Rozdział 7

261 50 15
                                    

Emilka


Biegnę… nawet nie myśląc dokąd. Dopiero mocne szarpnięcie za ramie, skutecznie uniemożliwia mi, kontynuacje dalszego sprintu.

Według mnie to był sprint… - ale chyba nie bardzo, skoro Asia zdążyła mnie dogonić i potrząsając mną delikatnie -wydziera się - Gdzie tak pędzisz, wariatko?! 

- I co to kurwa było?! -kontynuuje, kiedy ja próbuje złapać oddech.
Nie jest, to wcale takie łatwe, ponieważ płuca palą mnie żywym ogniem, zresztą jak reszta całego ciała.

- O co ci chodzi? -wyduszam, w końcu.

- Jak to o co ?! -krzyczy - Naprawde ona nie potrafi, normalnie rozmawiać, zawsze tylko tak, jakby miała, wbudowany megafon… - Uciekałaś stamtąd, jakby goniło cię stado dzikich gęsi!!

- Jakie gęsi? -pytam, kompletnie skołowana.

- Skup się Milka -próbuje nadal mną potrząsać, przez co wreszcie się odwieszam - Przedstawie teraz suche fakty -stwierdza, a ja poddańczo, kiwam tylko głową.

- Byłyśmy na siłowni, wpadł na ciebie Adonis, patrzyliście na siebie jakby was Elsa*, zamroziła swoją mocą -punktuję po kolei - A potem uciekłaś i tylko smród palonej podeszwy za tobą pozostał -kończy, wyrzucając ręce do góry.

- Adonis? -dziwie się.

- No, Adonis… to Mega, wielkie ciacho ! -ekscytuję się.

- Nie wiem, o kogo ci chodzi? -udaje głupa, siadając na pobliskiej ławce… O jak dobrze…

- Ta nie wiesz, a jedzie mi tu czołg? - pyta, pochylając się nade mną i wskazuje swoje oko.

- Okej -poddaje się - Ale wcale się na siebie nie gapiliśmy… to znaczy ja … może tak… ale on na pewno nie -jąkam się.

- Yhmm… w ogóle … nawet jakby obok przechodziła, cała grupa nudystów, to byście niezauważyli -komentuje z głupim uśmieszkiem na twarzy.

- Daj już spokój i idź już lepiej, po samochód, chce wrócić do domu - jęknełam, całkiem opadając na ławkę.

- Żartujesz sobie, przecież stoi zaledwie ulice dalej! -parska - Podnoś szanowną rezydencję i idziemy.

- O niee, ja nigdzie się stąd nie ruszam - odpowiadam twardo - Poza tym, moja noga już więcej nie postanie w pobliżu tamtego miejsca… zrobiłam z siebie totalną kretynkę.

- Nie prawda… to znaczy twoja ucieczka, na pewno była atrakcją dnia… przynajmniej dla mnie, ale kretynką to bym cię nie nazwała.

- Jestem kretynką… uwiesiłam się na nim jak bombka na choince… -jęczę, zakrywając twarz rękami - W dodatku nie potrafiłam, wydusić z siebie słowa, tylko gapiłam się na niego jak idiotka…

Asia odciąga moje dłonie od twarzy, łapiąc w swoje, podnosi mnie do siadu i przytulając, mówi - Nie jesteś ani kretynką, ani tym bardziej idiotką, przestań podchodzić do siebie tak krytycznie.

Mój Asiulek kochany, gdzie się podziała, ta skrzecząca wariatka?

- Bo jak jeszcze raz, coś takiego usłyszę… to osobiście nakopie ci do dupy! - O i oto jest, wróciła.

- No już wstajemy, nie mażemy się, idziemy do auta, a potem już w twoim mieszkaniu, będziemy kontynuować rozmowę o panu Mega ciacho - wzdycham głośno.

- No co? Nie myśl, że tak łatwo ci odpuszczę.

- Przestań go już tak nazywać, wcale nie był taki przystojny - łgam.

- Taa… uważaj, bo ci uwierzę… nie był przystojny -parska - Był cholernie przystojny. Gdybym nie była, wegetarianką to szarpałabym, jak Reksio szynkę -dodaje, poruszając sugestywnie brwiami.

- Skończ już i idź po to auto -odwarkuje - bo ja nie mogę się ruszyć.

- Nic dziwnego… pierwszy raz w życiu widziałam, żebyś uprawiała jakiś sport -stwierdza.

- Co? Kiedy? -dziwie się.

- No przed chwilą … ty … biegłaś… toż to normalnie … SZOK -zapowietrza się, po czym kontynuuje - Nie trucht, jak podczas naszych zajęć na wuefie, kiedy Walczakowa, zmuszała cię do podniesienia tyłka, z ławki nie wierząc już w twój trzeci okres w miesiącu. Tylko pełnoprawny bieg… będzie co wnukom opowiadać na starość… do jakieś księgi guinnessa, muszę dać znać, czy coś -zamyśla się.

- Przestań -warcze - Rusz się, bo zaraz tu skonam. 

- Nie przesadzaj, przebiegłaś, ile? Dwieście metrów? -duma - Chociaż w twoim przypadku, to rzeczywiście musiał być szok dla organizmu - stwierdza.

Zbywam ją machnięciem ręki, na co rusza w końcu po samochód, a ja zostaje sama, z głową pełną myśli. Przymykam na chwilę oczy, a pod powiekami od razu pojawia się obraz brązowych tęczówek i przystojnej twarzy.

Taa, miała racje… Mega ciacho… - szkoda tylko, że kompletnie poza moim zasięgiem.

~~~

W poniedziałek wstaje z łóżka, z niewiarygodnym trudem, bolą mnie mięśnie, o których istnieniu nawet nie miałam pojęcia.

 Nie pomogła nawet, cała niedziela spędzona na kanapie i godzinne moczenie się w wannie.
Tak to jest, jak uprawia się biegi, pierwszy raz w swoim ponad dwudziestoletnim życiu.

Gdybym nie musiała być dzisiaj na uczelni, to najchętniej w ogóle nie opuszczałabym swojej sypialni… ale niestety… życie.

Po prysznicu, po którym było mi troszkę lepiej, pociągam tylko delikatnie rzęsy tuszem i nakładam pomadkę ochronną - na co dzień, nie maluje się jakoś przesadnie… tona tynku na twarzy nie jest moim ulubieńcem.

Zdecydowanie lepiej, jak jest tam, gdzie powinien być… na elewacjach budynków.

Włosy zostawiam rozpuszczone, chociaż wiem, że zimą lepiej by dla nich było gdybym je związała. Ale to moja jedyna osłona i lepiej się czuje, kiedy mogę się za nimi schować.

Wbijam się w spodnie z grubszego materiału, sweterek, ciepłą kurtkę oraz kozaczki na nóżki. Czapki nie noszę, nawet nie mam. Jak już, kiedyś wam wspominałam, wyglądam w niej jak bulwa, więc otulam się tylko szalikiem, bo pogoda nie rozpieszcza i pędzę na wykłady.

Z tym pędem to oczywiście, tylko taka przenośnia… ledwo się toczę, a z każdym krokiem jest jeszcze gorzej.

Podobno zakwasy trzeba rozchodzić… ciekawa jestem, kto wymyślił tę głupotę.

Boże, Bożenko, nogi dosłownie wchodzą mi do du.. no tam, gdzie już są, tylko z drugiej strony… - czy moje myśli mają w ogóle jakikolwiek sens? Nie wiem, chyba jednak mój mózg pokonała temperatura -9°C. 

Zgarniam po drodze, tylko moje ulubione croissanty z czekoladą i kawkę na wynos, z ulubionej cukierni koło mieszkania.

Wspominałam wam już, jak kocham mieszkać w tej okolicy?

Nie lubię jeść rano, więc rogalik będzie moim drugi, a tak właściwie to pierwszym śniadaniem, za jakieś dwie do trzech godzin, jak już trochę się rozbudzę.

Skręcam w następną ulicę, patrzę… i normalnie nie wierzę… cholera… czy ja zawsze muszę mieć takiego pecha…


















*Postać fikcyjna z bajki "Kraina lodu".

Sweet FightsOnde histórias criam vida. Descubra agora