.24. In My City

753 67 3
                                    

   Siedziałam na tylnym siedzeniu Impali i wpatrywałam się w krople deszczu spływające po szybie. Od czasu wyjazdu z Tennessee nie odezwałam się do Winchesterów ani słowem. Udawałam spokojną, lecz w środku umierałam. Rozmowa z Jungkookiem rozerwała moje wnętrzności na strzępy i otworzyła na nowo stare rany. 
   - Hai? - odezwał się Sam. - Wszystko w porządku?
   - Chyba nie - odpowiedziałam. - Chyba nic już nie jest w porządku.
   - Mamy parę spraw do załatwienia w Delaware - wtrącił się Dean. - Myśleliśmy z Sammym, że może chciałabyś jechać tam z nami i odwiedzić swoją rodzinę? Albo chociaż popatrzeć na swój dom?
   - Tak, pojedźmy tam. Może widok rodzinnego domu pomoże mi poukładać myśli...
   - W takim razie obieramy kierunek na Delaware!

_____

   Do mojego rodzinnego miasta zajechaliśmy o świcie. Całą drogę do Delaware przespałam i obudził mnie dopiero chłód, który wdarł się do wnętrza samochodu, gdy Dean i Sam z niego wyszli. Szczelnie opatuliłam się kurtką i podniosłam do pozycji siedzącej. Na zewnątrz dopiero robiło się widno, a przy ziemi osiadała mgła. Założyłam buty i wysiadłam z samochodu. 
   - Witamy w domu - powiedział Dean. 
   - Nie wiem dlaczego, ale cieszę się, że tu jestem. Mimo, że nienawidzę tego miejsca i wiążę z nim złe wspomnienia, to czuję się tu... bezpiecznie? 
   - Dom to dom, my też czujemy się swojsko w Kansas, mimo że spłonął tam nasz dom i matka. 
   Skomentowałam to milczeniem. 
   - W każdym razie chyba pójdę się przejść i zobaczyć, co się tu zmieniło. Później zajdę pod mój dom i... i zobaczę wtedy, co dalej. 
   - Jeśli będziesz miała okazje porozmawiać z rodzicami, zrób to - polecił Sam. 
   - Spróbuję. 

   Szłam pustymi uliczkami mojego miasta. Na chodnikach leżały sterty opadłych z drzew liści, a na niebie można było już dostrzec wielkie, ciężkie chmury. Przeczesałam ręką włosy i usiadłam na krawężniku, na którym zazwyczaj siedziałam z Hannah - moją przyjaciółką - zanim wszystko schrzaniłam. Zwykle piłyśmy tu kawy ze Starbucksa i paliłyśmy ręcznie zwijane papierosy. Wspomnienia uderzyły mnie z taką siłą, że nie potrafiłam powstrzymać potoku łez płynącego z moich oczu. Nie wydawałam z siebie żadnego dźwięku, nie poruszałam się - po prostu siedziałam na tym krawężniku i płakałam jak małe dziecko. Włożyłam rękę do kurtki i wciągnęłam z niej ostatniego wygniecionego papierosa i pudełeczko zapałek. Zapach tytoniowego dymu, ten toksyczny posmak w ustach sprawił, że wspomnienia o Hannah stały się jeszcze bardziej żywe. Od mojej ucieczki minął rok i przez cały ten czas ani razu nie odczułam takiej tęsknoty i poczucia winy. Gdy tylko uspokoiłam się trochę, wstałam i poszłam dalej. 

   Mijałam domy znanych mi seniorów i znajomych ze szkoły. Była prawie szósta rano, a miasto nadal było opustoszałe. Kiedy przechodziłam obok domu Hannah, ujrzałam jej sylwetkę w oknie. Stała i wpatrywała się w jakiś odległy punkt - a może patrzyła na coś, czego wcale nie było? Najprawdopodobniej była po prostu na haju, co często jej się zdarzało. Nieśmiało pomachałam jej, a oczy znów zaszły mi łzami. Odmachała mi, ale nie poprawiło mi to nastroju. Wiedziałam, że mnie nie rozpoznała. Poszłam dalej. Minęłam miejsce, w którym postrzeliłam moją najlepszą przyjaciółkę i pierwszy raz byłam pod wpływem narkotyków. Miałam ochotę krzyczeć na jego widok. Chciałam spalić ten budynek, zniszczyć go i wszystko, co z nim związane. 

   W końcu nadszedł czas na najcięższy moment. Udałam się w kierunku mojego domu. Już widziałam go przez drzewa, widziałam jego werandę i dach. Widziałam jego szary komin i granatowy płot. Moje serce zaczęło bić szybciej, krew zaczęła pulsować w żyłach, a ja sama zaczęłam biec. Gdy ujrzałam go w całej okazałości, miałam ochotę rozpłakać się ze szczęścia, ale nie miałam już łez. Wystarczyło tylko przejść przez ulicę i pchnąć furtkę, by się w nim znaleźć. Byłam taka szczęśliwa, gdy...
   ...ujrzałam wybiegające z niego dzieci. Jakieś obce dzieciaki właśnie wybiegły z mojego domu i wsiadły do czerwonego Land Rovera. Zaraz za nimi wyszedł jakiś mężczyzna - to nie był mój tata. Na werandzie stała jakaś kobieta - najprawdopodobniej matka chłopców - i machała im na pożegnanie. Gdy auto odjechało, podeszłam do płotu, otworzyłam furtkę i weszłam na taras. Stanęłam przed drzwiami, odetchnęłam głęboko i zadzwoniłam dzwonkiem. Po chwili w drzwiach pojawiła się ta sama kobieta, którą widziałam chwilę wcześniej. 
   - Um... Mogłabym w czymś pomóc? - zapytała. Miała blond włosy spięte w luźnego koka, przenikliwe, niebieskie oczy i piegi na policzkach. Była ubrana w za duże jeansy, t-shirt z logo Nike i kapcie. 
   - W sumie to tak - zaczęłam. - Jestem Hailey Winterson i... kiedyś mieszkała tu moja rodzina. Przyjechałam w odwiedziny po wielu latach i nie wiedziałam... mam na myśli... wie pani, gdzie państwo Winterson teraz mieszkają? 
   Kobieta popatrzyła na mnie wzrokiem pełnym niedowierzania. Jednak w jej oczach mogłam dojrzeć też coś w rodzaju bólu lub współczucia. 
   - Nie wiem, jak ci to powiedzieć. Uhm... Państwo Winterson nie żyją od ponad pół roku. Stracili życie w wypadku, gdy dwa pociągi zderzyły się ze sobą. Zginęli na miejscu. 
   Poczułam jak kolana się pode mną uginają, a ziemia zapada. Nie potrafiłam uwierzyć w to, co usłyszałam. 
   - Dz-dziękuję... - bąknęłam. - To ja w takim razie po prostu... pójdę. Do wiedzenia.
   - Miłego dnia.

_____

   Znajdowałam się na cmentarzu przy lokalnym kościele. Klęczałam przy grobie moich rodziców i płakałam, obejmowałam płytę grobową ramionami. Zaczął padać deszcz i krople spadające z nieba mieszały się z moimi łzami. 
   - To niesprawiedliwe - łkałam. - To zbyt wiele, nie mogę się z tym pogodzić. Mam dosyć! Dlaczego życie zabiera mi wszystko?! Dlaczego?! 
   Deszcz nasilił się i zaczęło wiać. Podniosłam się z błotnistego gruntu i wytarłam nos rękawem. W głowie miałam tylko jedną myśl, tylko jeden cel. Nie zastanawiając się, poszłam na most przecinający rzekę Delaware.

   Spojrzałam na szare niebo. Przepraszam, mamo, pomyślałam. Wspięłam się na barierkę, i stanęłam po jej drugiej stronie. Oplotłam ramiona wokół metalowej rury i odchyliłam się. Spojrzałam w dół na rwącą rzekę. W twarz uderzył mnie lodowaty wiatr i ostre krople deszczu. Nadszedł ten czas, to musiało się stać. To było do przewidzenia, wiedziałam, że to nieuniknione.

   Skoczyłam.

*****

   Xoxo,
martyn. 

Hi, My Name Is..Where stories live. Discover now