Rozdział 13

2K 270 44
                                    


Mieszałam bezsensownie w misce z płatkami, raz po raz zerkając na zegar wiszący na ścianie. Nie miałam pojęcia dlaczego wstałam tak wcześnie, ale do rozpoczęcia lekcji została mi jeszcze prawie cała godzina, a moje pomysły na produktywne spędzenie tego czasu, skończyły się gdy zrobiłam sobie jakże ambitne śniadanie. Byłam już umyta, umalowana, ubrana, a nawet i spakowana do szkoły. Pozostało mi więc czekać i nie zanudzić się na śmierć. Mój telefon się ładował, laptop był na górze, więc zostałam skazana na telewizor,

- Cześć córcia – Tata wszedł do salonu, na co pomachałam w jego stronę łyżką, nie mając siły ani chęci, żeby chociażby mu odpowiedzieć – Dostałem z pracy dwa bilety na mecz koszykówki, ale zrobili to chyba specjalnie, bo na ten sam dzień dali mi robotę do wieczora. Nie chcesz może iść? Zabierzesz Aleca.

Zaśmiałam się krótko, napychając do ust pełno płatków. Zastanawiałam się, czy tata bierze kursy na zabawne teksty, bo z dnia na dzień szło mu naprawdę coraz lepiej.

-Tego frajera nigdzie nie zabieram – Prychnęłam, dziwnie się wyginając, bo tata zasłonił mi telewizor. Akurat szedł kolejny odcinek Nastoletnich Matek i historia jednej z nich wyjątkowo mnie zaciekawiła – Tato odsłoń.

- Czemu? Alec przecież lubi sport.

- Lubi to on bajerować laski na swoje mięśnie, z resztą nie zasługuje na żadną dobroć z mojej strony – Wytłumaczyłam. Prawda była taka, że całe wczorajsze popołudnie poruszał temat Ashtona. Byłoby to do przeżycia, a nawet przyjemne, gdyż no po prostu lubiłam o nim rozmawiać, gdyby nie fakt, że Katy była z nami. Chyba nigdy nie nagimnastykowałam się w swoich słowach tak bardzo, jak wtedy. Jedynym tego plusem był fakt, że chyba odkryłam swoje powołanie życiowe, którym było pisanie kiepskich oper mydlanych.

- Nie wnikam – Odparł szybko, zarzucając na ramiona marynarkę – W każdym razie bilety mam. Nie wiem, rozdaj, sprzedaj, zrób z nich orgiami, cokolwiek. Ja uciekam do pracy.

Wywróciłam oczami, jednak pomysł ze sprzedaniem biletów nie był taki zły. Problem polegał raczej na tym, że nie wiedziałam kto interesował się koszykówką.

Postanowiłam zignorować temat i skupić się na rozgrywającej akcji, która po chwili naprawdę mnie wciągnęła, do tego stopnia, że z nadmiaru czasu, nagle stało się go zbyt mało i prawie spóźniłam się do szkoły.

Wpadłam do klasy jak torpeda, z trudem łapiąc oddech w płuca. Kondycję miałam marną, rzekłabym nawet że poniżej normy i wyjście na trzecie piętro męczyło mnie bardziej niż lekcja wfu.

Zajęłam miejsce w ławce, wyciągając potrzebny zeszyt. Ten dzień nie mógł być taki zły. Miałam lekcje tylko do godziny czternastej, bo nauczyciel od Przedsiębiorczości pojechał na wycieczkę. Do tego nie było dzisiaj żadnych sprawdzianów i liczyłam na to, że obędzie się bez pytania czy kartkówek.

Postanowiłam też ignorować zaczepki Aleca, z którym na moje nieszczęście miałam wszystkie lekcje oprócz hiszpańskiego. Może nie byłam jakoś wielce zła, ale chciałam żeby trochę się pomęczył i zrozumiał, że jego zachowanie mnie denerwuje i w niczym nie pomaga, a nawet tylko stresuje i przeszkadza.

W taki sposób przetrwałam cały dzień, słabnąc dopiero na lunchu gdzie po prostu musiałam z kimś iść. Padło na Aleca, który perfidnie pierwszy dopadł Katy i postawił mnie przed decyzją „Albo my dwoje, albo nikt". Z piorunującym spojrzeniem zajęłam więc miejsce obok pseudo przyjaciela i zajęłam się jedzeniem lunchu. Ku mojemu zdziwieniu, Ashtona nie było na przerwie obiadowej, a ja nie widziałam go cały dzień. Z jednej strony się martwiłam, ale z drugiej byłam niezmiernie szczęśliwa, bo oznaczało to zdecydowany brak kompromitacji z mojej strony. Ostatnio zdarzało mi się to zbyt często i przekraczałam swoją własną skalę.

Równo z ostatnim dzwonkiem chwyciłam w ręce książki i wyszłam z Sali. Zostało mi tylko odnieść przedmioty do szafki i z czystym sumieniem zaśmiać się w twarz tym, którzy musieli jeszcze siedzieć w szkole. Niestety tym kimś okazała się Katy, która wprost zmusiła mnie do spędzenia z nią tej ostatniej przerwy. Cóż mogłam poradzić na to, że miałam zdecydowanie zbyt miękkie serce, przynajmniej dla niej i szłam do szafki dopiero po dzwonku na lekcje. Korytarze były już całe puste, ci co mieli wyjść wyszli już dawno, a cała reszta siedziała na lekcjach.

- Głupia Katy – Mruknęłam sama do siebie, wpisując szyfr. Udało mi się to dopiero za drugim podejściem i szczęśliwa schowałam wszystkie książki do środka, zatrzaskując drzwiczki. No to byłam wolna.

- Cześć Aspen! - Podskoczyłam przestraszona, automatycznie łapiąc się za serce – Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć. Skończyłaś już?

- Nic się nie stało Ashton – Jeju. Przybrałam na twarz uśmiech, który miałam nadzieję maskował moje podekscytowanie tą chwilą. Może i nie widziałam go tylko pół dnia, ale to zdecydowanie było o pół dnia za dużo – Tak, właśnie miałam wychodzić.

- Zazdroszczę – Zaśmiał się cicho, opierając ręką na szafce obok mnie.

- O tak, ja sama sobie też zazdroszczę – Odparłam, od razu mentalnie uderzając się w czoło. Naprawdę Aspen, naprawdę? Sama sobie też zazdrościsz?

- W takim razie nie zatrzymuje, lecę na trening – Dopiero teraz zauważyłam, że miał na sobie koszulkę bez rękawów i krótkie spodenki. Buty zdradziły, że to trening koszykówki. Plułam sobie w twarz, że nie zorientowałam się wcześniej, bo mogłabym bardziej lub mniej dyskretnie pooglądać jego mięśnie.

Kiwnęłam twierdząco głową, a gdy oddalił się o kilka kroków, w mojej głowie zapaliła się jasna żarówka.

- Ashton! – Krzyknęłam. Chłopak odwrócił się w moją stronę unosząc brwi do góry – Mam dwa bilety na sobotni mecz koszykówki i wiesz, zastanawiałam się czy nie chciał byś ze mną pójść. To znaczy, jeśli nie masz planów, bo wiem ze lubisz koszykówkę i...

- Jasne – Uśmiechnął się szeroko – Ale serio muszę już lecieć.

Znowu ruszył w przeciwną stronę i gdy miałam odtańczyć dziwny taniec szczęścia, znowu się odwrócił.

- Tylko jedno pytanie – Zaczął – Czy to randka?

Moje policzki oblał potężny rumieniec, a oczy prawie wypadły z oczodołów. Prawie zakrztusiłam się śliną, bo Ashton Irwin mnie przejrzał. Nie mogłam tego okazać. Musiałam go przekonać, że tylko towarzyskie spotkanie, w końcu gdyby się dowiedział jak bardzo mi się podoba, to byłabym skończona.

- Nie, no coś ty – Prychnęłam, nerwowo zakładając kosmyk włosów za ucho. Zrobiło mi się dziwnie gorąco i duszno.

- Będziemy sami? – Ponownie zapytał.

- No będzie jeszcze dużo innych osób, ale teoretycznie tak – Mruknęłam, nie wiedząc do czego zmierza. Nie wiedziałam też, o co mu chodzi. W końcu na meczach jest pełno innych osób, ale szliśmy tam w dwójkę, bez Aleca, Katy czy któregoś z jego kumpli.

- W takim razie, to jest randka, Deveroux – Odniósł się do mnie po nazwisku, po czym puszczając oko już ostatecznie udał się w stronę Sali gimnastycznej – Do jutra Mała!

A ja stałam tam jak wryta, powoli przetwarzając to, co właśnie się stało. Czy ja naprawdę szłam na randkę z Ashtonem Iriwinem? Z tym Ashtonem, do którego wzdychałam już kilkanaście miesięcy? Z tym samym, którego Katy uważała za mojego chłopaka? Uszczypnęłam się w ramię dla pewności i dopiero gdy poczułam przeszywający ból, zdałam sobie sprawę z tego, że to wcale nie był sen. To działo się naprawdę.

Podskoczyłam do góry, tłumiąc w sobie rozradowany pisk. Mój mózg zaczęły atakować setki pytań. W co się ubiorę, jak pomaluję, o czym będziemy rozmawiać. Czy będzie niezręcznie? Musiałam porozmawiać z Alecem i to jak najszybciej. Schowałam urazę do kieszeni i potykając się na prostej podłodze korytarza, pobiegłam do wyjścia. Szłam na randkę z Ashtonem Irwinem i nie mogłam w to uwierzyć. Bo takie scenariusze pojawiały się tylko w moich najodleglejszych marzeniach. 

Kłamczucha | a.i.Where stories live. Discover now