9. Ryś

977 96 20
                                    




Na pierwszy rzut oka rzeczywiście wyglądało to, jak złomowisko starych samochodów. Auta piętrzyły się jedno na drugim na wysokość drugiego piętra, tworząc kolumny wokół mnie. Ja sama stałam na wydeptanym, pozbawionym trawy i lekko wilgotnym placu. Dookoła mnie stały owe dziwne budynki o nieregularnym kształcie, stare i zapomniane.
Koniki na biegunach, cyrkowe słonie, łabędzie, biały powóz z końmi i pióropuszami, wszystko to obrośnięte mchem i pozbawione duszy. Na lewo, tuż przed lasem, stała stara karuzela, tak brudna, że trudno było odgadnąć jej pierwotny kolor. Na jej dachu spoczywał podarty namiot cyrkowy. Dalej była plątanina szyn, pękniętych i sterczących pod dziwnym kątem. Wykolejony wagonik leżał na boku, a z jego środka wyrastało małe drzewko. Nawiedzony dom miał oblicze rogatego diabła, które teraz po liczny deszczach i korozji wyglądało dziesięć razy starzej. Jeden róg odpadł, czerwone oczy wyblakły, a czarna twarz poprzeszywana była zaciekami. Były też rowery wodne, które w kształcie kaczki i łabędzia, zaległy na dnie zaschniętej sadzawki. Obrośnięte były mchem aż po samą szyję. Stoisko z lodami i popcornem teraz wyglądało jak miejsce egzorcyzmów. Szyld z lodami popękał, a farba odchodziła wielkimi płatami. Mój wzrok błądził tak przez te wszystkie zapomniane miejsca, aż natrafił na finałową atrakcję. Popatrzyłam na wielką konstrukcję obrośniętą bluszczem i zadarłam głowę w górę. Musiałam się cofnąć, by ogarnąć wzrokiem całość. Stary i zardzewiały sięgał wysoko ponad korony drzew — wielki diabelski młyn. Całe to miejsce było oświetlone starymi, niskimi latarniami, które z powodu zalegającego w ich szybkach brudu, dawało niewiele światła. Sprawiało to, że owo miejsce stawało się jeszcze bardziej mroczne i niesamowite. Sznur lampek zawieszony do połowy diabelskiego młyna oświetlał stare, huśtające się leniwie na wietrze wagoniki, tworząc klimat opuszczonego i nawiedzonego wesołego miasteczka.
Oglądałam to wszystko z szeroko otwartymi oczami i rozdziawioną buzią zapominając o strachu, jaki mnie wcześniej oganiał. Klimat tego miejsca dział na moją wyobraźnię jak nektar na pszczoły. Niemal słyszałam radosne krzyki dzieci, gdy przybywały do tego miejsca. Wesołą muzykę i magika nawołującego na swój występ. To wszystko było zaklęte w tych wszystkich karuzelach i kolejkach, sprawiając, że po minionych lęku stałam tu oczarowana i zahipnotyzowana tą niesamowitością.

- Ale jak? - Tylko tyle udało mi się wyszeptać.
Suga podszedł do mnie, uśmiechając się lekko. Szybkim ruchem głowy odgarnął grzywkę z oczu.

- Pięknie tu prawda?

- Zadziwiające. Takie miejsce. W środku lasu?

- Znalazłem je, tuż po moim przyjeździe do Seulu, wtedy to było tylko stare wesołe miasteczko, myślę, że działało za czasów drugiej wojny światowej. Dopiero potem ktoś zaczął składować tu samochody, ale od roku nikt tu nie przychodzi oprócz mnie.

- Niesamowite. - Mój wzrok powędrował na diabelski młyn, ogarniając ponownie jego ogrom, aż w końcu spoczął na chłopaku. Stał kilka metrów ode mnie, trzymając ręce w kieszeniach kurtki. Patrzył na mnie. Z jego twarzy nie wiele można było wyczytać, ale widziałam ciekawość i trochę jakby lęk, ale mogłam się mylić.

- Po co mnie tu przyprowadziłeś? - Pytanie zdawało się oczywiste, więc je zadałam. Chłopak westchnął i podszedł trzy kroki, ale nadal był poza moim zasięgiem.

- Czekałem, aż spytasz. Przyprowadziłem cię tutaj, ponieważ, chcę wyjawić ci moją tajemnicę. Nikt prócz mnie nigdy tu nie był, nawet chłopaki. Chcę cię zapewnić, że od tej pory będę z tobą szczery. Od tego momentu wszystko, co powiem, będzie prawdą. Jestem tu dla ciebie. Chcę, by nasza relacja była czysta i szczera. Zapewniam cię również, że odpowiem na każde twoje pytanie i obiecuję mówić prawdę.
Stałam tak, patrzyłam na niego i czekałam, aż w mojej głowie ułoży się pierwsze pytanie. Stało się to tak szybko, że ledwo skończył, zadałam je. To najważniejsze pytanie, które mnie tak paliło,  nie dawało spokoju.

