jedenaście

1.9K 188 112
                                    


Słyszę głośne tupanie, dźwięk rozsuwanych rolet, a po chwili czuję, jak ktoś zrywa ze mnie kołdrę.

-Jezu, pali się?- jęczę, chowając twarz w poduszkę.

-Tak, Ash, pali w chuj- Calum odpowiada szorstko. Ktoś tu chyba jest nie w humorze od samego rana.

-Boże, Kiwi, no weź.

-Nie nazywaj mnie Kiwi- oburza się.

-To lepsze niż Azjata- kwituję.

-No... Ugh, pieprzyć Cię, Irwin- bąka pod nosem- Myślisz, że tylko Ty masz kaca?- odbijam się od materaca, gdy Cal rzuca się na moje łóżko. Otwieram jedno oko. Zdążył zasnąć w sekundę, jak to możliwe? W każdym razie, wcale mi to nie przeszkadza i sam zasypiam.


-Ja pierdolę, nie wierzę. Halsey czy Ty to widzisz, do jasnej cholery? Calum, Ty życiowa porażko- słyszę rozgniewany głos Mike'a. Dziewczęcy głos odpowiada śmiechem. Walczę ze sklejonymi powiekami, a gdy je otwieram- widzę ich oboje. Mają w dłoniach plecaki i wyrażają gotowość do... gdziekolwiek chcą wyruszyć. 

Podnoszę się do pozycji siedzącej, ignorując wyrzuty Clifforda. Halsey usiłuje mnie bronić, ale jej rozbawienie wcale nie współpracuje z argumentacją, więc jedynie wywracam oczami. Właściwie, to śmieję się sam z siebie i dziwnej pozycji Mulata. Jego prawa ręka przewieszona jest przez szyję, jakby się dusił. Usta ma szeroko otwarte, a noga jest nienaturalnie wygięta. Tykam go palcem w bok i dostaję w zamian jeszcze głośniejsze chrapnięcie.

-Możemy już...- Luke wyłania się zza pleców Michaela. Jego wzrok mnie wynajduje. Rysy twarzy łagodnieją, a zęby wynajdują kolczyk. Mrużę powieki, zastanawiając się, o co mu do cholery chodzi. Chwileczkę, czy on się... uśmiecha? Prycham i wstaję z łóżka. Wlokę się do torby i wyjmuję z niej nową parę bielizny, ubrania i takie rzeczy, jak szczotka do zębów i pasta. Muszę chociaż zbić jakiś procent tego kaca.

-Obudźcie Ryżozwierza- parskam śmiechem i wymijam całą trójkę w drzwiach. Luke lustruje mnie znaczącym spojrzeniem, na co ja odpowiadam mu tym ostrym. Nie rozumiem, o co dzieciakowi się rozchodzi, jak Boga kocham. Patrzy na mnie, jak na... nawet nie wiem, jak na kogo. W każdym razie: dziwnie i średnio mi to odpowiada. Może wzięło mnie na jakieś smuty wczoraj, czy coś w tym stylu.





Wypluwam pianę wprost w strumień letniej wody, a następnie płuczę nią usta. Teraz mogę funkcjonować. No prawie. Ból głowy leczę dawką aspiryny. Badam się w lustrze i stwierdzam, że wcale nie wyglądam jak zombie, a właśnie tego się spodziewałem. No nic, wciągam na siebie spodnie i je zapinam. Przez głowę wkładam bluzkę z koncertu All Time Low. Jeszcze tylko suszę ręcznikiem włosy, a po chwili sprzątam po sobie. W progu zastaję Arzaylee, która ilustruje mnie wzrokiem. Milczy.

-No, kurwa, co?- mamroczę, wciskając wczorajsze ubrania do kosza na brudną bieliznę- Zgubiłaś chłoptasia czy szukasz chuja do dupy?-  jej twarz nawet nie drga na wymierzoną obelgę. Może to dlatego, że ma w sobie tyle botoksu. Jasna pierdoła, ona ma dopiero dwadzieścia jeden lat. Na jaką cholerę jej to dziwne coś, na czym kompletnie się nie znam?

-Miałam zawołać Cię na śniadanie, dupku- burczy, wywracając z obrzydzeniem oczami. Że niby ona jest obrzydzona? No przepraszam bardzo, ma tupet.

