13.Do następnego spotkania, bracie.

128 17 8
                                    

 *koniecznie odsłuchać piosenkę w mediach!*

Było już ciemno gdy wychodziłem z samochodu ale światło z zapalonych wszędzie zniczy dawało ciepło i jasność w promieniu kilku metrów od każdego grobu. W końcu Święta Zmarłych się kończą a cmentarze znowu wrócą do swojego smętnego wyglądu. Tak jest co roku. I w tym nie będzie wyjątku. Wziąłem z bagażnika znicza i schowałem zapałki do kieszeni ruszając powoli w stronę wejścia na cmentarz. Cmentarz sam w sobie nie jest straszny. To miejsce wspominania swoich bliskich. Szedłem główną alejką dwa razy mijając najpierw starszą kobietę zapalającą znicz na grobie swojej siostry a potem starsze małżeństwo spacerkiem wracających od grobów bliskich. Tylko ja zmierzałem wgłąb cmentarza. Tylko ja chyba miałem w zwyczaju odwiedzać bliską mi osobę prawie w nocy. Ale cóż.

Dotarłem do grobu z napisem '' Aaron Thomas Fitz, zmarły 30.10.2009..." z typową formułką, żeby spoczywał w pokoju oraz słowami chwalącymi jego osobę. Jego rodzice się postarali. Zafundowali mu wspaniały ostatni kąt. Gładki jasnoszary marmur, posrebrzane litery w słowach i pochyła czcionka, którą napisane zostały jego imiona i nazwisko. Na płycie ustawione były piękne chryzantemy, rozłożyste, żółte, białe i czerwone. Obok nich naliczyłem ponad piętnaście zniczy jak nie dwadzieścia.

Ilekroć tu jestem drugiego listopada, zawsze odwiedzam wieczorem grób mojego przyjaciela. Zginął sześć lat temu. Sześć lat bez niego, bez tego głupiego Aarona a ja nadal pamiętam naszą ostatnią rozmowę. Było to w przeddzień jego śmierci, dwa dni przed moimi czternastymi urodzinami. Pojechał wtedy ze starszym bratem na mecz jego ulubionego klubu piłkarskiego. Obaj od młodu mieliśmy bzika na punkcie piłki. Straszy brat Aarona zdobył bilety i zabrał na mecz brata. Było świetnie, ulubieńcy Aarona wygrali. On i Leroy, jego brat, wracali właśnie do hotelu, w którym się zatrzymali ale na nieszczęście znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Mianowicie trafili wprost na ustawkę kiboli. Roy kazał mu uciekać co sam zrobił ale Aaron był sekundę w tyle. Nie zdążył się uchylić przed lecącą w jego stronę butelką i niestety oberwał w głowę. Na dodatek tego upadł na słupek na chodniku co tylko przyspieszyło jego śmierć. Roy cały czas był przy nim, nawet jak zamierali Aarona do czarnego worka. Pamiętam jak wyglądał na jego pogrzebie. Równo sześć lat temu. Drugiego listopada...

  -Stary, szkoda, że cię tu nie ma! - krzyknął do słuchawki mój najlepszy kumpel.

  -Wiesz, że byłbym ale mama... - jęknąłem niezadowolony na wspomnienie kategorycznego zakazu matki co do mojego udziału w meczu, a właściwie w kibicowaniu meczu czy coś.

  -Następnym razem sobie to odbijemy. - zapewnił mnie wesoło co jeszcze bardziej mnie zasmuciło, że nie mogłem pojechać na mecz naszej ulubionej drużyny -Roj mówił, że nagra ci filmik z meczu! - krzyknął.

  -Dzięki, w telewizji obejrzę. - mruknąłem obrażony. Ale nie długo, bo tak czy inaczej Aaron to mój przyjaciel. 

  -Nie obrażaj się, Dino...

  -Nie nazywaj mnie tak, Ronaldzie! - zaśmialiśmy się.  Aaron nazwał mnie "Dino" gdy znalazł na strychu moje stare zabawki, dinozaury. A ja go nazwałem "Ronald" bo jak oglądaliśmy Harry'ego Pottera to zareagował jak zawołałem do Rona, żeby nie jechał samochodem swojego ojca w Bijącą Wierzbę. Ale co on mógł poradzić...

  -Dobra, kończę bo idziemy coś zjeść przed jutrem. Chyba nie zasnę z tych emocji! - zapiszczał a ja wybuchłem śmiechem. Lubiłem się z niego śmiać. -Żegnaj, Dino. - zaśmiał się.

  -Żegnaj mości Ronaldzie. - też się zaśmiałem i odłożyłem słuchawkę na miejsce kierując się do kuchni, gdzie mama właśnie zawołała mnie na kolację...

FractiousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz