11. Chłopiec i jego ryś.

995 84 18
                                    




Uśmiechnął się.

- Gdy Canis wróci do mnie wyraźniej je słychać.

Serce mi waliło, nie po usłyszeniu jego drugiego serca, ale po akcji z jego przyrodzeniem. (why Livid why?) Zastanawiałam się, czy też o tym myśli i jak bardzo jest speszony. Uścisk w klatce piersiowej nie malał i popatrzyłam się na niego. Nic się nie dało odczytać z jego twarzy nawet po dłuższym patrzeniu się na niego. Podrapał się po brwi zabandażowaną ręką i teraz nawet przy panującym mroku widziałam dużą plamę krwi.

- Krwawisz znów. Wracajmy, zmienię ci opatrunek — powiedziałam wracając do poważnego tonu osoby, która trochę uważała się za jego lekarza. Innych nie chciał słuchać.

- Nie ma potrzemy, zaraz będzie po sprawie. - odparł patrząc się na swoją chorą dłoń.
A czyli teraz i mnie nie słucha... świetnie.

- O czym ty gadasz?

Nagle coś łupnęło w dach samochodu. Moje serce znów przyspieszyło czterokrotnie, a sama poderwałam się z fotela. W następnej chwili wielki ryś zeskoczył z dachu na maskę samochodu, odwrócił się do nas i usiadł obserwując. Z trudem przeniosłam wzrok z rysia na Sugę — wolałam mieć zwierzaka na oku — i spostrzegłam, że jego twarz rozpromienił cudowny urok szczęścia i uśmiechu, gdy patrzył na Canisa. Była tak kolosalna zmiana, że sama nie mogła powstrzymać uśmiechu.

- Chodź, pokażę ci coś — powiedział i wysiadł z samochodu. Poczułam się niepewnie, ale powoli wysiadłam z auta, ale nie ruszyłam się od drzwi choćby na krok.

- Podejdź bliżej — nalegał. Pokręciłam głową pozostając wierna drzwiom. Podszedł i złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą. Opierając się i szorując nogami w ziemi w końcu zaciągnął mnie na środek ubitej ziemi jakieś dwa metry od Canisa, który siedział i obserwował wszystko.

- Musisz wszystko widzieć. Patrz. - szepnął a ja mimowolnie zadrżałam na cudowny dźwięk jego melodyjnego szeptu. Livid... skończ!

Yoongi zaczął odwijać bandaż z chorej ręki i nie bacząc na nic zrzucił cały opatrunek na brudną ziemię. Nie mieliśmy teraz kompletnie nic, by znów zrobić prowizoryczny opatrunek.
Z rany sączyła się powoli krew kapiąc na ziemie, ale Yoongi zdawał się tym nie przejmować. Popatrzył się na mnie z miną człowieka, który wie co robi. Za to ja stałam ze zgrozą i patrzyłam się nie mogąc pojąc co on robi.

Podszedł do Canisa i podstawił mu rękę pod pysk. Ryś obwąchał i zaczął zlizywać krew, krótkie ruchy szorstkiego języka zgarniały plamy krwi, które ginęły w różowym pysku. Gdy zlizał całą krew oblizał ranę kilkakrotnie aż — szczęka opadła mi prawie do ziemi — rana zniknęła widać było tylko cienką bliznę.

- Ale jak?! - podleciałam do niego i chwyciłam jego dłoń zapominając kompletnie o siedzącym rysiu.

- Czasami, gdy Canis jest w dobrej formie posiada zdolności lecznicze, ale jak to się mówi w przyrodzie nic nie ginie. Ta rana odbije się na mnie tak czy inaczej. To, że jej nie widać nie znaczy, że mnie nie boli, będzie boleć, dopóki nie minie konkretny czas jej wyleczenia. Poza tym brak rany pewnie będę odrabiał ogólnym osłabieniem, sennością lub zwykłym przeziębieniem, ale to i tak lepsze niż taka rana.

- To jest wręcz nie do opisania. W życiu bym czegoś takiego nie wymyśliła. To się nie mieści w głowie.

- Zdziwiłabyś się ile tak naprawdę się w niej mieści. - zaśmiał się.

- Czyli te moje plecy! - złapałam się za łopatki gdzie jakieś czterdzieści minut temu były tam głębokie zadrapania, teraz tylko podarta koszulka.

*TOM I*UCIELEŚNIONE EMOCJE VIVID AURUMWhere stories live. Discover now