7. "NAWIEDZONY SZPITAL"

Start from the beginning
                                    

***

Zasnęłam dość szybko. Gdy Dean i Sam pojechali ja zmrużyłam oczy.
Nagle w środku nocy zrobiło mi się strasznie zimno. Pomyślałam, że pielęgniarka, która się mną opiekuje otwarła okno, aby przewietrzyć. Podciągnęłam kołdrę pod samą szyję i próbowałam zasnąć, lecz na próżno. Tym razem, gdy wypuściłam świstem powietrze, wokół niego pojawiła się mroźna para. Coś tu nie gra..
Wystraszona podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam po pokoju. Było ciemno i mało, co mogłam cokolwiek dostrzec, lecz po wyostrzeniu swojego zmysłu dostrzegłam siedzącą w kącie małą dziewczynkę. Patrzyła na mnie przerażonym wzrokiem. Wstałam z łóżka i mimo, że zimna podłoga szczypała mnie w stopy, Podeszłam do niej i Wyciągnęłam dłoń.
- nie bój się. Nic ci nie grozi. - szepnęłam z uśmiechem. Dziewczynka przetarła oczy i wstała z moją pomocą.
- jak masz na imię? - spytałam.
- Peggy. - szepnęła nieśmiało.
- jakie śliczne imię. Ja mam na imię Chloë. - powiedziałam. - zgubiłaś się? - spytałam z ciekawości. Wtedy dziewczynka Spojrzała się w jeden punkt znajdujący się za mną, lecz gdy się odwróciłam, nikogo nie zauważyłam.
- wszystko w porządku? - spytałam, próbując się z nią skontaktować. Ona, jakby nieobecna, wciąż patrzyła w ten sam punkt.
- on mnie nie chce wypuścić do mamy... - Spojrzała na mnie zaszklonymi oczami, które odbijały się w świetle księżyca, który zaglądał do mojego pokoju.
- kto cię nie chce wypuścić? - spytałam z zaniepokojeniem. Po policzku dziewczynki spłynęła jedna pojedyncza łza.
- nie możesz mnie uratować. - szepnęła i rozpłynęła się w powietrzu. Dosłownie.
Byłam zmieszana. Całą noc nie spałam. Wciąż Myślałam o tajemniczej dziewczynce. To nie był sen. To było na jawie. I jestem pewna, że Peggy jest duchem. Tylko o co jej chodziło z tym, że "on" nie chce jej wypuścić do mamy. Nie rozumiałam, ale już dość na dziś wieczór wrażeń. Starałam się zasnąć, abym miała siły na poszukiwania jutrzejszego dnia...

***

Obudziłam się wyspana jak nigdy. W pokoju znaleźli się Dean i Sam. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym znajdowała się również pielęgniarka. Czekałam, aż sobie pójdzie. Po kilku minutach odprowadziłam ją wzrokiem do drzwi.
- okej, słuchajcie. - zaczęłam. - w tym szpitalu jest duch, ale niezbyt dużo o nim wiem. - szepnęłam tak, aby usłyszeli tylko Chłopacy.
- c-co? Jesteś pewna? - jąknął z Szokiem Sam.
- tak. Ten duch... Był u mnie dziś w nocy. Wyglądał, jak zwykła dziewczynka i mówiła coś w stylu: "on nie chce mnie wypuścić do mamy...". Nie mam pojęcia, o czym mówiła, ale na pewno ta dziewczynka tutaj zmarła i nie może odejść, bo coś ją tu trzyma. - powiedziałam zakładając ręce na piersi. Mężczyźni spojrzeli po sobie, a później wzrok zawiesili na mnie.
- no, co? - spytałam wzdrygając ramionami.
- idziemy wyciągnąć jakieś informacje na jej temat, a ty tu czekaj. Potem pomyślimy, co dalej. - powiedział Dean i wraz z Samem opuścili pokój.