-Dobra- cisnę w nią mokrym ręcznikiem- Dzięki, że go rozwiesisz na zewnątrz- mrugam do niej, a wymijając ją wymierzam cios w jej pośladek- Sztuczna!- wołam, nawet się nie odwracając. Krzyczy za mną, jaki to ja dupek i blah, blah, blah, kogo to obchodzi?


Wślizguję się na krzesło. Halsey siedzi po mojej lewej stronie i tak jak wspomniała, pije już trzecią mrożoną herbatę z powodu mojego niedorozwinięcia. Twarz Caluma zatopiona jest w misce z płatkami. Przekręcam głowę na bok i staram się zrozumieć. Nic z tego. On nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.

-Ile on wypił?- wskazuję na niego brodą, wgryzając się w chleb z dżemem.

-Lepiej zapytaj ile on nie wypił, to będzie prościej- chichocze, wstając z miejsca- Wymiotował chyba z dwie godziny- dodaje konspiracyjnie. Kubek uderza o talerz, gdy wkłada go do zlewu. Dźwięk budzi Caluma, który gwałtownie podnosi głowę. Mleko ścieka z jego twarzy, a płatki, gdzie nie gdzie, znalazły dla siebie miejsce. Wybucham śmiechem, niemal dławiąc się śniadaniem. Halsey wtóruje mi.

-Co-co-co się, kurczę, dzieje?- mruga, a mleko dostaje mu się do oka- KURWA!- wrzeszczy, zrywając na równe nogi. Oczywiście uderza klejnotami o stół. Znów bluzga i jak długi opada na ziemię. Gdybym nie miał kaca, położyłbym się obok niego i płakał ze śmiechu, ale niestety go mam, więc wpycham ostatni kawałek kromki do ust i wychodzę z kuchni.

Zerkam przez ramię. Halsey płacząc ze śmiechu, podnosi zaspanego Caluma, który nie bardzo orientuje się, co się z nim dzieje. Nie dość, że dostał w jaja, to jeszcze jego kac morderca nie ma serca. Sekundę później moje ciało napotyka przeszkodę. Tą przeszkodą jest inne ciało. Od razu wyczuwam znajomą woń, a mianowicie perfumy Lucasa. Chłopak łapie mnie za barki i ratuje od upadku.

-Dzięki stary- mówię znacząco, gdy ten przez dłuższą chwilę nie wypuszcza mnie z uścisku- Możesz mnie już puścić- śmieję się. O CZYM ON TAK MYŚLI?- No Hommo, co z Tobą?- zauważam, że na dźwięk tego przezwiska zaczyna się rumienić. Znów staję się postacią z anime, mającą milion znaków zapytania nad głową.

-Ja tylko...- przegryza wargę. Nie dodaje nic, bo odskakuje, gdy tylko rozlegają się czyjeś kroki u szczytu schodów. Poprawiam koszulkę i bez najmniejszego zainteresowania zmierzam ku górze, a on za mną. Nie wiem, co mu się śniło, że tak się zachowuje.

Nagle coś mnie trafia. Przecież wczoraj każdy z nas chodził zalany w trupa. A co jeśli powiedziałem lub- broń Cię panie Boże- zrobiłem coś, czego nie powinienem?- Hej, Luke- zaczynam, nawet na niego nie patrząc- Czy wczoraj stało się coś, co powinienem pamiętać?- słyszę, jak chłopak otwiera usta, ale staram się go przegadać- Bo wiesz byłem kompletnie zdjęty i jeśli cokolwiek powiedziałem czy zrobiłem... No wiesz, co mam na myśli- mówię, aż w końcu oboje stajemy na piętrze-Nie bierz tego do siebie jakoś szczególnie, co nie?- Odwracam się w jego stronę. Zauważam, że rozwija dłonie wcześniej złożone w piąstki, ale jego twarz nie wydaje się być w żaden sposób gniewna. Dosłownie przez ułamek sekundy widzę grymas. Mogę się mylić, ale chyba  jest to typowa mina osoby, która właśnie coś zrozumiała. Jego niebieskie oczy ciemnieją, więc odwracam wzrok.

-Nie, Ashton, nic się nie stało- mówi chłodno- Chciałem być po prostu miły- klepie mnie przelotnie po ramieniu i znika za drzwiami swojego pokoju, zostawiając mnie w głuchej ciszy. Teraz to już kompletnie nic nie rozumiem.

roommates  「hemwin」Where stories live. Discover now