Rozdział 5

1.6K 124 36
                                    




Christian

   Istnieje na tym świecie parę niebezpieczeństw, nie da się ukryć.
Trzęsienie ziemi? Dramat.
Tsunami? Tragedia.
Kąpiel z żarłaczem błękitnym w jednej wannie? Raczej średnia rozrywka.
  Wszystko to wydaje się być naprawdę przerażające... No chyba, że jesteś przyjacielem Neila, który nagle traci panowanie nad sobą. Wtedy dopiero masz przejebane i pływanie z rekinem nie wydaje ci się już wielkim zagrożeniem.
    – Zaczekaj! – próbowałem chwycić blondyna za ramię, ale gdy tylko odzyskał władzę w nogach, zerwał się i wypruł przed siebie, obierając kurs na swój dom. – Neil, pogadajmy!
   Zignorował mnie, a może po prostu nie dosłyszał mojego wrzasku, bo zajęty był wystukiwaniem numeru w telefonie.
  Miałem nadzieję, że dzwoni do psychiatry, by umówić się na pierwszą, pilną wizytę.
    – Halo, Arvid?
Niech to szlag.
    – Neil, przestań! – w pośpiechu zarzuciłem na siebie ciuchy i dopadłem do mężczyzny, ale było już za późno, bo właśnie przekraczał próg własnej chaty.
  Tuż za mną biegł Benjamin, a gdzieś tam hen, hen za nami toczył się Mason.
    – Słuchaj... – przyjaciel ruszył schodami na górę, mocno ściskając komórkę, a kiedy doszedł do sypialni i wyciągnął z szafy torbę podróżną, krew mnie zalała. – Zajmiesz się kliniką i Shelby? Muszę wyjechać na parę dni.
    – Nigdzie, kurwa, nie jedziesz! – warknąłem, wyszarpując mu z ręki ciuchy, które zdążył chwycić.
  Zachowywał się jak w transie i nawet na mnie nie spojrzał. Dwie czy trzy koszulki upadły na podłogę, ale on tylko minął je i zgarnął kolejne, z innej półki. Pakował się...
    – Na jak długo? – kontynuował rozmowę. – Nie wiem. Ciężko powiedzieć... Może dzień, a może już tu nie wrócę, bo wsadzą mnie do pierdla.
  Arvid, pracownik Neila, zaśmiał się do słuchawki. Biedak nie wiedział, że ten pierdolony debil wcale nie żartował.
    – Neil! Opamiętaj się! – jęknął Benjamin. – Przecież to niedorzeczne!
    – Dzięki. Pamiętaj o wszystkich lekach dla psiaków, rozpiskę masz na tablicy w lecznicy. – pokiwał głową, wyrwał ładowarkę z kontaktu i wrzucił ją do otwartej torby. – Powinienem być pod telefonem, jak coś to dzwoń.
  Rozłączył się i wsunął iPhone'a do kieszeni krótkich spodenek, a następnie kontynuował pakowanie, jakby wybierał się na wakacje all inclusive, a nie do jedynego kraju, do którego mieliśmy absolutny zakaz wstępu.
  Nabrałem solidną dawkę powietrza w płuca, szykując się na wywód stulecia, ale nagle do sypialni wtargnął Gruby.
Zdążył się ubrać po grze w twistera, a usta wypchane miał jakimś żarciem, ale gdy tylko zobaczył moją wściekłą minę, przełknął je w ułamku sekundy.
    – Wyżarłeś mu coś z lodówki, do cholery? W takim momencie? – prychnąłem na przyjaciela z wyrzutem i rozdrażnieniem.
    – A czy głodując pomogę Neilowi w opanowaniu nerwów? Nie. – sam sobie odpowiedział. – No właśnie, więc się nie czepiaj.
    – Ja wcale nie jestem zdenerwowany.
  Jednocześnie spojrzeliśmy na blondyna.
    – Czyżby? – zacząłem ostrożnie, aby jeszcze bardziej go nie nakręcić, bo wydawało mi się, że był na tyle niepoczytalny, że mógłby wybiec z domu nawet i bez bagażu. – Neil, pogadajmy na spokojnie, jak brat z bratem.
  Tym razem to on popatrzył na mnie, ale jedynie przelotnie. Nie zatrzymał się nawet na chwilę, po prostu stanąłem mu na drodze do łazienki, więc musiał objąć wzrokiem moją twarz.
    – Nie idziesz się pakować? – zagadnął.
  Przymknąłem powieki i oparłem rękę o ścianę, zwieszając głowę.
    – Niby po co?
  Głupie to było pytanie, wiem. Ale ze wszystkich sił starałem się pokazać blondynowi, że uważaliśmy jego pomysł za absurdalny. Lekko mówiąc, bo w rzeczywistości był ostro popierdolony.
    – Polecimy sobie do Szwecji. – rzucił luźnym tonem, wracając do pokoju ze szczoteczką do zębów i ręcznikiem. – Jak brat z bratem. – podkreślił sformułowanie, którego użyłem parę sekund wcześniej.
Dureń.
  Zacisnąłem pięści, bo wiedziałem, co próbował ugrać i przysiągłem sobie, że tym razem nie dam się złamać. Plan Neila wiązał się z ogromnym niebezpieczeństwem i nie miałem zamiaru mu przyklaskiwać.
    – Nie. – odparłem oschle. – Nie idę się pakować, bo zostaję w domu.
   Przyjaciel doskonale wiedział, że podejmę taką decyzję i nie próbował błagać o pomoc, co właściwie było do przewidzenia, bo kompletnie nie pasowało do jego charakteru.
    – Skoro nie... – zaczął spokojnie. – To wypierdalaj.
  Krew zaczęła gotować mi się w żyłach.
    – Stary, daj spokój. – wtrącił Mason, przytrzymując dwoma palcami górną część nosa. – Wiem, co chcesz zrobić, ale to idiotyzm. Słuchaj, no... Przecież Alice mogła się pomylić, nie? I ta mała nawet nie istnieje.
    – Ta? – parsknął Neil. – To byłaby spora pomyłka.
    – Nawet, jeżeli masz córkę...
Razem z Grubym, jak na zawołanie, wbiliśmy wzrok w Benjamina, jakby tylko on mógł przemówić temu palantowi do rozsądku. Może jego sporych rozmiarów oprawki od okularów i lekarski, rzeczowy ton sprawią, że Neil zdoła się opamiętać?
    – ...To przecież cię nie zna. Wiem, że to smutne, ale ta dziewczynka nie ma pojęcia, kim jesteś i nie będzie chciała z tobą rozmawiać. Przestraszysz ją.
   Ruchy blondyna stały się odrobinę wolniejsze i opadły na sile. Nie było w nich już takiego zdecydowania, jak jeszcze chwilę temu, co niezmiernie mnie ucieszyło.
    – Jestem jej tatą.
    – Nigdy cię nie widziała. – rzucił nieśmiało Mason. – Nie było cię przy niej, kiedy...
    – A to moja wina?!
   Cóż, spodziewałem się takiej reakcji. Wręcz na nią czekałem, bo od początku wydawało mi się niemożliwe, by Neil potrafił powstrzymać wybuch gniewu i żalu, który tlił się w nim od momentu, gdy dowiedział się o córeczce.
    – Nie, jasne, że nie! Po prostu...
    – Dlaczego nie powiedziała mi o ciąży?!
  Torba wylądowała pod ścianą, a wszystkie znajdujące się w niej rzeczy, wypadły na podłogę.
    – Słuchaj, to ciężki temat. – uniosłem ręce, starając się go uspokoić, chociaż wiedziałem, że te daremne próby można by porównać do gaszenia pożarów w Amazonii ogrodową konewką. – Usiądź i ochłoń.
    – Nie miała prawa jej przede mną ukrywać! Gdyby nie ten pieprzony pogrzeb, nawet nie wiedziałbym, że mam dziecko! Jak ona mogła mi to zrobić?!
