Rozdział drugi - Phil

811 84 49
                                    

rozdział drugi - phil

Co za idiota - pomyślałem, wychodząc z totalnego syfu, jakim była lekcja geometrii. Byłem tutaj tylko drugi tydzień, a już uznałem to miejsce za przykre. Ludzie byli chujami, takimi, którzy liczyli się z graczami futbolu i ładnymi laskami ponad wszystko. Była to typowa hierarchia szkoły średniej, jaką możesz zobaczyć w słabym amerykańskim filmie, która miała miejsce w małym miasteczku, gdzie wszyscy się znali, a outsiderów witano z pochodniami i widłami.

Żartuję.

Trochę.

Nie za bardzo.

Moi rodzice, brat, siostra i ja przeprowadziliśmy się tutaj kilka tygodni temu z powodu temperamentnych prac moich rodziców. Mój tata był fotografem, a mama dziennikarką. Lubili siebie nazywać "wolnymi duszami", koczownikami i takimi tam śmieciowymi określeniami. Ich prace zmuszały nas do częstego przeprowadzania się z powodu ich "artystycznych klimatów" i innego hipiskiego gówna.

Oświadczyli, że tym razem będzie inaczej - że umiejscowimy się tutaj szczęśliwi. Jednak nie miałem na to sporej nadziei. Nie byli godni zaufania, jeśli chodziło o te sprawy.

Wyciągnąłem zeszyt, żeby sprawdzić mój rozkład zajęć, na ślepo przemieszczając zatłoczony korytarz, przez przypadek wpadając na innych ludzi.

Rzuciwszy spojrzenie grupce przestraszonych pierwszaków, zauważyłem na zielonym papierze moją następną lekcję - sztukę - która była w skrzydle A.
To mały budynek położony obok zewnętrznej strony tego drugiego. Kiedy wpychałem plan lekcji z powrotem do plecaka, zauważyłem szkicownik tego dzieciaka, który mu trzepnąłem, nadal przytulony do mojej koszulki i podręcznika z geometrii.

Nie, że nie byłem ciekaw, co było w środku - uwierz, że tak. Po prostu nie wtykałem nosa w nie swoje sprawy, który w tym przypadku na pewno nie był w tej książce.

Nie popierałem wcześniej akcji Tweedle Dee' a i Tweedle Duma*, więc zignorowałem dokuczliwą ciekawość. Zamiast tego wyciągnąłem paczkę papierosów z bocznej kieszeni.

Jeśli mam być szczery, równie dobrze mogę powiedzieć to teraz: Nie palę. Nigdy nie paliłem i nie będę palił. To obrzydliwe.

Myślę, że uczucie budzenia się rano ze smakiem popiołu w ustach i nieprzerwany ból nikotynowy niezbyt do mnie przemawiały. Jedynym powodem, dla którego zawracałem sobie głowę noszeniem ze sobą tych wysysających życie patyczków było sprawienie, by ludzie myśleli, że tak jest. Wyciągnąłbym je na obiedzie czy włożyłbym jednego za ucho, a inni od razu założyliby przypuszczenie.
To pomagało mojemu całemu wyobrażeniu "niegrzecznego chłopca", który kultywowałem przez lata - cokolwiek, żeby utrzymać idiotów i fejmów ze swoimi pretensjonalnymi ideami z dala ode mnie.

Moja mama lubiła mówić, że potajemnie jestem reinkarnacją Augustusa Watersa w stylu grunge. Ja lubiłem mówić jej, żeby spierdalała.

Wyjąłem jednego patyczka-dementora z opakowania, włożyłem jak zawsze za ucho i rzuciłem na dokładkę gniewne spojrzenie kilku uczniom. Kiedy dotarłem do skrzydła, wetknąłem fajki do torby i wszedłem do środka, żeby zastać widniejącą tam listę na ekranie. Listę, jeśli mogę dodać, wyglądała podejrzanie na...

Tak.

Przydzielone siedzenia.

Super. Fantastycznie. Jupi-ja-jej. Nie przejmuj się mną. Wykonuję tutaj swój taniec szczęścia.

arms // phan [tłumaczenie pl]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz