, że ludzie nie są twoim konikiem. Co lubisz robić w wolnym czasie?

Howell spojrzał na mnie bez wyrazu jakby myśl wolnego czasu była dla niego obca.

-No wiesz, kiedy nie jesteś w szkole, głąbie. Co lubisz robić? Rysować? Rozczulać się nad sobą? Walić konia?

Nawet jak na niego nie patrzyłem, to wiedziałem że jest czerwony jak burak.

Wiem o co ci chodziło. zaznaczył zarumieniony- Po prostu myślałem.

Przerwał, jakby głęboko zamyślony.

-Czekam ze wstrzymanym oddechem, wiesz?

Howell przewrócił oczami. No nie wiem, lubię rysować i słuchać muzyki.

Dramatycznie wziąłem oddech. -Co!? Ty słuchasz muzyki? - złapałem się za klatkę piersiową. -Boże Święty, dziecko! Brzmisz prawie jak prawdziwy chłopak.

arms // phan [tłumaczenie pl]Where stories live. Discover now