osiem

1.8K 197 71
                                    

Kiwi (czytaj: Calum) otwiera drzwi furgonetki, którą przyjechaliśmy do domku letniskowego Clifforda. Przepuszczam Halsey, a następnie wpierdalam się i wychodzę przed Arz. Robi minę oburzonej księżniczki, wydymając powiększone usta, na co Hal wybucha śmiechem. Chyba nikt poza Lukiem nie jest zadowolony z obecności Arzaylei.

-Może kultury, Irwin?!- wrzeszczy- Luke, powiedz mu coś!- Halsey śmieje się jeszcze głośniej, zwijając w pół, a ja jej cicho wtóruję.

Automatycznie obrzucam blondyna szorstkim spojrzeniem. Jak widać wpatrywał się we mnie, bo szybko odwraca wzrok.

-No, Luke, powiedz mi coś- śmieję się- Sory, Arz, Twój Luke to pizda- wzruszam ramionami i obejmuję ramieniem Halsey.

Luke jedynie obrzuca mnie mało wymownym spojrzeniem i przegryza kolczyk.

-Ashty, chodźmy już do środka-  blondynka unosi na mnie czekoladowe oczy, dając mi do zrozumienia, że przesadziłem. Instynktownie się krzywię. Może i ma rację. Odpowiadam jej skinieniem głowy i ruszamy w stronę wejścia, przy którym czeka już Clifford z Hoodem. Prowadzą energiczną rozmowę, której nie mogę nazwać kłótnią bo ich miny wcale na to nie wskazują.

Ashley Nicolette Frangipane (inaczej: Halsey) jest moją przyjaciółką, którą poznałem przez internet. A dokładnie tam, gdzie poznałem także Louisa. Dopiero teraz przyszło mi do głowy, że przecież go także mógłbym zaprosić, jestem idiotą. Przyleciała z Waszyngtonu, żeby spędzić ze mną tydzień. Planowaliśmy to od lat, ale dopiero teraz się spięliśmy i zmieniliśmy plany na zamiary. Jej charakter jest niesamowity, a barwa jej głosu- niezapomniana. Obawiałem się, że na żywo nie będziemy mieli o czym rozmawiać, a tymczasem jest świetnie. Na lotnisku rzuciliśmy się w sobie ramiona. Nawet się popłakałem. Oczywiście ona uroniła łzy jako pierwsza, żeby nie było, że jestem mięczakiem, pf. Potem pojechaliśmy prosto tutaj. Nawet nie wiem czy ta wieś jest na mapie. Prawdopodobnie nie, bo stoi tu tylko jeden dom, w którym mamy spędzić tydzień. Potem to ja jadę do Halsey. Umrę z zimna w Waszyngtonie, jestem pewny. Poza tym, wie o mnie stanowczo ZA DUŻO. Ma pojęcie nawet o tym, jak mieszanymi uczuciami darzę Luka. Rozumie mnie i nie ocenia. Mogłem lepiej trafić? Wątpię.


Wnosimy ostatnie torby do domu. Z podziwem patrzę na zapasy jedzenia i alkoholu. Instynktownie oblizuję wargi

-Nie śliń się tak- Halsey wskakuje mi na barana, oplatając ramiona wokół mojej szyi- Trzeba tu posprzątać- mówi, jakby do siebie, gdy opuszczam ją na kanapę w trosce o jej bezpieczeństwo- Arzaylea!- krzyczy.

-Źle wymówiłaś jej imię- śmieję się.

-Och... no to... ARZ!- uderza mnie lekko w ramię.

Botoksiara pojawia się chwilę po. Niesamowite, że znalazła czas żeby się przebrać. Ano tak, nie wniosła żadnej torby. Zapomniałem, głupi ja.

-Czego?- fuka, związując kruczoczarne włosy w wysoki kucyk.

-Trzeba tu posprzątać- białowłosa podnosi się z kanapy i kładzie dłonie na biodrach, rzucając dziewczynie Luka wyzywające spojrzenie. Druga odpowiada jej tym samym, ale milczy. Halsey chwyta ją mocno za nadgarstek i prowadzi do Michaela. Słyszę, jak pyta o rzeczy do sprzątania.


-Skąd ją znasz?- Hood zachodzi mnie od tyłu, podczas gdy ja przygotowuję jedzenie na grilla.

-Poznaliśmy się przez internet. Mówiłem wam o niej tyle razy- odpowiadam, nie przerywając doprawiania warzyw na szaszłyki.

-Ładna jest- stwierdza. Rzucam mu mordercze spojrzenie, więc szybko dodaje:- Ale widzę, że zajęta- śmieje się nerwowo.

-Nie zajęta, tylko pilnuj własnego nosa, Azjato- uderzam go lekko z biodra, na co on reaguje śmiechem.

roommates  「hemwin」Where stories live. Discover now