Rozdział 23

1.2K 131 25
                                    

Liam


– Macie szluga? – zapytałem, nie witając się z przyjaciółmi i oparłem plecy o mur, przy którym już na mnie czekali.
– Mam. – Math sięgnął po paczkę. – Chyba nie chcę wiedzieć, jak udało ci się uciec. – parsknął, przyglądając się mojej okurzonej bluzie.
Wsadziłem fajkę między wargi, a następnie zacząłem otrzepywać rękawy.
– Nic wielkiego, zwykły dzień w Malbacie. – wzruszyłem ramieniem. – Wyskoczyłem, kurwa, z jadącego samochodu.
Will i Mathias popatrzyli po sobie szeroko otwartymi oczami, po chwili wybuchając głośnym śmiechem, jakby było z czego rżeć.
– Nasza mała Roszpunka zamknięta w wieży. – cmoknął jeden z idiotów i złapał palcami mój policzek, lekko go pociągając, przez co prawie zakrztusiłem się dymem. – Dobrze, że nic ci nie jest. Gdybyś połamał łapy, byłbyś całkowicie bezużyteczny.
Odsunąłem głowę. Posłałem przyjacielowi mordercze spojrzenie, a kiedy już miałem zamiar konkretnie go zwyzywać, tak dla zachowania braterskiej równowagi, uświadomiłem sobie, że właściwie miał rację. Sporo ryzykowałem, wyskakując z wozu Neila. Całe szczęście Olivia siedziała za kółkiem i jechała całkiem przyzwoicie. Niezbyt prosto, bo podczas tej krótkiej przejażdżki prawie puściłem bełta, turlając się od prawej do lewej, ale przynajmniej z dozwoloną prędkością.
Gdyby to wujas prowadził – miałbym przesrane.
– Ilu na ilu? – zapytałem, obserwując, jak siwy dym stopniowo rozpływa się w powietrzu, aż w końcu nie pozostaje po nim żaden ślad.
– Trzech na trzech.
– Skromnie. – stwierdził Math wesołym głosem. – Po wczorajszym...
– Po wczorajszym, to ja jestem w dupie. – mruknąłem. – Rodzice uwięzili mnie do rozpoczęcia roku szkolnego.
– Niezbyt skutecznie, skoro udało ci się dotrzeć.
Skinąłem głową.
– Spoko, też będę miał przejebane. Ojciec z matką wracają jutro z wakacji, a chata wygląda, jakby przeszło przez nią tornado.
Parsknąłem pod nosem. Sam byłem w szoku, kiedy w nocy wróciliśmy do domu Mathiasa, a naszym oczom ukazał się wszechobecny rozpierdol, tabun pijanych ludzi ze szkoły i klasyczny, imprezowy chaos. Przez chwilę miałem wątpliwości, czy trafiliśmy pod właściwy adres, choć przecież znam tę willę jak własną kieszeń. Przyjaźnię się z Mathem i Willem nie od dziś i nie była to nasza pierwsza domówka, tyle że akurat ta nieco wymknęła się spod kontroli. Cóż, tak bywa, kiedy gospodarz ma inne, ważniejsze rzeczy na głowie niż pilnowanie nawalonych gości.
– Gdzie nas ustawiłeś?
– Standardowo, na leśnej drodze. Przejdziemy między dwoma stadionami i odbijemy w lewo.
– Zajebiście. – rzuciłem peta i przydeptałem go butem, a następnie zerknąłem na Matha, który odchrząknął znacząco.
– Są niesamowicie wkurwieni. – w jego głosie pobrzmiewało ostrzeżenie, więc rozciągnąłem wargi w kpiącym uśmiechu. – Chcą się odegrać za wczoraj.
– Zajebiście. – powtórzyłem niewzruszony. – Stach cię obleciał?
Lubiłem go podpuszczać. Willa zresztą też. Nie wiem, dlaczego, ale czasami widziałem w nich młodych wujków, którym jeszcze niedawno dogryzał mój własny ojciec. Było w tym coś zabawnego.
– Zwariowałeś? – Mathias skrzyżował ręce na piersi. – Jesteśmy w tym razem, nie? Niby co mogą nam zrobić?
– No właśnie. – Will zarzucił nam swoje łapy na barki, na co zareagowaliśmy głośnym śmiechem i ruszyliśmy w kierunku furtki, by opuścić prywatny teren starych, opuszczonych domków letniskowych. – We trójkę możemy zdobyć świat, mówię wam. – rzucił z pełnym przekonaniem.
Wierzyłem mu, bo czułem dokładnie to samo.
Byliśmy jak bracia. Płonął w nas ten sam ogień, którego nic nie było w stanie ugasić i wiedziałem, że świat stoi przed nami otworem. Mogliśmy wszystko.
Wreszcie zasmakowałem młodzieńczej wolności. Uwielbiałem stan, gdy krztusiłem się powietrzem. Czerpałem z życia garściami, pędząc do celu... A czego chciałem? Chciałem być jak Christian.
– Stawiam dwie stówy, że skończymy z nimi w piętnaście minut. – Math mrugnął do nas zaczepnie.
– Chętnie bym się założył, ale jestem odcięty od kasy. – parsknął Will. – A ty jak myślisz, Liam? Odklepią po kwadransie?
Przechyliłem głowę na bok.
– Trzech na trzech? – uśmiechnąłem się cwaniacko. – To nie potrwa aż tak długo.
Byłem cholernie pewny wypowiedzianych słów. Cóż, chyba właśnie to mnie zgubiło. Los wcale nie lubi młodych ludzi, z góry przekonanych o swoim zwycięstwie, więc zazwyczaj sprawia, że dostają po dupie i z reguły pokornieją.
Tak też miało być w naszym przypadku, ale kierując się w stronę ustalonego miejsca krwawej ustawki, nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.
Na tym zresztą polega cała zabawa. Nigdy nie wiesz, czy wrócisz do domu o własnych siłach.

MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz