Rozdział ósmy - Phil

594 68 32
                                    

To zabawne jak przywiązujesz się do ludzi i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy.

Kiedyś byłem tym dziwnym chłopakiem, który siedział cały czas w swoim pokoju pisząc historie albo tym, który chodził na imprezy, by się całkowicie upić i wchodzić w tarapaty. Nigdy nie miałem szansy, żeby się z kimś zaprzyjaźnić. Z kimś, z kim mógłbym spędzać cały czas na pisaniu opowiadań w moim pokoju i cieszyć się razem ciszą.

Siedziałem, bawiąc się moimi wysysającymi duszę patyczkami ze stopą opartą o biurko i wzrokiem wbitym w Howella - na więcej sposobów niż mogłoby mu się wydawać. Moje oczy zdawały się ostatnio mieć swój własny rozum, zawsze go znajdując i patrząc na jego drobne, szczupłe dłonie formujące słowa i opowieści.

Śledziłem wzrokiem jego skulone ciało całkowicie nieświadome mojego wzroku. Czytał jakąś poniszczoną książkę - te same dłonie podtrzymujące okładkę, nogi podwinięte pod nim. Był taki mały - prawie pragnąłem wziąć go w ręce i porwać go od jakiegokolwiek koszmaru, który śnił.

Rzuciłem papierosy na biurko i opuściłem nogi na podłogę, podchodząc do Howella. Pochyliłem się nad nim i wyrwałem mu z rąk książkę.

Wydał z siebie odgłos protestu, wyciągając ręce i próbując mi ją odebrać.

-Co czytasz? - zapytałem i spojrzałem na okładkę. Usiadłem obok niego przepychając jego zaniepokojoną postać.

Nie twoja sprawa, palancie. zaznaczył zabierając książkę - jednak za późno, bo już i tak zobaczyłem tytuł.

-Mały Książę? - przeczytałem z niedowierzaniem.

Wzruszył ramionami i zgarbił się, uważając się pewnie za wielkiego nieudacznika czy coś.

-Kocham tę książkę - przyznałem. -Mama mi ją czytała, gdy byłem mały.

Howell wbił we mnie zaskoczony wzrok.
No, to moja lektura, ale nie doszedłem daleko. Prawie niczego nie rozumiem.

Uniosłem pojedynczą brew. -Czytasz po francusku?

Howell uśmiechnął się nieśmiało. Na lepszą ocenę.

-Mogę ci ją przeczytać, jeśli chcesz - zaoferowałem - To znaczy, nic innego teraz nie robimy. Chyba że jesteś gotowy wcielić w życie moją rysunkową propozycję.

Howell zrobił się aż cały bordowy. Może za innym razem... zaznaczył.

Wybuchnąłem śmiechem i znowu zabrałem mu książkę.

-Jak uważasz, Howell.

Oczyściłem gardło i poczułem wygodę, gdy ten położył głowę na moim ramieniu.

-,,Mały Książę poszedł zobaczyć się z różami." - zacząłem czytać nieskazitelnie po francusku.

,,- Nie jesteście podobne do mojej róży, nie macie jeszcze żadnej wartości - powiedział różom. Nikt was nie oswoił i wy nie oswoiłyście nikogo. Jesteście takie, jakim był dawniej lis. Był zwykłym lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz zrobiłem go swoim przyjacielem i teraz jest dla mnie jedyny na świecie.

Róże bardzo się zawstydziły.

- Jesteście piękne, lecz próżne - powiedział im jeszcze. - Nie można dla was poświęcić życia. Oczywiście moja róża wydawałaby się zwykłemu przechodniowi podobna do was. Lecz dla mnie ona jedna ma większe znaczenie niż wy wszystkie razem, ponieważ ją właśnie podlewałem. Ponieważ ją przykrywałem kloszem. Ponieważ ją właśnie osłaniałem. Ponieważ właśnie dla jej bezpieczeństwa zabijałem gąsienice (z wyjątkiem dwóch czy trzech, z których chciałem mieć motyle)."

arms // phan [tłumaczenie pl]Where stories live. Discover now