10.

58 6 4
                                    

Przyszłam do niego, chociaż go kocham, chociaż go nienawidzę. Brad w trakcie ataku nie jest tym samym człowiekiem. Nienawidzę go. Ale jednocześnie jest Brad'em, którego kocham, więc muszę z nim zostać. I mimo wszystko robię to dobrowolnie.

Idę długim korytarzem z pięknym, czerwono złotym dywanem na podłodze. Mijam dwanaście drzwi i staję pod trzynastymi. Pechowa liczba, ironia losu. Wzdycham ciężko i chwytam klamkę. Z łóżka od razu wstaje brunet i podchodzi do mnie, a ja czekam z bólem serca:

'To ty? Czy tylko twój sen?'

Chwyta mnie za ramię, na co od razu się spinam. Nie chcę tego, to dzieje się automatycznie.

'Kocham cię. Mimo tych wszystkich ran, kocham cię.'

Przytula mnie, więc od razu się uspokajam i prawie nie wybucham płaczem. Nie chcę płakać, to psuje go jeszcze bardziej. Siadamy na jego łóżku i patrzymy na siebie. Mija jakieś pięć minut, gdy Brad wstaje. Obraca się w moją stronę. Podnosi powoli rękę i ogląda ją z wszystkich stron.

- Co się dzieje? - zapytałam spokojnie.

- A ty co? - odwrócił się gwałtownie w moją stronę. - Może byś się najpierw zapytała, czy coś się dzieje, a dopiero potem co?

- Spokojnie - zaoponowałam jego wybuchowi. - Nie chcę się z tobą kłócić, okay?

Podchodzę powoli do niego i biorę jego twarz w dłonie. Głaszczę go delikatnie kciukiem po policzku i uśmiecham się lekko. Uśmiecha się, ale po chwili smutnieje. Odpycha mnie ręką na stolik nocny, który wbija mi się w plecy. Czuję przeszywający ból, ale to nie jest teraz istotne. Wstaję szybko.

'To nie on, to nie on.'

Przytulam go, często pomaga. Jedną ręką obejmuje mnie, przy okazji łapiąc za ranę na plecach. Syczę, a on od razu się odsuwa.

'Już jest okay, wróciłeś.'

I dostałam z pięści. Upadłam na biało czarne kafelki, a on od razu do mnie doskoczył. Spodziewam się kolejnego uderzenia w brzuch, lecz się go nie doczekałam. Brad klęczy przede mną, z krwią na ręce i patrzy smutno.

- Przepraszam. - wciska guzik i kładzie się obok.

- Nie! - wstaję jak poparzona i dobiegam do niego. - Nie zrobiłeś tego, przecież było już coraz lepiej!

- Nie było, tylko udawałem. Ja muszę to zrobić.

Z powrotem łapię za jego policzek i orientuję się, że znowu płaczę, a miałam tego już nie robić. Kładę się na nim zakrwawiona i płaczę, a on umiera w moich ramionach. Umiera.

- Przepraszam, za bardzo cię ranię. Nigdy nie chciałem twojego bólu, ale wtedy nie umiem tego nie zrobić, okay?

- Nic nie jest "okay", Brad.

Całuje mnie najprawdopodobniej ostatni raz, więc próbuję jak najlepiej zapamiętać jego wargi i moje ukochane czarne oczy.

- Przepraszam, Angel.

Czy mogłam go wtedy uratować? Mogłam... To moja wina. Umarł, przeze mnie.

Unknowed NumberDär berättelser lever. Upptäck nu