21 ⚡ przedstawienie rozpoczęte

2.8K 183 44
                                    

Wraz ze swoim oddziałem ruszyłam dziarskim krokiem na dziedziniec. Tylko stuprocentowe zaangażowanie w obronę Hogwartu mogło mi pomóc oderwać się od martwienia się o pozostałych. Gdybym tylko musiała teraz stać na jakieś warcie, w jednym miejscu, sama, pewnie odchodziłabym od zmysłów. Na całe szczęście zostało mi to oszczędzone. I dobrze

Seamus z największą radością, niczym dziecko otwierające pierwszy prezent na Boże Narodzenie, łączył ze sobą wszelakie druciki, które w odpowiednim czasie miały zrobić „bum". Ze zniecierpliwieniem obserwowałam jak jego zwinne palce oplatają cieniutkimi rurkami materiał wybuchowy tworząc bombę.

Nie mięliśmy na to wszystko zbyt dużo czasu, w końcu Czarny Pan dał nam jedynie godzinę na wydanie Harry'ego, który w tym czasie krzątał się po zamku w poszukiwaniu ostatnich horkruksów. Z kolei nauczyciele oraz członkowie Zakonu Feniksa używając zaklęcia protego maxima stworzyli magiczną barierę, która osłaniała szkołę, oraz otaczające ją tereny, zapewniając nam w ten sposób pewnego rodzaju ochronę. Na ile skuteczną? To miało się dopiero okazać.

Kiedy pakunki Finnigana były już gotowe przy pomocy zaklęcia wingardium leviosa przenosiliśmy je pod konstrukcję mostu, a inni znajdujący się pod spodem mocno je przymocowywali. Współpraca poszła nam całkiem nieźle, bo po pół godzinnej pracy wszystko było już gotowe.

Co mięliśmy robić dalej? To akurat było dość proste...

Kiedy ze strony Zakazanego Lasu śmierciożercy rzucili się niemalże biegiem w naszym kierunku wraz z Nevillem stanęliśmy na samym przedzie, podczas, gdy reszta została wysłana na drugi koniec mostu. Mieliśmy być tak zwaną przynętą. Spojrzeliśmy na siebie dość niepewnie. Furia i determinacja jaka malowała się na twarzach zwolenników Voldemorta była porażająca. Uspokoiliśmy się dopiero, gdy kilkoro z nich rozpłynęło się w powietrzu, po wpadnięciu na ochronną barierę. Wtedy tłum zatrzymał się. Ilu ich było? Z tysiące, lekko.

Wpatrywaliśmy się w nich bez słowa z szerokimi uśmiechami na twarzy. Poczuliśmy się pewnie, a przynajmniej ja. Wiedziałam, że póki bariera działa nic nam nie groziło. Nam, ani pozostałym, a to było dla mnie najważniejsze. Mój przyjaciel po krótkiej chwili zaczął nawet wyzywać zebranych przed nami śmieciożerców od idiotów. Cóż, chyba za bardzo się zrelaksował.

Cała pewność siebie wyparowała z nas, gdy niespodziewanie ciemną płachtę nieba przeszyła smuga światła uderzająca z impetem w naszą tarczę, która zaczęła się rozpadać. Wyglądało to, jakby ogromne płaty odpadały z nieba, zupełnie jakby całe miało się za chwilę zawalić. Spanikowana spojrzałam na stojącą przed nami czarną armię.

Mężczyzna, który stał na czele dość niepewnie zrobił kilka kroków do przodu, a gdy nic go nie spaliło, poraziło, zniknęło uśmiechnął się zadziornie wydając z siebie okrzyk radości, który zachęcił resztę do rozpoczęcia walki. No i cudnie.

Wymieniliśmy z Nevillem porozumiewawcze spojrzenia i biegiem rzuciliśmy się w kierunku drugiego końca mostu. Oczywiście śmieciożercy ruszyli za nami posyłając miliard zaklęć, które sprawnie udało nam się odpierać, a kiedy minęliśmy odpowiedni punkt strzeliłam niewielką iskierką z palców, która rozpoczęła reakcję łańcuchową, prowadzącą do eksplozji bomb. Grunt powoli zaczynał osuwać się nam spod nóg, co sprawiło, że byłam jeszcze bardziej przerażona.

Obróciłam się przed samym celem naszego biegu do tyłu, aby skontrolować sytuację. W tym momencie ostatni śmierciożercy runęli w dół, więc mogłam odetchnąć. Ostatkiem sił dopadłam do Ginny rzucając się jej w ramiona. Nikt jednak nie wydawał z siebie okrzyków radości, a ich miny były nietęgie, dlatego powoli formując w dłoni ognistą kulę wpatrywałam się w przestrzeń przed nami.

potomkowie ⚡ hpOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz