9. Ziemia obiecana 1/2

358 21 4
                                    


 Wiatr uderzył we mnie z siłą, która zachwiała moim słabym z powodu obrażeń ciałem. Niemal od razu przez cienkie odzienie przeniknął chłód, jakiego nigdy wcześnie nie zaznałam. Gwałtownie zadrżałam, a moje zęby uderzyły o siebie z głośnym szczękaniem. To było przedziwne przeżycie. Izarra miała swoje chłodniejsze momenty, ale nigdy nie czułam się tak jak w tamtym momencie. Jakby dreszcze, szczypanie i nieprzyjemne pieczenie próbowały wedrzeć się przez moją skórę, tak by dotrzeć wprost do kości i w niej wydrążyć sobie tunel. Drżały moje dłonie, nogi i nawet oddech słyszalnie gubił rytm.

Może tak właśnie wyglądało umieranie, a ja po prostu nie miałam o tym pojęcia? Z przerażeniem spojrzałam na Caleba, który tak jak ja szczękał zębami, jednak nie wydawał się być przestraszonym. Wręcz przeciwnie. Z lekko drwiącym uśmiechem i uniesioną prawą brwią, wypuścił z ust parsknięcie. Zdecydowanie nie był pod wrażeniem. A ja chciałam wiedzieć co mi umyka. Chciałam wiedzieć, jednak nie chciałam go pytać. Nie chciałam by miał świadomość, jak mało w istocie wiedziałam o życiu i świecie. Jakkolwiek to brzmiało. Za mało wiedziałam też o życiu poza pałacową klatką, by ryzykować odsłonięciem się.

Z resztą o nim samym także miałam tylko szczątkowe informacje. Nigdy nie pokusił się o wyjaśnienie co tego dnia robił w wieży. Nie powiedział mi ile ma lat, skąd zna się na tej całej zaawansowanej technologii... Nie zwierzył mi się z tego, przed czym uciekał, bo to, że to, że był zbiegiem tak jak ja, było dla mnie dość oczywistym. Miałam wrażenie, że nie powinnam się odsłaniać, jeśli on także tego nie robił. Dlatego też, nadal mierzyliśmy się sondującymi spojrzeniami, trzęsąc się coraz bardziej.

Mimo iż czułam się paskudnie, zadarłam wyżej podbródek, rzucając Calebowi wyzwanie. Po tylu latach zginania karku, nie chciałam już nigdy więcej chować głowy w piasek. Próbowałam wydać się silniejsza i odważniejsza nie tylko jemu, ale także sobie. Nie oszukujmy się, przecież tak wielkie zmiany w tak krótkim czasie mogły wzbudzać strach, zwłaszcza, że byłam ranna, a moje ciało dziwnie reagowało na klimat tak niepodobny do Izarry. Miałam trochę za złe chłopakowi, że bawi go moja nieświadomość. Ale...żadne nie chciało odpuścić. Ja sama także byłam głupio uparta i nie wiem ile trwał nasz milczący pojedynek, gdy w końcu nogi ugięły się pode mną, nie mogąc już dłużej znieść tego dziwacznego uczucia. Wysysało ze mnie siły, których jak na złość nie miałam zbyt wiele.

- Nie zapytasz prawda? - powiedział Caleb, gdy wyciągnął dłoń by mnie podtrzymać.

Cisza.

- Marzniesz.

Powiedział, jakby to cokolwiek wyjaśniało. Moja mina musiała zdradzać myśli, bo Caleb przewrócił oczyma jakby rozmawiał z upartym dzieckiem.

- Marzniesz, czyli jest ci zimno. Twój organizm się wychładza, przez co czujesz się słabiej. Przez to też masz wrażenie, jakby zimno próbowało wpełznąć do Twojego ciała i je przejąć jak pasożyt.

Mimo pobrzmiewającej w jego głosie irytacji, całkiem nieźle tłumaczył.

- Dlaczego nie czułam się tak tam...- wskazałam głową za siebie, na wejście do jaskini, z której wyszliśmy.

- Właśnie po to mieliśmy ognisko, poza tym byliśmy osłonięci od wiatru, a to przede wszystkim on potęguje uczucie chłodu.

Objęłam się ramionami, chcąc zatrzymać uciekające ze mnie ciepło. I zapytałam bezmyślnie.

- W takim razie co teraz?

Caleb posłał mi niedowierzające spojrzenie.

- Na los... dziewczyno... - złapał palcami nasadę nosa i lekko ścisnął. - Jak to co? Idziemy! Ruch pomoże nam się rozgrzać, a im wyżej będzie słońce, tym cieplej nam będzie.

EstelarDonde viven las historias. Descúbrelo ahora