***GODZINA PÓŹNIEJ***

Siedzę i gapię się w ten nędzny szpitalny sufit już od ponad pół godziny. Gdzie oni są ?
Po kolejnych dziesięciu minutach, bracia wrócili.
- i co? Macie coś? - spytałam od razu. Mężczyźni nie mieli za ciekawych min.
- ta dziewczynka, to Peggy Jefferson. Zmarła w tym szpitalu, jakieś dwa miesiące temu. Była trzy tygodnie w śpiączce, po czym po prostu umarła. - powiedział Dean jakby na jednym bezdechu. Dreszcze przeszyły moje ciało.
- każdy, który ginął w ciągu tych dwóch miesięcy, umierał, bo był w śpiączce trzy tygodnie. Dalej, jego organizm po prostu się poddał. - dodał Sam. To jeszcze bardziej mnie przybiło.
- ale... ja przecież byłam w śpiączce. I ten duch nie zabił mnie? - spytałam zastanawiając się.
- najwidoczniej znalazła w tobie pomoc, tylko musisz się nią wykazać. - powiedział Dean. - porozmawiamy jeszcze z tą pielęgniarką, która się tobą opiekuje.
- a co ona ma do tego? - spytałam podnosząc jedną brew.
- bo to była jej córka. - powiedział po chwili zawieszenia starszy Winchester, po czym znów obydwoje opuścili pomieszczenie. Teraz znów tylko czekać, aż wyciągnął od tej pielęgniarki jakieś informacje.
Tym razem poszło im szybko. Wrócili po jakiś dwudziestu minutach.
- no i? - spytałam z wyczekiwaniem wpatrując się w braci.
- mówiła, że Peggy, to dobra dziewczynka, nigdy nie miała żadnych wrogów i że była spokojna. - mówił Dean kręcąc się w tą i we w tę po pokoju. Sam usiadł na krześle.
- Czyli mamy ducha, który mści się tylko na tych, którzy zrobili jej krzywdę, tak? - spytałam. Wtedy odezwał się Sam.
- niezupełnie. Kiedyś na tym oddziale leżał mężczyzna, średniego wieku. Prześladował Peggy, zanim trafiła do szpitala. - Sam wyciągnął z kieszeni małą pogniecioną karteczkę. - pierwszy zgon, który miał miejsce w tym szpitalu, to właśnie ten mężczyzna. Umarł, gdy spał. Czyli podczas śpiączki. W ciągu trzech tygodni jego stan się pogarszał, co doprowadziło do śmierci. - mówił Sam dzierżąc kartkę.
- czyli to on zabił Peggy we śnie. - szepnęłam podpierając głowę ręką. - musimy pozbyć się tego ducha za wszelką cenę. - powiedziałam zrywając się na nogi.
- i sprawić, żeby Peggy odnalazła pokój, tylko musimy znaleźć jakąś rzecz, która miała z nią związek. - mówił Dean. Teraz sobie przypomniałam. Peggy w ręce miała maskotkę misia.
- znajdźcie w pokoju pielęgniarek maskotkę misia i spalcie ją. - powiedziałam pewnie. Mężczyźni spojrzeli tylko na mnie, po czym opuścili pokój.
Trochę im to zeszło, ale mam nadzieję, że dali radę znaleźć tego misia. Nagle w pokoju znów zrobiło się zimno.
- dlaczego to robisz? - usłyszałam cichy i delikatny głosik.
- Peggy, to nie tak. Chcę cię uwolnić. - szepnęłam próbując zbliżyć się do dziewczynki, która znów siedziała w kącie.
- mówiłam ci. On mnie nigdy nie wypuści. - odpowiedziała i zaczęła szlochać.
- spokojnie, odnajdziesz spokój już wkrótce. - powiedziałam. Dziewczynka otwarła usta, jakby chciała mi coś powiedzieć, lecz nie potrafiła. Zniknęła bez śladu. Natomiast na jej miejscu pojawił się mężczyzna średniego wieku.
- nie ładnie jest tak komuś zabierać zdobycze. - powiedział podchodząc do mnie małymi kroczkami.
- ona nie była twoją własnością. A teraz ty też odejdź. - powiedziałam i zaczęłam szeptać po łacinie zaklęcie. Duch tego mężczyzny zaczął się dusić, Po czym po prostu Zniknął. Bracia Winchester wbiegli do mojego pokoju z szokiem malowanym na ich twarzach. Uśmiechnęłam się tylko.

***

Nadszedł dzień wypisu ze szpitala. Pakowałam Ostatnie rzeczy do mojej torby, gdy do pokoju wszedł Dean.
- pogadamy? - spytał, a jego mina na sekundę zbrzydła.
- jasne, co się stało? - spytałam nie odrywając wzroku od torby.
- chciałem się spytać, czy między nami wszystko okej... - powiedział. Odwróciłam się w jego stronę.
- ciągle o tym myślisz? Już mówiłam, że nic się nie zmieniło. - odpowiedziałam.
- lubisz mnie? - spytał udając dziecko. Zachichotałam pod nosem.
- tak, lubię cię. - odpowiedziałam biorąc torbę na ramię. Byłam już gotowa do wyjścia, gdy nagle zatrzymał mnie Dean.
- tylko lubisz? - spojrzał tymi swoimi zielonymi oczami prosto w moje. Musiałam mu powiedzieć...
- no... Ja cię lubię lubię i to nawet bardzo... - powiedziałam niepewnie spuszczając głowę w dół. Dean ujął mój podbródek w palce, po czym uniósł moją twarz w stronę jego. Byłam niska, więc Dean musiał się jeszcze nachylić. Nasze usta złączyły się w niepewnym pocałunku, który zmienił się w pełen uczuć. Oderwaliśmy się dopiero po chwili. Byłam w szoku, że Dean czuje do mnie to samo, co ja do niego. Razem opuściliśmy szpital i wsiedliśmy do Impali, w której czekał na nas już Sam.

Who I Really Am? || [ZAKOŃCZONE ✔️] Where stories live. Discover now