   Przeróżne przedmioty zaczęły fruwać po pokoju. Legowisko Shelby, które leżało przy łóżku, butelka z wodą mineralną, parę kosmetyków. Wszystko w granicach względnego bezpieczeństwa, a przynajmniej do momentu, gdy sięgnął po wielką, nowoczesną, szklaną lampę, Wtedy musieliśmy już zainterweniować.
    – Posłuchaj, Jane na pewno nie chciała dla ciebie źle...
    – Pozbawiła mnie kontaktów z własną córką! Nie wiem nawet, jak ma na imię, jaki ma kolor włosów, oczu! – kopnął w krawędź szafy i syknął z bólu, przypominając sobie, że był na bosaka. – A wiecie co jest najgorsze? Że nie wiem, z kim teraz mieszka. Czy ci ludzie są dla niej dobrzy, czy...
    – Na pewno nie dzieje jej się krzywda. – Benny usiadł na skraju materaca, założył nogą na nogę i westchnął: – Alice mówiła, że widziała małą w towarzystwie najlepszej przyjaciółki Jane.
    – Wielkie mi pocieszenie.
    – Robię co mogę, Neil. – doktorek przycisnął do twarzy ręce w geście bezsilności. – Nie sprawię, że nagle pojawi się tu twoja córka.
   Słowa Benjamina nieumyślnie wbiły szpilkę nawet w moje serce, chociaż były jak najbardziej logiczne i słuszne. Po prostu, gdy coraz więcej o tym wszystkim myślałem, docierało do mnie, jak bardzo Neil został skrzywdzony. Ponad pięć lat... Przecież to kawał czasu, podczas którego żył sobie, jak gdyby nigdy nic, a gdzieś tam w Szwecji dorastało jego jedyne dziecko. Nie widział pierwszych kroków córki, nie usłyszał rozkosznego „tato" i chociaż ja również nie wychowywałem Liama od urodzenia, to przynajmniej towarzyszyłem mu we wszystkich pierwszych etapach życia jako wujek. Nosiłem go na rękach, kiedy płakał, pomagałem Ashley zmieniać pieluchy... I cóż, fatalnie było mi z myślą, że mój przyjaciel nie będzie mógł doświadczyć tych wszystkich cudownych chwil, ale niestety, musieliśmy postawić sprawę jasno – jakiekolwiek kontakty z córeczką mogłyby zakończyć się tragedią dla nas wszystkich.
    – Słyszałeś, co powiedziałem? – doktorek poprawił okulary i zerknął na Neila z uwagą.
    – Tak.
    – Więc powtórz.
Mężczyzna uśmiechnął się smutno, a następnie pokiwał głową, przywołując słowa Benjamina:
    – Nie sprawisz, że nagle pojawi się tu moja córka.
    – Dokładnie. Przykro mi, Neil.
    – Spoko, rozumiem. – wzruszył ramieniem i sięgnął po torbę, którą kilka minut temu cisnął o ścianę, zgarniając przy tym kilka porozrzucanych wokół przedmiotów.
   Wyluzowanie i spokój Neila nie przyniosły żadnej ulgi, ani tym bardziej rozwiązania tego problemu. Wręcz przeciwnie, uświadomiły nam, że było gorzej, niż myśleliśmy.
    – Więc... – Mason podrapał się po tyle głowy. – Co zamierzasz?
    – Nie sprawicie, że nagle pojawi się tu moja córka... – wymamrotał pod nosem w odpowiedzi, a kiedy wyciągnął z szafy bluzę i z całej siły wepchnął ją do torby, zamykając zamek błyskawiczny, byłem już pewien, że mieliśmy przerąbane. – Ale ja mogę sprawić, że pojawię się przy niej.  
   – Kurde, Neil! – kompletnie sfrustrowany wsunąłem palce we włosy. – Za złamanie umowy władze mają pełne prawo nas zabić!
