Rozdział 2

2.4K 308 20
                                    

Jęknęłam głośno podnosząc mój ciężki plecak w górę, co spotkało się z cichym parsknięciem ze strony Aleca. Zgromiłam go wzrokiem, wyginając moją twarz w ogromnym grymasie. Nie czułam się dzisiaj najlepiej. Co chwila kichałam i pociągałam nosem, a w moim gardle czułam tysiąc maleńkich sztyletów, które wbijały się gdy tylko chciałam coś powiedzieć. Pijąc rano ciepłą herbatę z cytryną, zadawałam sobie pytanie jak mogło do tego dojść, przez cały weekend siedziałam w domu, wychodząc z niego tylko po ciastka, a i tak jechałam samochodem. Wczoraj zaraz po szkole prawie od razu wróciłam do siebie, bo nakład nauki nie pozwalał mi zbytnio na jakieś wypady z Alecem, który swoją drogą i tak miał wtedy trening na basenie. Czy można się było przeziębić od niczego? Szczerze w to wątpiłam, ale po moim dzisiejszym stanie zdrowia, nie dałabym sobie za to uciąć ręki.
- Przydałbyś się na coś - Wychrypiałam, odkaszlując zaraz po tym aby powiedzieć coś w miarę normalnie - A nie tylko stoisz i się śmiejesz.
- Przepraszam, po prostu zawsze jak jesteś chora tak zabawnie czerwienią ci się policzki - Alec wziął ode mnie plecak, na co posłałam mu wdzięczne spojrzenie, całkowicie ignorując jego wcześniejszą uwagę. Miał co do tego rację i nawet najdroższe podkłady nie były w stanie mi pomóc - Teraz wf?
- Ogh - Jęknęłam. Nie lubiłam zajęć wf-u nawet jak byłam w pełni zdrowa, a w tym stanie odechciewało mi się nawet patrzeć jak męczą się inni. Niestety, moja nauczycielka nie przyjmowała wymówek w stylu „źle się czuję", a brak stroju zgłosiłam na początku roku z czystego lenistwa. Byłam więc skazana na całe dwie godziny lekcyjne spędzone na Sali gimnastycznej, najprawdopodobniej uganiając się za piłką lub przeskakując kozła - Zabij mnie.
- Dasz radę, po prostu się obijaj, czyli w sumie nic nowego - Alec wzruszył ramionami i podał mi plecak, gdy staliśmy już pod drzwiami do damskiej szatni.
Niechętnie weszłam do środka i z jeszcze mniejszym zapałem przebrałam się w strój. Dziękowałam sobie w duchu, że nie zdążyłam ogolić nóg i wzięłam dresy, bo inaczej zamarzłabym momentalnie. Równo z dzwonkiem, razem z resztą dziewczyn weszłyśmy na salę gimnastyczną, ustawiając się w dwuszeregu. Pani Sparks nie miała w zwyczaju się spóźniać, bo urodziła się chyba w wojsku i tam też pracować powinna, więc zaczęły się typowe dla takich sytuacji plotki. Jednak gdy tylko drzwi otworzyły się z hukiem, a oprócz nauczycielki do pomieszczenia wtoczyła się cała grupa nastolatków, zamarłam.
- Siadajcie - Kobieta wskazała klasie trybuny, po czym sama podeszła do nas szybkim krokiem - Musiałam ich tu przyprowadzić, ale nie bójcie się, lekcja nam nie przeminie. Dzisiaj gracie w ręczną. Marshall, prowadzisz rozgrzewkę.
Wysoka, ale cicha dziewczyna, z którą od trzech lat wymieniłam może kilka zdań, kiwnęła niepewnie głową i zaczęła biec, pokazując aby reszta zrobiła to samo. Ja natomiast starałam się nie wypluć sobie płuc i jednocześnie nie wywrócić się o własne nogi. Bolało mnie gardło i głowa, było mi słabo, moje policzki wyglądały jak dwa dorodne pomidory a na trybunach siedział nie kto inny niż Ashton Irwin. Powinnam robić w tym momencie jak najlepsze wrażenie wysportowanej dziewczyny, nawet jeśli nią nie byłam. W rzeczywistości ledwo podnosiłam do góry nogi i czułam jak piecze mnie w klatce piersiowej.
- Dzielicie się na dwie drużyny - Sparks wrzasnęła głośno, uprzednio gwizdając w swój ukochany i nierozłączny srebrny gwizdek - A ty Deveroux włóż w to więcej życia.
Zgromiłam nauczycielkę wzrokiem na tyle groźnym, aby widziała że mi się to nie podoba i jednocześnie na tyle łagodnym, żebym nie miała przez to kłopotów. Przysięgam, ta kobieta potrafiła robić wielkie zamieszania dosłownie o nic.
Gra się rozpoczęła, a ja z trudem przebiegałam długość boiska. Serce kołatało mi jak oszalałe i zaczynało brakować powietrza w płucach.
- Aspen, wszystko okej? - Mandy, jedna z moich koleżanek złapała mnie za łokieć - Jesteś blada.
- Uhm, chyba nie najlepiej się czuję.
- Pani Sparks! - Zawołała, a ja już zastrzeliłam się w myślach. Miałam przechlapane, czy bilety do Turcji są drogie? Mogłabym przecież otworzyć tam budkę z kebabem czy coś, lepsze to od pewnej śmierci społecznej - Aspen źle się czuje i naprawdę nie wygląda najlepiej.
- Wracaj do gry Mandy - Uścisk na moim łokciu zelżał na moment, aby zaraz tam powrócić, tym razem silniejszy i chłodniejszy - Ty, Irwin! Odłóż ten telefon, znasz regulamin? Przydaj się na coś i zaprowadź Deveroux do pielęgniarki, jeszcze mi brakuje żeby zemdlała gdzieś po drodze.
- Naprawdę nie trzeba, ja... - Zaczęłam, ale skuliłam się pod gromiącym spojrzeniem Sparks. Boże, ta kobieta wywierała na mnie tak potworne wrażenie, że momentami bałam się na nią patrzeć - Okej.
- Chodź Mała, jakbym miał lekcje z tym potworem to też bym się pochorował - Ashton lekko nachylił się nade mną, aby nauczycielka go nie usłyszała, po czym położył dłoń na moich plecach lekko popychając mnie w przód. Nawet moje złe samopoczucie nie pozwoliło mi się opanować, bo dosłownie rozpływałam się pod wpływem tej chwili. Ashton pieprzony Irwin właśnie trzymał dłoń na moich plecach i za dokładnie kilka kroków mieliśmy znowu być sami. Moja radość nie trwała zbyt długo, zobaczyłam mroczki przed oczami i lekko zachwiałam się na nogach - Ej Aspen, nie odlatuj mi tu.
- Mhm - Mruknęłam. Dłoń Ashtona chwyciła moją rękę, przekładając ją sobie za szyję, po czym objął mnie w pasie przyciągając bliżej siebie. Miał naprawdę ładne perfumy.
Z ogromną pomocą chłopaka dotarliśmy pod gabinet pielęgniarki. Ashton zapukał cicho i otworzył mi drzwi, na co wymruczałam ciche podziękowania.
- Aspen, mogłam się tego domyślić, godzina wfu - Pielęgniarka, pani Lauren była chyba przyzwyczajona do moich wtorkowych wizyt. Może nie byłam jakąś totalną sierotą z wf-u, ale nienawidziłam tego przedmiotu i co tydzień wymyślałam sobie coraz to inne wymówki, jak bolący brzuch, głowa czy skręcony nadgarstek. Nic z tego oczywiście nie było prawdą, ale kobieta podchodziła do tego z dystansem i nigdy mnie nie sypnęła, co więcej nawet częstowała mnie ciepłą herbatą.
Ashton zaśmiał się cicho.
- Tym razem chyba naprawdę umieram - Jęknęłam.
-Boże, Aspen wyglądasz potwornie - Pani Lauren chwyciła mnie pod ramię, odciągając od Ashtona na co ponownie jęknęłam. Miałam nadzieje, że żadne z nich nie zorientowało się czemu naprawdę - Możesz już iść Ashton.
- Uhm tak, jasne - Podrapał się niezręcznie po karku, a ja wstrzymałam na moment powietrze. Jejku - Trzymaj się Mała.
Pół godziny później siedziałam w samochodzie taty w drodze do lekarza. Mimo złego samopoczucia, nie czułam się tak źle. Bo chwila uwagi ze strony Ashtona skutecznie poprawiła mi humor.

Kłamczucha | a.i.Where stories live. Discover now