VII

125 16 0
                                    

Pół miesiąca od przyjazdu do Ciemiętnik minęło dość szybko. Po zabawie w tutejszej remizie, Anna zaczęła częściej wychodzić na dwór. Gdy Pan Andrzej  odwoził młodzież, wymieniał  się numerami telefonów z Joan. Spotykały się prawie codziennie. Dziś też wybierały się na łyżwy. Szybko zjadła śniadanie, umyła naczynia i poszła powiedzieć cioci, że idzie z Jo nad rzekę.
-Nie podoba mi się, że zadajesz się z tą Joanną.-stwierdziła ciotka.
-Ale ciociu...Nie znam tu nikogo innego. W remizie poznałam kilka osób, ale na tym nasze kontakty się skończyły. Ona jest bardzo miła. Lubię ją.-powiedziała Ania.
-No dobrze. Ale masz wrócić za dwie godziny najpóźniej.

Szczęśliwa nastolatka chwyciła łyżwy i wybiegła na dwór. W umówionym miejscu była po piętnastu minutach.

Usiadła na ośnieżonym pniu i czekała na koleżankę. Minęło ponad pół godziny, a ognistowłosej nadal nie było. Telefon Joanny również nie odpowiadał. Zniecierpliwiona i zmarznięta Anna ubrała łyżwy i weszła na lód. Jazda jak zwykle sprawiła jej dużą przyjemność oraz trochę rozgrzała. Dziewczyna nie zauważyła jednak, wystającej spod tafli zamarzniętej wody, gałęzi. Zahaczyła o nią butem i runęła jak długa, boleśnie uderzając głową w lód.

Gdy pierwszy szok minął, powoli podniosłam głowę. Lewy jej bok niemiłosiernie mnie bolał. Dotknęłam delikatnie obolałego miejsca, po czym spojrzałam na dłoń. Na szczęście, na e zobaczyłam na niej śladu krwi, czyli nie była rozbita. Ale guza mam gwarantowanego. Obraz, przez chwilę rozmyty, wrócił do normy. Chciałam się podnieść, ale ktoś mnie uprzedził. Przed sobą zobaczyłam wyciągniętą dłoń. Z wdzięcznością przyjęłam pomoc. Niepewnie stanęłam na nogi i spojrzałam na mojego wybawcę. Był to chłopak w nieokreślonym wieku, ale na pewno starszy ode mnie. Ale to, co uderzało w jego wyglądzie na pierwszy rzut oka, to śnieżnobiałe włosy. Na pewno nie był albinosem, ponieważ jego oczy były prawie czarne, a cera lekko ciemna. Była takiego koloru, jak człowieka rasy białej, który lubi się opalać. Przybrał rozbawiony wyraz twarzy.
-Chyba właśnie Ci pomogłem. Ale nie dziekuj tyle, naprawdę nie ma za co.
-Przepraszam, masz rację. Bardzo Ci dziękuję za pomoc, po prostu twój wygląd...Znaczy...-Nie chciałam, aby odebrał to źle.
-Spokojnie. Nie jesteś pierwszą osobą, którą on dziwi.
-Jestem Anna. Przyjechałam tu na wakacje. Mogę Cię zapytać...o twoje włosy?
-Jasne. Są naturalne, nie lubię się farbować jak baba.
-Hej! Ja jestem dziewczyną!-zwróciłam mu uwagę. Poza tym, nie przedstawił się. No trudno.
-Heh...Udajmy, że tego nie było. Z solarium też nie korzystam, po prostu mam taką urodę. Masz ochotę jeszcze jeździć?
Spojrzałam na jego nogi. Również jeździł na łyżwach.
-Zostaw moją potomkinię!-usłyszałam za sobą.
W naszą stronę zmierzała starsza kobieta. Poruszała się o lasce, ale po szybkości i pewności jej kroków stwierdziłam, że raczej nie była jej do niczego potrzebna.
-Przewróciła się. Chciałem pomóc.
-Wynoś się stąd!-krzyknęła kobieta, kierując laskę w stronę chłopaka. Nagle z jej końca wystrzeliła wiązka jasnego światła. Prawie dosięgnęła białowłosego, jednak ułamek sekundy wcześniej, on zniknął. Po prostu rozpłynął się w powietrzu.
Spojrzałam w stronę kobiety.
-Jeszcze się spotkamy, Anno.-powiedziała, po czym i ona zniknęła.

-Anna? Aniu! Jest! Znalazłam ją!-krzyknęła rudowłosa, podbiegając do leżącej dziewczyny-Kris, chodź tu!-uklęknęła przy blondynce.
Ta powoli otworzyła oczy.
-Co...co się stało?-zapytała.
-Przewróciłaś się. Na pewno o tą gałąź.-Joan wskazała na wystający z lodu konar.
-A...Ale...przecież tu był chłopak...On pomógł mi wstać. I ta...Ta kobieta...-Anna próbowała przypomnieć sobie to dziwne spotkanie. Po chwili dołączył do nich Kris.
-Jaki chłopak? Jaka kobieta?-pytała Jo-Kris, pomóż mi ją zaprowadzić na ląd. Na dziś koniec jazdy. Masz szczęście, że nie rozbiłaś sobie głowy. Ale guza i tak będziesz miała.
"Chyba mam deja vu."-pomyślała poszkodowana.
Jej towarzysze popatrzyli na siebie dziwnie.
-Wiecie, kiedy się wywróciłam...-Anna opowiedziała im o dziwnym spotkaniu.
-Aniu, byłaś nieprzytomna, kiedy Cię znalazłam. Na śniegu nie było żadnych śladów. Musiało Ci się przewidzieć.-znów wymieniła spojrzenia z czarnowłosym.

Wkrótce dotarli do domu cioci Felicji.
-Dasz sobie radę? My musimy już iść. Powiedz Pani Feli, aby wezwała doktora. Musi Cię obejrzeć.-poinstruowała koleżankę Joan, zapinając kask i siadając za Krisem na jego motorze. Anna popatrzyła za nimi, aż nie zniknęli z pola widzenia, po czym weszła do domu.

WŁADCA ŻYWIOŁÓW Where stories live. Discover now