Powrót

2.3K 169 12
                                    

Część 18

Rzeczywiście są niesamowici. Być może najlepsi w swoim fachu. Trochę ich nie doceniłam. Nie chcą mi dać chociaż jednego dnia odpoczynku. Coraz dziwniejsze jest to, że zamiast od razu się mną zająć, będą mi wbijać szpilki w układ nerwowy w formie małych znaków, które znaczą "Hej, śledzimy cię, obserwujemy każdy twój ruch". Prawdopodobnie ten cały Slender ma jakiś przebiegły plan, który moje szare komórki w życiu nie rozgryzą.  Będę musiała je czymś pobudzić, jeśli chcę ujść z życiem.  Najlepiej kawą.


Zeszłam starymi, pokrytymi kurzem (jak wszystko w tym domu) schodami. Zatrzymałam się najpierw na piętrze, na którym znajdował się pokój cioci. Jeszcze spała, więc nie powinnam zachowywać się głośno. Biorąc pod uwagę, jak wiele dla mnie zrobiła, poszłam dalej na dół, najciszej, na ile mi skrzypiące panele pozwalały. Weszłam do kuchni, w której główną paletę barw stanowiły odcienie zieleni. Serio, prawie w każdym pustym kącie i miejscu, gdzie jako-tako dało się coś upchnąć, stały rośliny. Nie kwiaty, same zielone liście i łodygi. Całkiem ładnie komponowało się to szafek z ciemnego drewna. Ciocia to jednak umiała o siebie zadbać sama, nie to co ja. Nie poradzę nic na to, niestety, że jestem stworzeniem społecznym. Może nie wielkim ekstrawertykiem, ale przebywanie wśród ludzi dodaje mi odwagi. Znaczy, no cóż, przebywanie wśród odpowiednich ludzi. Zwinęłam roletę na jedynym oknie w tym pomieszczeniu, wpuszczając tutaj trochę porannego światła. Dzisiejsza pogoda zapowiadała się nieźle. To wręcz idealna okazja, by napić się kawy. Zaparzyłam ją i przelałam do białego kubka, po czym wzięłam i poszłam do salonu. W salonie dominowały już jaśniejsze barwy, a na podłodze leżał zdobiony dywan. Usiadłam na czarnej, skórzanej kanapie naprzeciwko TV i włączyłam telewizor. Ciocia raczej rzadko oglądała telewizję. Dało się to wywnioskować po niepościeranych przyciskach na pilocie. Nie dziwię się, godzinami pewnie wolała podlewać te wszystkie rośliny, niż siedzieć tępo przed czarnym pudełkiem z ruchomymi obrazkami. Ja jednak nie miałam co innego robić, więc zostawiłam telewizję włączoną na kanale, który był pierwszy i zaczęłam oglądać jakiś film. Nawet się w to wciągnęłam, na tyle, by zatracić poczucie czasu. O jego istnieniu przypomniał mi żołądek, który domagał się jakiegoś posiłku. Podniosłam się więc z sofy i ruszyłam ponownie do kuchni. Użyłam swoich "imponujących" zdolności kulinarnych i zrobiłam sobie najzwyklejsze na świecie kanapki z żółtym serem. Dopiero wtedy miałam sposobność zajrzeć na zegar, który wskazywał godzinę dwudziestu minut po jedenastej. To już jest tak późno?, zdziwiłam się. Ciocia jeszcze nie wstała? Było to trochę niepokojące, ale rozumiałam, że nie należy już do najmłodszych i może potrzebować więcej snu. Trochę bardziej zestresowana, wróciłam do salonu i oglądania filmów. Przerażało mnie to, że jest zbyt spokojnie.

Około godziny 15 chodziłam wokół tej czarnej kanapy cała w nerwach. Czy ciocia nie powinna już wstać? Może powinnam sprawdzić, co u niej? Dokładnie tak powinnam zrobić. Pójdę do niej i sprawdzę, czemu tak długo jej nie ma. Powinnam to już zrobić wcześniej, głupia ja. Poszłam na piętro. Sypialnia mojej cioci była urządzona podobnie co kuchnia. Ciemne kolory i mnóstwo zieleni w doniczkach. Pokój był naprawdę przepięknie urządzony i pusty. Oprócz mnie nikogo tam nie było. Tykająca bomba stresu postanowiła wybuchnąć w moim żołądku. Zgięłam się w pół. Co teraz? Co powinnam zrobić? Może gdzieś wyszła, do parku albo na zakupy, ale czy nie powinna w takim przypadku zostawić mi jakieś karteczki czy coś? Jej łóżko nie było pościelone. Według mnie nie był to dobry znak. Jestem pewna, że to oni ją zabrali, albo co gorsza, coś jej zrobili. Nie potrafiłabym wtedy zrzucić z siebie poczucia winy. Nie mogę tutaj siedzieć tak bezczynnie, muszę coś zrobić. Powinnam pójść do rezydencji, w końcu chyba o to im chodzi. A jeśli ciocia faktycznie gdzieś wyszła bez słowa, a ja jak głupia będę iść prosto w ich sidła? Trochę zbyt duże ryzyko. Naprawdę nie wiem co robić. Ale, jeżeli raz już udało mi się uciec, uda mi się i kolejny raz, tak? Mam nadzieję, ponieważ wiem już, że po prostu jestem zmuszona tam iść.

