13.

28 5 3
                                    

Wychodzę, cicho zamykam drzwi, zbiegam po schodach i staję na środku ulicy. Kucam.

Myślę o tym co się stało. No, z pomocą ojca do Californi raczej nie pojadę. A sama, czemu nie? Wakacje zaczynają się za półtorej miesiąca, w zasadzie to już połowy lekcji nie mamy, więc mogłabym uciec... Nie wiem, porozmawiam z Al'em i Monicą.

Wstaję z wciąż pustej ulicy i ruszam w stronę naszej ulubionej kawiarni. Bo ja wiem, czy ona jest nasza ulubiona? Jest najbliżej, a to tam właśnie pracuje Jacob, chłopak Monici i mój niezły kumpel. Genialnie się z nim gada, ciągle strzela fajnymi pomysłami. To taki 'dorosły inaczej'

Na miejscu siadam przy stoliku na samym środku - tam gdzie zawsze. Po minucie jest przy mnie Jacy, cały w skowronkach. W końcu nie codziennie się widzi Angelice, co nie?

- Hey Jelly, co u ciebie?

Tak. Postanowił zostawić jedynie centralną część mojego imienia, czyli 'geli' co znowu brzmi jak galaretka. Od tygodnia oficjalnie jestem galaretką. No cóż, lepsze to, niż stanik, jak nazywano Monicę w drugiej klasie.

- Nie powiem, wyjątkowo źle.

- Czyli Latte? - zapytał, dumnym tonem. Przy każdej okazji piję inną kawę i chyba pierwszy raz wiedział na co miałabym ochotę.

- Nie, dzisiaj bez kawy. Przyszłam głównie pogadać, zaraz jeszcze po Monicę zadzwonię, ale na mus malinowy się skuszę.

- Zanotować: 'Wyjątkowy stan depresyjny = mus truskawkowy'. Cóż się stało?

- Firma ojca klepie biedę, mówiąc krótko - uśmiechnęłam się krzywo. - Dzieje się tak średnio raz na trzy miesiące i jest to normalne, ale tato tego nie ogarnia. Plus, jadę do Californi w wakacje, a jemu się to niezbyt podoba, łagodnie rzecz biorąc.

- Ciężkie czasy widzę macie. Zaraz wracam, Jelly.

Wypuściłam ciężko powietrze i wyciągnęłam komórkę. Wybrałam numer do Monici, szybko powiedziałam gdzie jestem, natychmiastowo rozłączając się. Po kilku minutach przyszedł Jacy z deserem, a chwilę po nim Monica z kilkoma torbami na zakupy. Rozebrawszy się, usiadła naprzecieko mnie, kradnąc trochę musu z moich ulubionych owoców.

- Więc w czym problem?

- Ojciec się wkurwił, bo w wakacje chcę jechać do Los Angeles - na moją twarz zawitał grymas dziecka z ukradzionym lizakiem.

- Do Alexandra, jak mniemam?

Czyli tylko ja o niczym nie wiem? To zaczyna być coraz bardziej podejrzane, ale chyba lepiej, jeśli zachowam swój stoicki spokój.

- Oczywiście!

- No to świetnie, ale o co chodzi?

- No sama raczej tam nie pojadę - przewróciłam oczami.

- Może Jacy cię odwiezie? - Moni zamyśliła się, a ja zrobiłam błagającą minę. - Pochodzi z Californi, bodajże z San Diego. To nie tak daleko, przy okazji odwiedzi rodzinę.

- Monica, to, po drugiej stronie stanów. Nie będę go prosić o coś takiego.

- Ale ja będę - uśmiechnęła się głupkowato. - Daj spokój, to tylko czterdzieści godzin autem...

- Czterdzieści dwie, będąc szczegółowym - wtrąciłam.

- Ale i tak pewnie polecicie samolotem, więc w zasadzie byłby tylko towarzyszem, a w tej roli spełnia się świetnie!

- Tak, tak.

Zaśmiałyśmy się wspólnie, gdy zadzwonił mój telefon. Odebrałam bez spoglądania i od razu usłyszałam zatroskany głos cioci.

- Angel, nic ci nie jest? Gdzie jesteś?

- Spokojnie Jane, w kawiarni z Moną.

Przyjaciółka zgromiła mnie wzrokiem za skrót, który swoją drogą został wymyślony przez ciotkę.

- Przyjedziesz? Stało się coś strasznego.

- Możesz powiedzieć o co chodzi?

- Nie wypada przez telefon... Mój brat nie żyje.

Gdy po chwili pozbierałam myśli, zrozumiałam wszystko. Jej brat. Mimo, że w środku cała się gotuję, moja twarz pozostaje bez zmian.

- Co się stało?

- Wypadek samochodowy. W zasadzie to mało co wiadomo o tym.

Jane pożegnała się i rozłączyła. Spojrzałam na Monicę.

- Mój... ojciec nie żyje. - powiedziałam jak najzwyklejsze zdanie.

- Nie, nie, nie. Ty sobie ze mnie żartujesz.

- Nie tym, razem, stara. Nie tym razem.

Tylko dlaczego wcześniej nie zauważałam, jak wiele dla mnie znaczył?

Unknowed NumberWhere stories live. Discover now