Dzień trzeci...

2.3K 156 8
                                    

Bo przy nim zapominam, zapominam jak było mi źle...

****
Aileen

Kolejny pochmurny dzień nie przyniósł, jak dotąd mojej wolności.
Komnata bo raczej tak można ją nazwać jest pozbawiona jakichkolwiek kolorów.  Panuje tu szarość i monotonia. Nie chciałabym mieszkać w takim domu, nie czułam bym się  dobrze. Z resztą teraz nie czuje się w cale lepiej, jestem jak ptak, który nie może latać. 
Zmuszona postanowiłam przeciwstawić się lękom i pomaszerowałam do gabinetu Alfy.
Z lekkim szamotaniem serca zapukałam leciutko w drzwi.

-  Nie musisz pukać Aileen. -  Skołowana stałam nadal za drzwiami i zastanawiałam się skąd wiedział, że to właśnie ja...

Przełamałam strach i weszłam do środka.

-  Mogę posiedzieć z tobą chwilę?  - Zadałam pytanie nie myśląc za wiele co robię. 

Alfa jedynie pokiwał głową przeglądając jakieś papiery. 
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z własnej głupoty.  Po co chciałam w ogóle tu przychodzić, może  liczyłam na chociażby najkrótszą rozmowę. 

Chwilę patrzyłam na skupienie wypisane na twarzy mojego porywacza,  i gdyby nie te okoliczności mogłabym z całą pewnością przyznać, że w życiu nie spotkałam tak przystojnego mężczyzny.
Alfa ma grubo zarysowane kości policzkowe i zapewne szorstka skórę.  Jego dwudniowy zarost dodaje mu tylko większego uroku. Ciemne włosy lekko zmierzwione stercza we wszystkie strony a i tak wygląda słodko. 

Jestem żałosna  pomyślałam od razu. Ten facet porwał mnie i przetrzymuje w brew mojej woli, a ja... Ja zastanawiam się dlaczego jest taki męski i seksowny. Coś jest ze mną nie tak.

-  Pójdę już, nie będę ci przeszkadzać.-  Wykrztusiłam w końcu oddalając się do wyjścia. 

-  Daj mi dwie minuty, później możemy porozmawiać. -  Dodał pospiesznie przyglądając się bacznie co zrobię.  Postanowiłam zostać jeszcze chwile i w końcu dowiedzieć się co robię w tym miejscu.

Po parunastu minutach Alfa zamknął teczkę i spojrzał na mnie wyczekująco.

-   Wiec... o co chciałaś zapytać ? -  Odpowiedział po sekundzie gapienia się prosto w moje oczy.

-  Chce wiedzieć kim jesteś. -  Moje usta jeszcze nigdy tak nie drżały, nie wiem, boje się jego odpowiedzi.

Szatyn potarł lekko zmęczone skronie, przysiadł na rogu biurka uwydatniając swoje postawne barki.

-  Nazywam się Gadriel Arthur Lonclud. Należę do rodu Blacków dawnych Indian.  W wielu dwudziestu pięciu lat  władam największym stadem wilków na tej półkuli. -  Urwał a ja zastanawiałam się jak można być Panem wilków, przecież to dzikie zwierzęta...

-  Musisz mi zaufać a w tedy uwierzysz. - Gadriel podszedł do mnie i ujął delikatnie moje dłonie,  które przy jego wyglądały jak ręce małej dziewczynki. -  Pokaże Ci moją naturę, ale musisz obiecać, że nie uciekniesz. -Tajemnicze słowa szatyna jeszcze bardziej mnie zaciekawiły. 

- Obiecuje... -  Wyszeptałam wciąż zbita dotykiem jego ciepłych dłoni. 

Nim się obejrzałam Gadriel ujął mnie zwinne w pasie i wyskoczył ze mną przez okno.

 Przeraźliwy krzyk wydobył się z moich ust. W pierwszej chwili pomyślałam, że oszalał i chce nas pozabijać, gdyż jego gabinet mieści się jakieś trzy i pół metra od ziemi. On natomiast wylądował na trawie z taką gracją jak robią to koty, spadając na cztery łapy. 

Wtulona w jego ciepłe ciało chciałam ukryć się przed światem.

- Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. -  Te dwa słowa wypowiedziane z jego ust sprawiły, że gdzieś tam głęboko w środku poczułam się bezpiecznie..

Hej :) Mam nadzieje, ze nie zawiodłam was i rozdział  przypadnie wam do gustu :)
Piszcie co myślicie 😊

HunterWhere stories live. Discover now