Rozdział 6

210 28 2
                                    

Key's POV


     Po tamtym wieczorze obudziliśmy się zaskoczeni. W każdym bądź razie ja. Tych dwóch zakochanych ptaszków nie było, a we mnie wpatrywała się para wielkich oczu, z których w jedno wsadziłem palca. Oczywiście przez przypadek. Onew i Taemin mieli potem pewne spostrzeżenia co do mnie i Jonghyuna, ale uparcie kierowałem ich do słowa przyjaciele. A może jednak powinienem zastanowić się dwa razy? Jak nie pięć. Bo dwa to ja się zastanawiałem i nic dobrego z tego nie wynikło. Nasunął się tylko jeden głupi wniosek: że podświadomie Jjong zaczynał mi się podobać, co było oczywistą oczywistością, że nie. To przez lato robiło mi się gorąco, potrafiłem tak mieć. A to wcale nie oznaczało żadnego zauroczenia.

     Robiliśmy podobne spotkania mniej więcej dwa razy w tygodniu. Oczywiście, jeśli było jak. Poznawaliśmy się coraz bardziej i dogadywaliśmy coraz lepiej (nawet dostałem malutki torcik na urodziny, yay!). Jongie zrobił się przez to zbyt łaskawy i pomniejszył ilość ćwiczeń o dziesięć. Reszta uznała, że to mogło już źle wróżyć, więc zacząłem się bać o skutki moich nieświadomych poczynań. Po paru miesiącach nagle podwyższył je o pięćdziesiąt, co nie było zbyt dobre dla kondycji. Nie tylko mojej, ale i reszty.

     - Ty chamie - mruknąłem, patrząc na niego spod byka.

     Siedzieliśmy późną nocą w pokoju, a ja mierzyłem go morderczym wzrokiem. On spojrzał na mnie niewinnie niczym skrzywdzony piesek, ale tym razem to nie podziałało. Rzuciłem mu w twarz moją ubrudzoną koszulkę z dzisiejszego dnia. Doszłyby do tego spodnie moro, ale one właśnie się suszyły. Brunet zdjął ją i zamyślił się, po czym uchylił usta, by przemówić.

     - Mógłbyś wyprać też i moją?

     Co było jego głównym talentem? Wkurzanie Kim Kibuma. Na tym chłopak znał się jak nikt inny. Od dzieciństwa był w tym mistrzem. Sprawiało mu to niemałą przyjemność. Wtedy ja go goniłem z małym, ale ostrym patykiem, a on ze śmiechem wiał, gdzie pieprz rośnie. Gdy udawało mi się go dogonić, przez jego psie oczka nie wlepiałem mu żadnej kary. Skubaniec jeden. Ale! Kiedyś musiał być ten pierwszy raz.

     Podszedłem do niego i uderzyłem w twarz. Zdziwiony, złapał się za lekko zaczerwienione miejsce.

     - Czego nagle podniosłeś liczbę ćwiczeń?! Ja rozumiem, powoli, o pięć więcej, ale nie nagle pięćdziesiąt!

     - Bummie, to nie tak jak myślisz... - Potarł swój kark, spuszczając głowę. - Ktoś doniósł do dowódcy o tym, że nie trenuję was tak, jak trzeba. Wczoraj dostałem za to opieprz. Przepraszam, musiałem.

     - Ja wiem, że to pewnie z zemsty za twoją szczoteczkę, ale... zaraz. Co? - Pobladłem na twarzy natychmiastowo, kiedy dotarło do mnie, że to nie o szczoteczce mówił chłopak. Ups.

     - Jaką szczoteczkę? - zapytał, podnosząc się z miejsca. Położył dłonie na moich ramionach i obdarzył piorunującym spojrzeniem. Zrobiłem się wręcz malutki z tego powodu. Miałem wrażenie, że doskonale wiedział o co chodziło, a jednak zapytał. Chciał, by to wydostało się z moich ust? Nie, dziękuję. Ja nic nie zrobiłem.

     - A nic... Mówiłeś, że dostałeś opieprz, tak? Dobrze, wybaczam. Nic się nie stało, zapomnijmy o tym. W sumie nie oczekiwałem, że będzie lekko, więc mi to nie przeszkadza - zacząłem nawijać. Kompletnie bez sensu. - Rozumiem twoją sytuację, musisz kierować się rozkazami, w końcu to twój obowiązek. My będziemy wykonywać to, co każesz. Porozmawiam z innymi i będzie dobrze, zobaczysz.

     Wywinąłem się spod jego rąk z myślą, by jak najszybciej się stamtąd wydostać. Skierowałem kroki w stronę wyjścia. Przy okazji próbowałem zatrzymać czerwienienie się policzków. Wpadka. Poczułem jak brunet łapie mnie, kładąc dłonie na moich biodrach. Nie miałem żadnej drogi ucieczki.

     - Jakiej szczoteczki, Kibummie? - Usłyszałem szept tuż obok mojego ucha.

     - Hah... wiesz... - Odwróciłem się przodem do niego, przytulając go mocno. - To nie moja wina, że Onew nie miał czym wyczyścić sedesu.

     I... po prostu zwiałem. Biegł za mną dobrych parę minut. W pewnym momencie niechcący wbiegłem na jakiegoś wysokiego chłopaka o ciemnych włosach. Grzecznie przeprosiłem, skinąłem głową i ruszyłem dalej, nie zwracając na niego większej uwagi. Kiedy zatrzymałem się w ślepym zaułku, skuliłem tak, by Jonghyun mnie nie dostrzegł. Cóż, mistrzem kamuflażu nie byłem. Szybko mnie znalazł, przez co jego pogoń i moja ucieczka się zakończyły. Przyparł mnie do ściany, a ja przełknąłem głośno ślinę, uśmiechając się głupkowato. Lecz zamiast jakiegoś długiego, nudnego wykładu ze strony hyunga, otrzymałem zaprowadzenie za ucho do pokoju (bolesne, nie przeczę), a następnie porządną porcję łaskotek.


Nobody's POV


     Wysoki brunet o krótkich włosach i lekko uniesionej grzywce wchodził właśnie po schodach na swoje piętro, by dotrzeć do pokoju. Był zmęczony, spocony i nienajedzony, gdyż jego współlokator chamsko zjadł mu pół kolacji, a kucharka zamykała już stołówkę. Na pocieszenie dała mu to, co zostało, czyli właściwie niewiele. Ledwo powłóczył nogami, gdyż jego dzisiejszy dzień nie należał do lekkich. Był jednak bardzo zdeterminowany i cień szczęścia pozostał na jego twarzy. Wielkimi oczami wpatrywał się w przestań, myśląc nad drugą częścią swojego planu.

     Nagle, kiedy znalazł się na szczycie schodów, wpadł na niego blondyn o kocich oczach.

     - Bardzo przepraszam! - Ukłonił się i pognał dalej.

     Chłopak odprowadził go obojętnym wzrokiem. Chwilę później w jego stronę biegła druga osoba. Zanim go ominęła, spojrzeli na siebie nawzajem. Jonghyun - z podejrzliwością, on - z irytacją. Widać było, że za sobą nie przepadali, chociaż wymienili jedynie parę słów. Brunet trochę mu zazdrościł z powodu, iż tamten został dowódcą oddziału, a on sam musiał ponownie odbyć służbę. Jego zachowanie pozostawało wiele do życzenia, więc raczej nie powinien był się dziwić. Teraz miał zamiar - w większości - nie łamać żadnych przepisów, a jak już - to tak, aby nikt nic nie zauważył.

     Wszedł do swojej sypialni i niemal od razu dotarło do niego głośne chrapanie współlokatora, który co rusz zrzędził mu nad uchem, bo ścięli mu długie, kolorowe włosy, a potem kazali przefarbować na ciemny kolor. Nieraz chodził podenerwowany, z wielką paniką w oczach. O co mu chodziło? Przecież odrosną.

     - Ty, smoczek, weź się ucisz - mruknął w jego stronę i uderzył go butem, który musiał przelecieć w tym celu pół pokoju. 

     Chłopak nawet się nie obudził, tylko przekręcił na drugi bok, plecami do niego. Na jego szczęście przestał wydawać z siebie dziwne, denerwujące odgłosy. Brązowooki przysiadł na swoim łóżku, zdejmując ciepłą kurtkę z ramion. Jako, że nastała zima, wykonywanie tych wszystkich ćwiczeń było trudne, ale przyzwyczaił się. Aż tak bardzo nie zaprzepaścił ostatnich dwóch lat. Ogólne życie tutaj było nieciekawe i nudne (no, może oprócz tych trzech tajemniczych samobójstw), żadnego dobrego towarzystwa, z którym mógłby robić żarty kucharkom i nielicznym mężczyznom, którzy raz na jakiś czas przychodzili coś naprawiać. W swoim trzecim roku zauważył jednak kogoś, z kim zapragnął mieć dobrą zabawę. Widać było, że jest młodszy, ale to mu nie przeszkadzało - wręcz przeciwnie. Jedyny problem w zbliżeniu się do niego stanowił szatyn, będący zawsze w jego pobliżu. Nie rozumiał jeszcze jakie relacje ich dzieliły, lecz jego niewiedza nie miała prawa potrwać zbyt długo.

     Uśmiechnięty do swoich myśli o nowym towarzystwie, wyciągnął się na posłaniu i odpłynął w krainę marzeń, snując kolejne plany.

[Zawieszone] W Sidłach Strachu    || JongKeyWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu