Od sezonu do sezonu (Phichiyuu)

248 31 46
                                    

02.04.2017r. - 17.04.2017r.  Na pewno powinnam już spać, ale jutro szkoła... ja nie chce :(



Phichit znał Yuriego wystarczająco, aby wiedzieć, że nie zdoła zmusić go do zmiany podjętej decyzji. A przynajmniej nie uda mu się zrobić tego za szybko. Katsuki, kiedy coś bardzo motywowało jego postanowienie, potrafił się go trzymać z zażartością tonącego, usiłującego ratować się z pomocą brzytwy. Niezłomnie, rozpaczliwie i do samego końca. Nawet jeśli miałby to być koniec tragiczny.

-Koniec z jeżdżeniem? – zapytał, mając nadzieję, że może jednak się przesłyszał albo coś takiego. W końcu, dopiero co minęły finały, siedzieli w samolocie do Detroit... każdemu, nawet jemu mogły się zdarzyć jakieś omamy słuchowe. – Tak... na amen? Definitywnie i nieodwołalnie?

-Tak – potwierdził cicho, apatycznie Katsuki. – Koniec. I basta.

-I ze mną też koniec? – nerwowo potarł rękoma ramiona, czując, że robi mu się chłodno. – Też tak koniec i basta?

-O czym ty mówisz? – przyjaciel spojrzał na niego z niezrozumieniem.

-Zaczęło się od łyżew – przypomniał cicho. – I lodowiska w Detroit. A skoro kończysz... kończysz z jednym... to ze mną także, tak?

-Baka – skrytykował cicho Katsuki. – Baka – powtórzył głośniej, cofając się o pół kroku i posyłając mu zranione spojrzenie. W końcu odwrócił się i wybiegł z pokoju, żeby ukryć przez Chulanontem ściekające po twarzy łzy.

To nie tak miało być.

Nie tego chciał.

***

Czas był dziwny.

Kiedy chciałoby się, aby stał w miejscu albo chociaż wolniej płynął, on zapierdalał jak szalony, przypominając roller coaster ze snu jakiegoś popierdolonego fanatyka adrenaliny.

Yuri wprawdzie nie chciał, aby czas dla niego stanął czy zwolnił, ale też... ale też nie chciał, aby to nadeszło tak szybko.

Kolejny sezon łyżwiarski.

Kiedy trwały monotonne i długie, normalne dni, odcinanie się od łyżwiarstwa i funkcjonowanie bez utrzymywania kontaktu z Phichitem jakoś uchodziło, chociaż miał wiele chwil kompletnego zwątpienia, ale teraz...?

Jakoś przeżył pierwsze kilkanaście dni sezonu, wmawiając sobie, że to, co dzieje się na lodowisku przed oczami całego świata w ogóle go nie obchodzi, ale teraz...

Lada dzień zawody w Barcelonie!

Chulanont na pewno przeszedł i będzie tam występował; Chulanont na pewno przyciągnie uwagę wszystkich – jest przecież słodkim, sympatycznym młodzieńcem z wielkim talentem do fotografii i ogromnymi marzeniami; Chulanont nie będzie o nim myślał ani przez chwilę, być może zajęty szukaniem kogoś, kto go nie zawiedzie...

-Cholera – odepchnął od siebie stos świeżych ręczników, które przyniósł do łaźni i uderzył głową w ławkę.

Dotarło do niego, że prędzej gotów byłby dać się publicznie upokorzyć w prasie jako upadły talent (nie po raz pierwszy zresztą) niż pozwolić, żeby jakiś koleś albo dziewczyna dobrał się do Phichita. Ale w obecnej sytuacji... jaką miał szansę dotrzeć do Barcelony i wbić pod samo lodowisko, skoro nie miał żadnych wejściówek ani kontak...

Kontakty!

Zerwał się z ławki i pobiegł do głównej części domostwa, wpadł na schody, prawie się na nich zabijając, a później do swojego pokoju. Chwycił w rękę telefon komórkowy zostawiony wcześniej na biurku. Wybrał numer. Wstrzymał oddech...

Łyżwiarski światekWhere stories live. Discover now