1.Witamy naszych zwycięzców z powrotem!

169 15 2
                                    

  -Brawo, chłopaki! - wydarł się szczęśliwy Luke na cały autobus. Siedziałem na samym tyle a słyszałem go jakby siedział obok mnie. 

     Luke, ten blondynek i nasz pan kapitan w jednym, trzymał w prawej dłoni puchar, jaki zdobyliśmy dosłownie kilkadziesiąt minut temu. Był to najważniejszy mecz przed ćwierćfinałami i wygraliśmy go pięknie cztery do jednego. Nie obyło się bez kontuzji, jakie drużyna przeciwna specjalnie starała się nam zadać. Martin skończył w pierwszych minutach drugiej połowy ze skręconą kostką. A do tego pięknie odwdzięczył się temu "taranowi" z przeciwnej drużyny. Mianowicie do jego szamponu dolał różowej farby do włosów.  Nie chcę wiedzieć skąd miał tą farbę. Poza Martinem nie było większych kontuzji ale i tak Black wyklinał do końca całego meczu przeciwników i mocno nas dopingował. Trochę przypominał cheerleaderkę bez pomponów. Mnie też próbowali posłać na ławkę ale nie dałem się. Ze mną nie tak łatwo. Pięknie manewrowałem między zawodnikami i zdobyłem dwa gole. Kolejne dwa strzelił Luke. Cieszyliśmy się z nich jak małe dzieci. A dziwne? Dla mnie wcale. 

     Po autobusie rozległ się zbiorowy okrzyk bojowy naszej drużyny. Dołączyłem do niego z wielkim uśmiechem. Od kilku lat gram z Luke'iem, Martinem i resztą chłopaków w nożną, ale zwycięstwa zawsze odczuwam inaczej. Każde zwycięstwo do nowy stopień radości, energii i entuzjazmu. Ta euforia udziela się każdemu z naszych. Kibicom też jej nie brakuje. Oj nie. 

  -Dobra, żeby nie było, że jestem złym kapitanem. - uśmiechnął się chytrze i głupkowato z czego cały autobus zarechotał -Nasz kochany Gregory Stone, burmistrz, postawił mi ultimatum. Albo wygramy albo przegramy. Proste. - zaśmialiśmy się wszyscy -Ale powiedział, że jak wygramy, mamy darmowe wejściówki na dzisiejszy koncert w centrum z okazji Halloween. Tak więc, chłopaki... Szykujcie się na imprezę do rana. - wszyscy ja jeden mąż zaklaskaliśmy i zagwizdaliśmy. 

     Luke przedarł się na koniec autobusu przybijając każdemu piątkę i usiadł obok mnie. 

  -Życie jest piękne. - westchnął, zamknął oczy i odchylił głowę. Zaśmiałem się głośno z jego zachowania. Normalne, że mówi takie rzeczy po wygranym meczu. Ale co się spodziewać? Mamy świetnego kapitana trzeci rok z rzędu. Żyć nie umierać.

  -Nie zachwycaj się tak kapitanie. - doradziłem -Jeszcze będziesz narzekać jutro jak to ci głowa nawala. - wiedziałem oczywiście jak skończy się ta dzisiejsza impreza do rana. Każdy z nas wstawi się bo jak za darmo się nie napić? Toż to hańba!

  -Nie psuj mi tej chwili. - warknął -Aha, i żeby nie było... Tym razem nie zmywasz się wcześniej. Zostajesz do końca. - pogroził mi palcem co wyglądało śmiesznie. Chcąc nie chcąc zaśmiałem się. 

  -Nie mam zamiaru się zmywać. - oznajmiłem mu. Taka prawda,że ostatnio zmywałem się bo moja nastoletnia siostra przesadzała trochę z młodzieńczym buntem. A że mieszka teraz w moim starym mieszkaniu i do tego sama, muszę się nią opiekować. Wymyśliła sobie, że przeprowadzi się do Detroit by tu chodzić do szkoły średniej. Tak naprawdę to miała dość nadopiekuńczości rodziców. ja się wyprowadziłem po szkole średniej. A czemu nie mieszka ze mną? Bo przeprowadziła się dopiero w lipcu a ja już od półtora roku mieszkałem z Nate'em. Nie chciał sam opłacać czynszu bo dwa lata temu Cassie wyjechała na "studia" a Agnes zamieszkała z narzeczonym. Takim oto sposobem został sam w mieszkaniu na trzy osoby. Ale podobno znalazł kogoś trzeciego. Tyle dobrze. 

  -Siema moje mordki. - zaśmiał się Nate i rzucił się na miejsca za Luke'iem. Ja byłem rozwalony na dwóch miejscach przy oknie, Nate zajął kolejne dwa też od okna więc Luke był wciśnięty między nas na jednym siedzeniu. Ale temu to chyba nic nie przeszkadza. -Teraz tylko impreza i wolne na miesiąc. - rozmarzył się.

FractiousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz