Rozdział 4

3K 194 25
                                    

[POPRAWIONY]

Dojechałam na miejsce. Przedszkole Miley znajduje się 10 minut drogi samochodem od mojej szkoły, więc bardzo nie daleko. Jest to nieduży, niski, kolorowy budynek.

Jak już mówiłam - nie raz tu byłam, więc nie miałam większych problemów z dostaniem się do środka. Po wejściu, od razu podeszłam do jednej z opiekunek:

- Dzień dobry!

- Ach dzień dobry! Co cię do nas sprowadza słoneczko? - Zapytała z serdecznym uśmiechem.

- Ja przyszłam po Miley.

- A tak, już wołam. - Odwróciła się i krzyknęła. - Miley!

- Tak? - odkrzyknęła gdzieś spod sterty poduszek. Uniosłam wysoko brwi i spojrzałam z rozbawieniem na przedszkolankę. Ta tylko wyruszyła ramionami i dodała:

- Ktoś do ciebie! - Po czym zwróciła się do mnie. - Miło było cię znowu zobaczyć kochaniutka.

- I nawzajem. - Uśmiechnęłam się do niej, po czym krzyknęłam do Miley - Młoda, rusz się, bo się lody skończą!

Ta szybko wygramoliła się z poduszek i podbiegła do mnie, wskakując mi w ramiona. Podniosłam ją i usadowiłam na swoim boku.

- Carmen! - Rzuciła uśmiechnięta. - Co ty tu robisz?

- Twój tata poprosił mnie, żebym po ciebie pojechała, ponieważ on ma jakieś ważne spotkanie. A co? Stęskniłaś się chociaż trochę za mną? - uśmiechnęłam się do niej chytrze i dźgnęłam lekko w brzuch.

- Bardzo! - Mocniej mnie przytuliła. - Ale co z tymi lodami? - Zapytała niewinnym głosikiem, na co pokręciłam głową z uśmiechem.

- Co ty na to, żebyś teraz poszła zabrać swoje rzeczy, które wrzucimy do samochodu, a potem pójdziemy na lody i na plac zabaw do parku? Hmm?

- Taaak!! - Małej aż się oczy zaświeciły.

- No to leć. - Odstawiłam ją na ziemie, a ona poleciała pędem do szatni zmienić buty. Zaśmiałam się tylko i spokojnym krokiem ruszyłam za nią. Kiedy doszłam, zobaczyłam, jak wpycha jakieś kartki do swojego worka. - Ejejej. Spokojnie. Co to jest?

- Moje rysunki - odpowiedziała, wzruszając ramionami.

- To czemu je tak byle jak zgniatasz i próbujesz wcisnąć do torby? - Zapytałam z wyrzutem. - Trzeba dbać o własne prace.

- No bo miałam się śpieszyć.

- Oj Miley Miley. - Pokręciłam głową i usiadłam obok niej. - Lody nie zając, nie uciekną. Pokaż mi, co ty tu narysowałaś. - Podała mi lekko pogniecione kartki, które wyprostowałam.

Były tam rysunki zamków, jakieś labirynty, zgadywanki, połącz kropki i kolorowanki. Jedna z nich przykuła moją uwagę. Był to byk. Miał rogi, podobne do tych, które dzisiaj rano miała matematyczka, i mosiężne koło nosowe. Była to jednak tylko kolorowanka, nawet niezaczęta.

Jednak nagle byk zaczął się kolorować. Tak sam z siebie. Najpierw tłów, kopyta, pysk i cała reszta. Zaczął się poruszać i dyszeć. Nagle urósł, a kartka zrobiła się niesamowicie ciężka, więc ją upuściłam. Byk stawał się coraz większy i przestawał być już takim całkiem zwyczajnym bykiem. Stanął na dwóch tylnych kończynach, które nie były już kopytkami z kolorowanki. To były wielkie, masywne kopyta zdolne zgnieść samochód.

Przednie już też nie wyglądały jak wcześniej. Przypominały raczej ręce mocno napakowanego gościa na sterydach, który zażył coś na porost włosów. Kiedy to coś osiągnęło wysokość dwukrotnie większą ode mnie - rykneło głośno. Jeszcze groźniej niż dzisiaj rano nauczycielka od matmy. Gdyby to była ona, to chyba wykupiłabym roczne korepetycje od osób z najlepszymi recenzjami nauczania.

Colorful Life | Nico Di AngeloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz