5. Zanim opadnie kurz

430 30 12
                                    

Szczęk uderzającego o siebie oręża, mieszał się z krzykiem przerażonych ludzi i tupotem ich stóp, w popłochu szukających ucieczki z Auli. Początkowo nie mogłam się ruszyć. Zamarłam zaskoczona i tylko z szeroko otwartymi oczyma przyglądałam się zamaskowanym postaciom w beżu, które siłą wdarły się na uroczystość Sighilu wysadzając ciężkie drewniane drzwi. Nie wiem co zaszokowało mnie bardziej, to, że ktoś poważył się tak jawnie sprzeciwić Cesarzowi, czy to, że wykonał ruch w tak dogodnej dla mnie chwili.

Nie wiem czy skłamałabym, gdybym powiedziała, że było to pierwsze zrządzenie losu, które mogło zadziałać na moją korzyść. Jednak żebym mogła skorzystać z tej rzadkiej szansy musiałam się ruszyć.

NATYCHMIAST.

To właśnie mnie otrzeźwiło. Jakby ktoś pod mój nos podłożył korzeń minolu, którego według Księgi Ziela używano do cucenia ludzi. Coś przeskoczyło w moim umyśle. Jakaś zapadka, która potrzebowała silnego bodźca, by mogła wrócić na swoje miejsce. Z moich oczu opadły klapki, a całe pomieszczenie ze zwyklej Auli zmieniło się w...

Możliwość.

Skanowałam każdy zakątek szybko i precyzyjnie. Wiedziałam, że drugi raz nie wyciągnę dłuższej zapałki, musiałam więc do cna wykorzystać ten moment. Z miejsca na podium, na którym nadal stałam, doskonale widziałam boczne drzwi po przeciwnej stronie niż ta, którą mnie tu wprowadzono. Wokół mnie tłoczyli się ludzie. Adepci, straże i zwykli obywatele parli do przodu przepychając mnie za sobą. Posiłki wylały się z korytarzy, które przemierzałam jeszcze chwilę wcześniej i już samo to przesądziło o tym, że wybrałam te drugie drzwi. Nie wiedziałam, gdzie mnie zaprowadzą, jednak gdy upadłam na kolana, by w tłumie nie dostrzeżono mojej jasnej czupryny, udałam się prosto w tamtym kierunku. Widziałam przed sobą tylko pokrytą drobnym piaskiem podłogę i morze stóp.

Zanim dotarłam do "wrót wolności" moje dłonie boleśnie zdeptano niezliczoną ilość razy. Dostałam kilka kuksańców w głowę, a lekka, ozdobna peleryna na moich plecach rozdarła się w kilku miejscach, przyciśnięta do posadzki przez czyjeś biegnące los wie gdzie nogi. Moje kolana boleśnie odczuwały każdy kamyczek, przyniesiony pod podeszwami przez obecnych tu ludzi. Mój odświętny strój był cały umorusany szaro pomarańczowym nalotem, ale miałam to gdzieś. Z determinacją parłam na przód i w końcu moim oczom ukazało się wyjście, którego szukałam.

Nie zaryzykowałam zamykania za sobą wrót. Obawiałam się, że ruch mógłby zwrócić czyjąś niepożądaną uwagę. Odeszłam kawałek dalej i dopiero podniosłam się na równe nogi. Na korytarzu było znacznie ciszej i odrobinę ciemniej. Instynkt podpowiadał mi, by iść w prawo i postanowiłam mu zaufać. Nikt nie podążył za mną. Nie słyszałam niczego poza dźwiękami dobiegającymi z Auli, które cichły im bardziej się od niej oddalałam. Korytarz był prosty i długi. Przez brak okien panował półmrok, który rozświetlały tylko rozmieszczone co kilka kroków niewielkie, proste kinkiety, dające dosłownie tyle światła, by nie potknąć się na własnych nogach. Korytarz kończył się klatką schodową. Już miałam zdecydować, by ruszyć schodami w dół, kiedy pomiędzy wąskimi ścianami rozległ się dźwięk kroków. Kroków należących do zbyt wielu stóp.

Straż.

Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi, ale na szczęście umysł pozostał ostry jak brzytwa. Tylko determinacja pozwoliła mi nie spanikować, bo przecież już i tak mi się poszczęściło. Tyle, że jeśli strażnicy zobaczyliby moje włosy z miejsca odkryliby kim jestem. Rzuciłam się więc pędem na schody prowadzące w górę, modląc się w duchu do kogokolwiek, kto skłonny był mnie usłyszeć, by równe kroki straży zagłuszyły moje własne. Brakowało mi tchu w piersi, bo mimo moich treningów, nie nawykłam do szaleńczego sprintu. Miałam niewielką przewagę, ale to mogło się udać. Nie - to musiało się udać.

EstelarWhere stories live. Discover now