Pobiegłam do swojego pokoju, by wziąć kurtkę z walizki. Kiedy otworzyłam drzwi poczułam gryzący zapach moczu. Ten mały pies zostawił żółtą plamę tuż przy nodze drewnianego łóżka. Ale, cholera, to moja wina. Zostawianie takiego pieska bez picia i jedzenia na prawie cały dzień podchodzi pod znęcanie się nad zwierzętami. Rzuciłam jakąś szmatę na kałużę, wycierając ją trochę stopą. Olać to, zajmę się tym później, teraz priorytetem jest ciocia. Ubrałam błękitną, cienką kurtkę i już chciałam wyjść, kiedy zauważyłam jak pies patrzy na mnie spod łóżka. Schyliłam się i zaczęłam mówić do niego spokojnym głosem "Ej, nie bój się, nie jestem wściekła" wsunęłam dłoń pod łóżko, by go pogłaskać. Pies zawarczał, a sekundę później poczułam mocny ból w dłoni. Ten mały skurczybyk ugryzł mnie.

Stałam nad zlewem w łazience i myłam ręce. "Chwila, co ja tu robię?" straciłam wątek. A no tak, szykowałam się do wyprawy ratunkowej, racja. Wyszłam z łazienki i spojrzałam na zegar. Jakim cudem jest już siedemnasta? Cholera, muszę się pośpieszyć. Pobiegłam na górę wziąć kurtkę. Chyba mam małe déjà vu, czy nie robiłam tego już wcześniej? Oh, nieważne, trzeba się pośpieszyć. Otworzyłam drzwi od swojego pokoju i zrobiłam krok w przód, wdepnęłam w coś mokrego. Popatrzyłam w dół. Na podłodze leżała moja kurtka, a pod nią coś, z czego wylały się te strumienie krwi. Poczułam obrzydzenie. Podniosłam moją ulubioną kurtkę, która cała teraz pokryta była tym ohydztwem. W kałuży krwi leżał psiak. Straciłam ostrość widzenia, przez oczy napełnione łzami. Co ja zrobiłam? Czemu tego nie pamiętam? Co ja do cholery zrobiłam i jak mogłam to zrobić? Nie jestem przecież potworem, prawda? Popatrzyłam na swoje palce, czyściutkie, świeżo umyte z resztek krwi zwierzęcia. Tym razem poczułam wstręt do samej siebie. Przypomniałam sobie, że mam szansę uratować swoje morale, ratując ciocię. Rzuciłam kurtkę z powrotem na zwłoki psiaka, bym nie musiała patrzeć na ten okropny widok. Zabrałam zieloną bluzę, ta samą, którą założyłam po jednym dniu znajomości z Tim'em, Brian'em i Toby'm. Ona powinna mi zastąpić kurtkę. Wzięłam do kieszeni jeszcze telefon i latarkę, i pobiegłam w las. Po oddaleniu się pięciu metrów od domu cioci, cofnęłam się. Poszłam do kuchni i wzięłam jakiś mały nóż. "Może się przydać", uznałam i wyszłam z domku już na dobre. Do lasu było kilka minut biegu, na szczęście moja wytrzymałość ostatnio miała szansę się poprawić. Po paru minutach biegu przypomniałam sobie, że za nic nie znajdę tej ich rezydencji. Może ja ich nie znajdę, lecz oni mnie na pewno. Szłam tak długo, aż drzewa nie zaczęły być posadzone coraz gęściej. Kiedy już całkowicie straciłam orientację, zaczęłam krzyczeć. Usłyszałam pękające gałązki gdzieś w moim pobliżu.

Halo? Krzyknęłam ponownie.

Wołałaś?  Odpowiedział męski głos. Odwróciłam się za siebie, aby ujrzeć znajomego błazna z wielokolorowym młotem. Jego uśmiech potrafił rozdzierać dusze.  Witamy ponownie. 

Tajemnicze Morderstwa (Korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz