Rozdział 4

314 29 12
                                    

Edytowanie tego rozdziału było jak krew z nosa...

***

Jonghyun's POV


     Z samego rana patrzyłem na twarz chłopaka, smacznie śpiącego obok mnie. Promienie dopiero wschodzącego słońca padały na jego delikatną twarz. Długie czarne rzęsy, idealne usta, zgrabny nosek, w który od zawsze lubiłem go całować z zaskoczenia. Robił wtedy dziwne miny, śmiesznie się krzywiąc. Miałem niezły ubaw. Wrzeszczał, że następnym razem mnie zabije, ale nawet nie potrafił dogonić mistrza sprintu, Jonghyuna. Ach, ten Kibum.

     Nagle pod naszym oknem rozbrzmiał bardzo głośny dźwięk dzwonka, oznaczającego zbiórkę dla każdej grupy. Ja już się przyzwyczaiłem, jednak Key drgnął przestraszony, otwierając kocie oczy. Uniósł się do pozycji siedzącej i rozejrzał po pokoju, niezupełnie orientując w zaistniałej sytuacji. Jego oddech przyspieszył, jak gdyby zobaczył ducha.

     - Spokojnie. - Pogłaskałem go po nagich plecach, wywołując u niego gęsią skórkę. Uśmiechnąłem się, kiedy zadrżał. Był taki delikatny. To, że tu przyszedł, musiało być dla niego tragedią. Teraz spoglądał na mnie z chęcią mordu.

     - Co to było?

     - Moja ręka.

     - Nie to! Ten dźwięk!

     - Dzwonek na zbiórkę - odpowiedziałem, zataczając palcem małe kółka na linii jego kręgosłupa.

     - Zbiór- przecież ja nawet nie wiem, gdzie mam iść!

     Jego dłonie spoczęły na bladych policzkach, dokładnie je zakrywając. Zaczął się rozglądać, kompletnie nie potrafiąc zorganizować. Zaśmiałem się pod nosem.

     - No i co cieszysz gębę, niedorobiona jaszczurko? - rzekł wściekle. - Zabieraj te zboczone łapy!

     Odkręcił się do mnie przodem i próbował wbić w łóżko za ramiona. Jako że byłem silniejszy, to złapałem go w pasie i przekręciłem tak, że to ja nachylałem się nad nim. Przywdziewając uroczy uśmiech na twarz, poruszyłem dwukrotnie brwiami chcąc pokazać, jak ta sytuacja wygląda.

     - Spadaj, muszę iść. Tobie też radzę, jeśli nie chcesz dostać od górki - mruknął pod nosem, odwracając wzrok w innym kierunku, byleby na mnie nie patrzeć. Ku jego zdziwieniu i jeszcze bardziej zaczerwienionej twarzy, pochyliłem się nad jego uchem.

     - Możemy złamać trochę reguł, co ty na to? - szepnąłem, a następnie lekko przygryzłem jego płatek, wywołując u przyjaciela drżenie na całym ciele. Zaczął niekontrolowanie wymachiwać rękami.

     - Co ty sobie myślisz, napalona skamielino?! Puść mnie!

     Po tym, jak dostałem w klatkę piersiową, wprost musiałem się odsunąć. Myślałem, że po ostatniej akcji rana się wygoiła, lecz dała o sobie znać. Złapałem się za bolące miejsce, odruchowo delikatnie naciskając mostek i marszcząc brwi. Cicho syknąłem po nosem. Kibum podniósł się do siadu i - myśląc, że udaję - prychnął pod nosem.

     - Jak zwykle, świetny aktor. - Klasnął w dłonie.

     - Nie tak świetny jak ty.

     Rozmasowałem powoli lekkie zaczerwienienie, wydostając się spod ciepłej kołdry. Początek lata początkiem lata, ale takiej duchoty to w tym okresie jeszcze nie było. Key zerknął na mnie, wstając z posłania, jednak nagle na nie wrócił, uważnie przyglądając się mojej klatce piersiowej. W pewnym momencie zamarł.

[Zawieszone] W Sidłach Strachu    || JongKeyWhere stories live. Discover now