- Kim jest Canis?

Widziałam, jak na jego twarzy pojawia się szok i niedowierzanie. Chwycił się za prawą pierś i patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.

- A ty skąd o nim wiesz?

- HA! - Krzyknęłam triumfalnie — Czyli jest jakiś on! To twój chłopak tak? Przez cały czas byłeś z nim, dlatego nie chciałeś się przyznać przed resztą, że jesteś ze mną. Ze mną, chciałeś po prostu spróbować, jak to jest z dziewczyną, tak?

Suga spuścił głowę i potarł palcami kąciki oczu zdrową ręką.

- To nie jest mój chłopak — Powiedział. Uniósł głowę i zobaczyłam jego uśmiech w prawym kąciku ust. Był naprawdę rozbawiony.

- Przecież słyszałam, jak wracaliście w nocy, a ty mówiłeś do Rapa i Hobiego: „Canis wie, że kocham go nad życie, wam tego nie muszę udowadniać."

Suga parsknął śmiechem i odszedł kawałek, kręcąc głową. Popatrzył w niebo, westchnął i podrapał się po karku.

- Ja chcę tylko wiedzieć, znać prawdę. Zrozumiem, jeśli mi powiesz, że masz kogoś, niezależnie czy to facet, czy dziewczyna.

- Nie mam faceta! - Powiedział dobitnie. Nie krzyczał, ale i tak jego głos odbił się od drzew, samochodów i innych budowli. -  Jedynie kogo chcę to ciebie.
Patrzył na mnie zrezygnowanym wzrokiem. To spojrzenie błagało, bym mu uwierzyła. Tak bardzo chciałam mu wierzyć. Naprawdę. Tylko coś mi się tu nie zgadzało.

- To ja już nic nie rozumiem.

Chłopak zaczął spacerować w tę i z powrotem, myśląc gorączkowo. W końcu krzyknął, wyrzucając z siebie całe zdenerwowanie i niezrozumienie. Popatrzył znów na mnie. Widziałam, ile go kosztuje patrzenie mi w oczy.

- Liczyłem trochę, że dojedzie do tego później, ale dobrze, i tak musiało do tego dojść. Pokażę ci Canisa.

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, Nie wiedziałam, co to ma oznaczać. Co on mi właściwie proponował? Siedziałam zatem cicho, czekając na jego kolejny ruch. Podszedł i chwycił mnie za ramiona. Ja stałam z rękami na piersiach i czekałam, co powie.

- Chcę, abyś mnie teraz bardzo uważnie posłuchała. To, co teraz zobaczysz, może sprawić, że będziesz myśleć, że oszalałaś, ale uwierz mi, to będzie najprawdziwsza prawda. Nie wiem nawet, jak ci to opisać, więc najlepiej będzie, jak zobaczysz to na własne oczy. Mam do ciebie tylko jedną prośbę, ale bardzo istotną. Cokolwiek się stanie, nie możesz się poruszyć, jasne?

- Zaczynasz mnie trochę przerażać, tą swoją powagą.

- Jasne?!

- Jasne, jasne!

Puścił mnie i odszedł kilka kroków. Staliśmy teraz naprzeciwko siebie na wydeptanej ziemi. Nieopodal nas stała stara, niedziałająca już mała fontanna, a kolumny z samochodów i drzewa sprawiały, że czułam się jak w jakimś amfiteatrze. Patrzyliśmy na siebie, ja z lekką niechęcią i oczekiwaniem, on ze zdenerwowaniem i niepewnością.

- Obiecaj mi jeszcze jedno.

- Słucham.

- Że cokolwiek się stanie, dasz mi wyjaśnić, okey? Dopiero wtedy podejmiesz decyzję, czy zostajesz ze mną, czy odchodzisz.

Kiwnęłam głową. Nie zmienił wyrazu twarzy. Westchnął po raz chyba dziesiąty i ukląkł na prawym kolanie.

- Błagam, cokolwiek się wydarzy, nie uciekaj!

- Ile razy mam zapewniać?

- Livid, proszę cię, może być niebezpiecznie!

- Rozumiem! Zapuszczam korzenie. - Wskazałam na swoje stopy i udałam, że nie mogę ich ruszyć.
Suga spuścił głowę, ponownie złapał się za prawą pierś i chyba zamknął oczy. W pierwszej chwili myślałam, że się podnośni. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nadal klęczy na jednym kolanie. To z jego pleców coś się wydostawało, coś bezkształtnego. Było szare i  bure i pełne futra. To coś rosło i rosło, aż w końcu opuściło jego ciało.
W pierwszej chwili myślałam, że mam majaki. Widziała Sugę, jak wstaje z klęczek i otrzepuje ręce, a obok niego... nie, to nie możliwe... stał RYŚ!

*TOM I*UCIELEŚNIONE EMOCJE VIVID AURUMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz