12. Miasto Urdu

718 10 8
                                    


Alaric dzielnie dotrzymywał mi towarzystwa, gdy pochłaniałam jedną dokładkę za drugą. Nie wiedziałam nawet jak okrutnie wygłodniała byłam. Nie wiedziałam też, że jedna osoba może dostać takie ilości jedzenia na raz i zmieścić je w swoim żołądku. Nikt tutaj nie odmawiał mi napojów, nie racjonował ich ilości. A posiłek, który mi podano, był lepszy nawet od odświętnego dania podawanego z okazji Ceremonii. Po raz pierwszy zaczęłam wierzyć, że naprawdę będzie już tylko lepiej. Fala optymizmu przetoczyła się przez moje ciało, sprawiając, że na krótką chwilę, moje oczy zaszły łzami. Czułam wdzięczność i o wiele większy spokój, niż wtedy, gdy żyłam w pałacu. I nie ważne, że nie znałam tych ludzi, ani tym bardziej ich świata. Po raz pierwszy moja intuicja nie biła na alarm, a serce nie galopowało ze strachu, próbując wyrwać się z mojej piersi, by wziąć nogi za pas.

Nikt mnie nie poganiał, nie popychał, nie szydził ze mnie. Towarzyszyły mi uśmiechy, tak inne od wykrzywionych obrzydzeniem twarzy obecnych na Izarze ludzi. Tych samych, którzy zawsze wytykali mnie palcami.

Policzki bolały mnie od śmiechu, bo Alaric - jak się okazało najmłodszy syn Calanis, zabawiał mnie rozmową. Był świetnym kompanem, łatwym do rozszyfrowania. Rozmawiał ze mną, jakbyśmy byli starymi znajomymi. Jakby zobaczył mnie w jadalni i uznał, że tak naprawdę byłam w ich życiu od zawsze. Chyba nigdy nie czułam się nigdzie tak mile widziana jak tutaj.

Z zadowoleniem odsunęłam od siebie ostatni opróżniony przeze mnie talerz.

- To nielegalne móc się tak najeść. - oznajmiłam i zaczęłam powoli wstawać od stołu.

- Moja matka wybitnie gotuje, ale zaczekaj aż spróbujesz ciasta, które zazwyczaj podaje na deser.

- Nie wydaje mi się, żebym była w stanie zjeść coś jeszcze, przez najbliższe dwa dni. - zaoponowałam ze śmiechem.

- Dlatego właśnie pójdziemy to rozchodzić. Matka wspominała mi, że byłaś ciężko ranna, nie ma się zatem co dziwić, że potrzebowałaś tyle jedzenia, ale... - urwał marszcząc brwi.

- Ale co?

- Ale myślę, że możesz potrzebować także mikstury, która pomoże twojemu żołądkowi przystosować się do naszego jedzenia. Na stoisku u Aide powinniśmy dostać coś w sam raz.

- Przecież jedzenie smakowało normalnie, a ja nie czuję się inaczej niż wcześniej. - odpowiedziałam chichocząc. Nagle poczułam się jeszcze bardziej rozbawiona.

Alaric spojrzał na mnie z miną pod tytułem "dokładnie o to mi chodziło", gdy nie mogłam opanować śmiechu.

- Może nasze jedzenie smakuje normalnie, ale jest doszczętnie przesiąknięte magią. Caleb wspominał, że tam skąd pochodzicie nie ma jej zbyt wiele, a to znaczy, że będą skutki uboczne.

Chłopak próbował zachować powagę, ale widząc jak rechoczę, sam także zaczął się śmiać.

- Czyli pozwoliłeś mi się objeść zaczarowanym jedzeniem i dopiero po tym, mówisz mi o skutkach ubocznych? - wydukałam pomiędzy salwami śmiechu.

Alaric miał na tyle przyzwoitości, by wyglądać na skruszonego. Przeczesał włosy z zakłopotaniem i odparł.

- Musieliśmy sprawdzić, czy nie masz wrodzonej odporności, bo wtedy podanie mikstury byłoby bezcelowe. Z resztą mikstura, podana bez przyczyny, mogłaby okazać się szkodliwa. - tłumaczył podnosząc głos, by przekrzyczeć mój śmiech.

- Chodź. - wyciągnął do mnie dłoń, która chwyciłam niczym koło ratunkowe.

Napad śmiechu przestawał mnie bawić, w zamian, zaczął przerażać mnie fakt, że nie mogłam go powstrzymać. Bolało mnie gardło i brzuch, nadszarpnięty pracą mięśni, których nigdy wcześniej nie używałam tak intensywnie. To znaczy używałam, ale nie w tak dziwaczny sposób.

EstelarWhere stories live. Discover now