9.

72 7 7
                                    

- Brad! - wchodzę do mieszkania chłopaka. - Brad?! Jesteś tu?

- Idę!

Czekam pod jego domem jakieś pięć minut, gdy w końcu wychodzi przez drzwi frontowe, całuje mnie krótko i ciągnie do samochodu.

- Gdzie się tak śpieszymy? - pytam siadając na siedzeniu za kierowcą.

- Czemu siedzisz z tyłu? - chłopak siada za kierownicą i rusza z parkingu.

- Bo lubię. Przecież zawsze tak siadam.

- No tak, nigdy cię chyba nie ogarnę. Wtedy myślałem, że się mnie wstydzisz, czy coś, ale teraz nic nie rozumiem - pochylam się i opieram na fotelu przede mną, obejmując go za szyję rękami. - Ty to masz pomysły.

- Ale tak mogę się przytulić? Mogę. I wszystko supi. - Brad uśmiechnął się, po czym szybko z powrotem zasmucił. Ja automatycznie też przestałam się śmiać, na co on posmutniał jeszcze bardziej. - Co jest?

- Sam nie wiem. - opieram głowę na jego ramieniu, kończąc tym samym rozmowę. Nie lubie się wypytywać o coś, czego ktoś nie chce mi powiedzieć.

Po trzydziestominutowej jeździe wysiadamy z auta w Nowym Jorku.

- Gdzie idziemy? - pytam zaciekawiona.

- W sumie, to nigdzie. Ale ci się spodoba. - ucina tajemniczo. Łapię go za rękę i idziemy w głąb jakiegoś nieznanego mi parku. W jego środku jest dość wysoki pagórek pozbawiony drzew. Wchodzimy na niego powoli, od płaskiej strony.

- Nie-samowite - jąkam się na szczycie, a mój chłopak parska śmiechem. Stoję nad krawędzią pagórka, a przede mną rozpościera się panorama Nowego Jorku spowitego poranną mgłą. Obracam się w drugą stronę, obserwując kraniec parku. Tworzy on idealne koło otaczające górkę. - Tu jest pięknie!

- Sam ją zrobiłem - Brad mówi dumnie obracając mnie w stronę małej ławki. - Nie martw się, nie powinna się rozlecieć.

- Napewno? - mówię ze śmiechem, na co chłopak dźga mnie łokciem w bok. - Hey, żartowałam!

- Trzeba się liczyć z konsekwencjami popełnionych czynów.

- Poeta się znalazł, kurde. - dostałam kolejnego kuksańca. - A to za co?

- Za nic. Taki bonusik.

Wybucham śmiechem i siadam na jego ławce. Brad siada koło mnie, zarzuca rękę za moją szyję i bawi się moimi włosami. Jeju, czemu to mi się tak bardzo z czymś kojarzy? Tylko nie pamiętam z czym...

- Angel?

- Tak? - spoglądam na niego.

- A, nic. - nie będę go prosić o odpowiedź, to nie w moim stylu. Ale wolę go upewnić, że może mi powiedzieć cokolwiek zechce.

- Możesz mi powiedzieć... - mówię, a gdy już ma zaoponować, dopowiadam: - ale nie musisz. To zależy od ciebie.

- Angel... Ja nie wiem już co myśleć. Opowiem ci wszystko, bo chcę być z tobą szczery, ale będziesz musiała mi coś obiecać - przutakuję lekko głową. - To zaczęło się jakieś pięć lat temu. Znaliśmy się wtedy bardzo dobrze, pamiętasz? Ale nie o to tu chodzi. Bo... choruję na jakąś nieznaną nikomu chorobę psychiczną - po jego policzku spływa łza. Nie żartuje. Robi krótką przerwę, a ja już wiem, o co chodzi:

To już koniec.

Dopiero się zaczęło, dopiero poczułam szczęście bycia z kimś, dopiero pokochałam najważniejszą osobę w moim życiu.

Moje serce zaczyna bić szybciej, nie mogę tak myśleć. Nie, on nie jest idiotą. Angel, ogarnij się! Brad mówi coś do mnie w międzyczasie, ale ja już nie kontaktuję.

- Angel, słuchasz mnie?

- Jak... Jak możesz? - wstaję i odwracam się w jego stronę wściekła. - Myślisz, że jestem w stanie nie martwić się o ciebie? Zapomnieć? - zaczynam się histerycznie śmiać na myśl o tym, co on chce mi zrobić. - Tak! Hah, genialne Brad. Myślisz, że to dobra wymówka, aby zerwać bez sumienia?!

Chłopak wstaje, łapie mnie za ramiona i mimo moich protestów zaczyna uspokajać.

- Angel! Ja nie chcę z tobą zerwać. Oni chcą mnie zabić, rozumiesz? - szepcze w moją twarz. Natychmiastowo się rozklejam, a Brad ściska mnie przepraszając.

- Jestem głupia, ale po prostu... kocham cię.

- To się zaczęło bardzo dawno i z początku nie było problematyczne, ale od kiedy z tobą chodzę, śnią mi się koszmary, że umierasz. Czasami to ja ciebie zabijam. I później nie panuję nad sobą. Rozwalam wszystko, chcę się dowiedzieć, kto cię zabił, albo próbuję się powiesić czy podciąć żyły - chlipię w jego ramię, myśląc o tym co się dzieje. To niemożliwe. - To boli. Wydaje mi się, że to, co mi się śni dzieje się naprawdę i to strasznie boli. Psychicznie i fizycznie. Ale...

- Przepraszam.

- Kocham cię. Nie masz za co - podnosi moją głowę ze swojej szyi i znowu łapie mnie za ramiona. Spoglądam w te cudowne czarne oczy, których mam już nigdy nie zobaczyć.

- Obiecaj mi, że nie załamiesz się. Że znajdziesz chłopaka. Spotkaj się z Alexandrem, zrób to dla mnie i opowiedz mu.

Nie wiem skąd wie o Aleksandrze i nie rozumiem słów, które do mnie skierował, mimo, że zdążyłam je zapamiętać tak, że nigdy nie zapomnę. Jedyne co zdołuję wydusić, to ciche 'obiecuję'.

Usiedliśmy z powrotem na ławce. Oparłam się o jego ramię, gdy ławka załamała się pod nim.

Jego własne dzieło go niszczy.

Jak dobrze, że przyrzekłam. Jak dobrze, że spełniłam obietnicę.

Unknowed NumberOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz