Po kilku kilometrach wyczerpującej podróży las zaczął się przerzedzać, aż finalnie całkowicie z niego wyszłam. Zorientowałam się, że jestem w sąsiedniej wsi, około 4 kilometry od mojego domu. Nie mam siły już dzisiaj się tam udać. Zaczynało się rozjaśniać, jednak mogło być już dużo później niż myślałam. Na nieboskłonie powstał dywan czarnych chmur, przez które ledwo przebijało się światło. Po chwili zaczęło również padać. Z początku się ucieszyłam, będę mogła zmyć z siebie ten cały syf, jednak dłuższe uczucie grubych i zimnych kropel na mojej skórze nie było przyjemne. Postanowiłam jednak iść, żeby chociaż trochę się rozgrzać. Wzrokiem wbitym w ziemię śledziłam chodnik, aż po kilkudziesięciu minutach zauważyłam przystanek. Podeszłam do tablicy informacyjnej, zupełnie nie wiem po co, ponieważ nawet nie wiem, jaki mamy dzisiaj dzień. Przystanek okazał się jednak nieczynny, zresztą i tak nie miałam pieniędzy, a takiego dziwoląga jak ja na pewno by nie zabrali. Przynajmniej miałam jakieś schronienie przed deszczem. Siedziałam tak chwilę, starając się opanować drżenie ust. Było zimno, było tak cholernie zimno, a ja byłam na totalnym odludziu. Nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc. Czyli jednak nie będzie mi dane żyć długo i szczęśliwie? Oparłam głowę o ścianę z plastiku i starałam się nie zasnąć. Zbierałam siły, po chwili jednak przeszłam w fazę półsnu. Z lekko otwartymi oczami i ustami patrzyłam w pustkę przede mną. Przez moją głowę nie przechodziły żadne myśli. Nie odbierałam też już żadnych bodźców. Nawet zimno mi nie było. Przepiękny stan półśmierci.

Chyba zasnęłam, nie wiem, być może w mojej pamięci znowu powstał pusty kleks. Pamiętam tylko, że po jakimś czasie przejechał tą drogą brązowy, stary samochód. Zatrzymał się przy przystanku, a za niego wysiadł jakiś młody mężczyzna. Usłyszałam zamglone "Przepraszam?". Spojrzałam na niego, a potem zamknęłam oczy, zasypiając spokojna, że ktoś przy mnie jest.

Czy ja umarłam? Nie... To po prostu znowu był sen, którego nie zapamiętałam.  Obudziłam się w innym miejscu, nieznanym mi. Leżałam na zakurzonej kanapie, przykryta trzema kocami. Podniosłam się. Bolała mnie głowa. Rozmasowując skronie, rozejrzałam się po pomieszczeniu, które było salonem. W rogu pokoju stał wysoki i staromodny zegar, który wskazywał godzinę 6:37. Nie mam pojęcia ile spałam, ale, o dziwo, byłam wyspana. Krzyknęłam "Halo?", miałam nadzieję, że przyjdzie tu moja mama i da mi jakieś leki. Ale to nie był mój dom, a moja mama nie żyje. Smutek i żal do mnie powrócił. To był właśnie ten czas, kiedy jej potrzebowałam, a teraz jestem całkiem sama. Skoro już jestem sama, to muszę być i samodzielna. Zrzuciłam z siebie koce i wstałam z kanapy. Skierowałam się do pierwszych lepszych drzwi, które prowadziły do kuchni. Podeszłam do pierwszej szafki i zaczęłam szukać w niej tabletek. Tylko jakieś kubki i talerze, eh... Przeszukałam kolejną szafkę, też nic. W pewnej chwili usłyszałam głos za sobą.

— Szukasz czegoś? — Zapytał chłopak o brązowych włosach. Był chyba trochę starszy ode mnie.


— Em... Tabletek na ból głowy... — Odpowiedziałam. Nie miałam pojęcia, jak się zachowywać.

Brunet uśmiechnął się i podszedł do kredensu,po czym wyciągnął z niego białe opakowanie i podał je mi. Obejrzałam uważnie etykietkę i wysypałam sobie na rękę dwie małe tableteczki. Chłopak podał mi również szklankę wody.

— Masz, powinnaś to czymś popić. — Powiedział, a jego zielone oczy zabłyszczały. Doprawdy niespotykany kolor.

 — Dziękuję. — Połknęłam lek i popiłam wodą z szklanki.

— Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli zadam ci kilka pytań? — Mój rozmówca usiadł przy stoliku na środku pomieszczenia.

 — Oczywiście, pytaj o co chcesz. — Niepokoiła mnie ta otwartość między nami. Była bardzo niekomfortowa.

— Po pierwsze: Jak się nazywasz? — Zapytał, dokładnie mnie obserwując.

 — Patrycja.

— Liu. A nazwisko? — Wywiad trwał dalej.

 — Whitemouth. — Powiedziałam. Jestem zażenowana tym, że własnego nazwiska nie potrafię prawidłowo wymówić.

— Yhym... Usiądziesz? — Wskazał miejsce naprzeciwko jego.
— Jasne. — Posłusznie usiadłam.

 — Więc, co robiłaś sama, prawie zamarznięta na całkowitym odludziu? — Jego oczy stały się przenikliwe. Aby odpowiedzieć na to pytanie, musiałam najpierw odpowiedź obmyślić w głowie.

— Wracałam do domu. — Nie było to kłamstwem, jednocześnie nie było to prawdą.

 — O czwartej rano i cała poraniona? — Nie chciał mi wierzyć. Też bym sobie nie wierzyła. Zaczęłam się znowu stresować.

— ... — Milczałam.— Nie chcesz nic mówić? — W jego głosie dało się wyczuć lekkie zdenerwowanie. Wstał i zatrzasnął drzwi, zamykając nas w pokoju przesłuchań. — To szkoda, bo niestety musisz.

 Spojrzałam na niego spanikowana. Nie wiedziałam o co może mu chodzić, oraz zaczynałam się bać. Jego głos stał się groźny, a on sam wyraźnie wkurzony.

— Gadaj, gdzie oni są? Gdzie jest Jeff?!





Tajemnicze Morderstwa (Korekta)Where stories live. Discover now