    – Nas? – przyjaciel uniósł brew z rozbawieniem. – W takim razie czekam w aucie.
  Ubrał skarpetki, buty i koszulę, zarzucił sobie torbę na ramię, a w ostatniej kolejności uchylił szufladę i wysunął z niej kilka fałszywych paszportów.
  Jak to mówią: „możesz być kimkolwiek chcesz".
W kryminalnym świecie ma to trochę inny wydźwięk, a Neil potraktował ową maksymę bardzo dosłownie, więc wyjątkowo, bo i sytuacja nie należała do najbardziej standardowych, postanowił zostać holendrem o imieniu Bram Van Dijk.
Fantastycznie.
    – I co niby zrobisz? – zaśmiałem się nerwowo. – Pojedziesz do innego kraju i będziesz robił wielkie poszukiwania przyjaciółki byłej kochanki? Zaczniesz pytać obcych ludzi na ulicy, czy może przypadkiem jej nie znają, czy pojedziesz do księdza i wyciągniesz z niego siłą informacje o tym, kto organizował pogrzeb Jane?
   Neil zerknął na mnie przez ramię, zmierzając ku schodom i uśmiechnął się drwiąco.
    – No, prawie. Albo po prostu wpiszę jej numer telefonu w neta i sprawdzę nazwę ulicy, na którą mam się udać. To Szwecja, kretynie. – dodał z zadowoleniem. – Tam wszystkie dane obywateli są podane jak na tacy.
    – Ale... – zapowietrzyłem się i straciłem całą śmiałość.
  Cholera, przegrywałem, bo ten narwaniec miał rację.
     – Tu nie ma żadnego „ale", stary. Jadę do Sztokholmu, żeby...
  Myślałem, że już nikt nie powstrzyma Neila przed wyjściem z domu, jednak los postanowił odrobinę mi pomóc i zesłał na nas najprawdziwszy cud w postaci... Wściekłego szefa.
  Dawno aż tak bardzo nie cieszyłem się na widok Alberto.
     – Słucham? – starszy mężczyzna zastukał palcami w poręcz od schodów i gwizdnął pod nosem, przenosząc spojrzenie na torbę podróżną.
  Nieważne, że tym razem to nie mnie należała się moralizująca nagana – i tak przeszły mnie dreszcze niepokoju, bo sama mina dowódcy zwiastowała nadciągającą awanturę.
  Przez ostatnie lata rzadko udawało nam się wyprowadzić Alberto z równowagi, ponieważ nie było ku temu większych okazji. Nie ryzykowaliśmy, nie popełnialiśmy głupich błędów i żyliśmy we względnej symbiozie, nie licząc oczywiście jakichś wpadek, ale to naprawdę drobnostki. Z tego też powodu nasza odporność na wrogie spojrzenia dowódcy znacznie zmalała.
   Neil zatrzymał się w półkroku i zacisnął palce na pasku od torby.
    – Czy dobrze zrozumiałem, że wybierasz się do Sztokholmu? – szef zassał powietrze i powoli wypuścił je przez nos. – Mogę wiedzieć, co z tobą jest nie tak, dziecko?
    – To wyjątkowa sytuacja...
    – Doprawdy? Przedwczoraj wysłałeś Alice na pogrzeb, dziś sam jedziesz na wycieczkę... Kurwa, Neil, odbija ci?
    – Nie, to po prostu...
    – Jeden zakaz. – Alberto wystawił palec. – Jeden zakaz, który jasno mówi, że nie możemy pojawiać się w stolicy, a ty oczywiście musisz go łamać. Nie byłbyś sobą, gdybyś odpuścił, prawda? Musi być po twojemu. Naginanie reguł, pokazywanie całemu światu, jaki to z ciebie kozak i nieustraszony członek Malbatu...
    – To nie tak. – Neil przewrócił oczami, próbując wejść przywódcy w słowo.
    – A jak? Nie masz przypadkiem w dupie magnesu, który zawsze przyciąga problemy?
    – Mam, ale tym razem nie o niego chodzi.
    – Więc o co?
  Mój żołądek ścisnął się z nerwów, a kark zaczął mnie nieprzyjemnie mrowić. Chyba bardziej stresowałem się reakcją Alberto, niż tym, że Neil, to znaczy Bram Van Dijk, naprawę odważy się wsiąść w samolot i zrobić coś tak skrajnie głupiego.
  Byłem pewien, że blondyn zacznie obszerne tłumaczenia, podczas których przeżywać będzie katusze związane ze stresem, jednak on jedynie uniósł głowę, popatrzył swojemu rozmówcy prosto w oczu i powiedział dobitnie:
    – Mam córkę i chcę ją zobaczyć.
    – O, to ciekawe. – prychnął przywódca. – Mogę wiedzieć, jakim cudem?
    – Nie wiesz, jak się robi dzieci? Uprawiałem seks z Jane, nie zabezpieczyliśmy się i zaszła w ciążę. No wiesz, kiedy plemnik połączy się z ja...
    – Zamknij się, Neil. – wściekły głos Alberto odbił się echem od ścian. – Chcę wiedzieć, jakim cudem zrobiłeś tej kobiecie dziecko. Jak mniemam, twój fiut jest trochę krótszy niż tysiąc sto sześćdziesiąt trzy kilometry, które dzielą nas od Sztokholmu.
    – No, jest trochę krótszy. – mój przyjaciel westchnął teatralnie, po czym uśmiechnął się ukradkiem. – Ale tylko trochę.
    – Posłuchaj mnie, dziecko. To nie są żarty. Nie zgadzam się na żadne podróże do...
    – Ma pięć lat.
  Po tych słowach szef zamilkł na dłuższą chwilę, a ja byłem niesamowicie ciekawy, o czym tak zawzięcie myślał. Obliczał, kiedy ostatni raz Neil widział się z Jane, by ustalić miesiąc urodzenia dziewczynki? Zastanawiał się, jak wygląda, gdzie mieszka i skąd w ogóle się o niej dowiedzieliśmy? A może po prostu niedowierzał i potrzebował czasu, żeby to wszystko przetrawić.
    – O czym ty mówisz? – zapytał, przykładając pięść do ust.
    – Muszę ją zobaczyć. Przepraszam. – rzucił Neil w odpowiedzi, chociaż wcale nie wyglądał, jakby było mu przykro, a już na pewno nie żałował podjętej decyzji.
  Minął szefa i zjechał po poręczy, więcej już na nas nie patrząc, a później przemknął przez salon i zniknął. Tak po prostu.
   Serce zadrgało mi w piersi, a oddech stał się płytki i przyspieszony.
    – Christian?
Oblizałem wargi i pokiwałem głową, bo doskonale wiedziałem, o co chodziło Alberto.
    – Tak. – potwierdziłem krótko. – Mówi prawdę. Jego córka mieszka z przyjaciółką zmarłej Jane.
    – Ja pierdolę...
    – Mhm. – zgodziłem się, bo było to całkiem dobre podsumowanie tego całego zamieszania.
    – Christian... – wymruczał po raz drugi. Znowu wiedziałem, czego ode mnie oczekiwał, ale mimo wszystko wysłuchałem instrukcji do końca, ponieważ wcale nie spieszyło mi się do kolejnej sprzeczki z Neilem: – Leć za nim i wybij mu ten pomysł z głowy. Ale już.
   Przyjąłem rozkaz, bo sumie to nie miałem większego wyboru i zbiegłem po kręconych schodach, a gdy usłyszałem za sobą ciężkie kroki Masona, poczułem się trochę lepiej.
   Blondyn siedział już w swoim dopieszczonym kabriolecie, który tak bardzo rzucał się w oczy przez swój błyszczący, nowoczesny i ociekający luksusem design, że zajebiście nadawał się do niezwracania na siebie uwagi i śledzenia małych, pięcioletnich dzieci.
Kurna mać... To jakiś nonsens.
    – Wysiadaj, koniec zabawy, Neil. – syknąłem, otwierając drzwi, ale nie zrobiło to większego wrażenia na moim przyjacielu.
  Założył przeciwsłoneczne okulary na nos, poprawił lusterko i demonstracyjnie zerknął na zegarek, pokazując mi, jak bardzo mu się spieszy.
    – Stary, nie możesz tego zrobić. – Mason oparł się o bok pojazdu. – Wszyscy wiemy, jak to się skończy.
    – Jak? – Neil uśmiechnął się niewinnie.
    – Zobaczysz ją, przepadniesz i zrobisz wszystko, żeby została z tobą, do jasnej cholery.
  Kiedy Gruby powiedział to na głos, aż mnie zmroziło.
  Przecież ta mała miała dom, opiekunów, którzy ją kochali, rutynę, swój pokój, zabawki i przedszkole, a może nawet chomika, królika albo innego gryzącego ssaka.
    – Nie... – przetarłem twarz dłonią, czując narastające zdenerwowanie. – Nie możesz tego zrobić. To najgłupszy pomysł na świecie i nie pozwolę ci na uprowadzenie dziecka.
   Neil sięgnął do klamki, wykorzystując chwilę mojej nieuwagi do zatrzaśnięcia drzwi.
    – Właśnie straciła matkę, kumasz? – odpalił samochód, a silnik wydał przyjemny dla uszu dźwięk. – Więc teraz jest idealny moment na to, żebym pojawił się ja.
    – Co ty chrzanisz? – Mason wyrzucił ręce w powietrze. – Ona ma już rodzinę!
    – Obcych ludzi.
    – Nie, Neil. – szepnąłem, wbijając wzrok w jeden, nieruchomy punkt obok jego zaciśniętych na kierownicy dłoni. – To ty jesteś dla niej obcy.
  Zabolały mnie własne słowa i aż zacząłem żałować, iż wypowiedziałem je na głos, chociaż z drugiej strony, obaj wiedzieliśmy, że miałem rację.
   Gdyby Neil mnie posłuchał, gdybym złamał jego żelazny charakter i zniszczył go psychicznie, wpędzając w głęboki, emocjonalny dół, z całą pewnością by się poddał, a co za tym idzie, nigdy nie poznałby córki.
  Ale na szczęście Neil był Neilem. Człowiekiem, którego za upartość i dążenie do celu można było kochać, albo nienawidzić. Moją inspiracją. Bohaterem swojego dziecka.
    – Tak, jestem dla niej obcy. – oświadczył i poprawił jasne włosy, odgarniając je do tyłu. – Ale nie na własne życzenie. Nikt nie dał mi wyboru.
  Przymknąłem powieki i westchnąłem ciężko. Bardzo ciężko, bo już zdawałem sobie sprawę, do czego to wszystko zmierza.
    – Wiem...
    – Może mnie nie zna i nie ma pojęcia, kim jestem... – uśmiechnął się delikatnie i uniósł okulary, żeby spojrzeć mi prosto w oczy. – Ale ja wiem, kim ona jest. To moja córka, Christian. Jadę po nią.
Ja pieprzę. To nie dzieje się naprawdę.
   Ponownie sięgnąłem do drzwi i otworzyłem je agresywnym ruchem, jednak tym razem wybrałem te tylnie. Wsunąłem się na siedzenie, oparłem łokcie na obu fotelach przede mną i schowałem głowę między ramionami.
    – Będę tego żałował.
    – Ja też, do kurwy nędzy. – prychnął Mason, okrążając furę. – Alberto nas pozabija.
   Podjęcie ryzyka, olanie rozkazu szefa i wsparcie zidiociałego przyjaciela w popełnieniu tak ciężkiego przestępstwa, jak uprowadzenie dziecka, nie brzmiało zbyt... Dumnie.
Dokładnie, taki właśnie wysnułem wniosek.
A jednak, kiedy tylko dostrzegłem zdezorientowaną, ale równocześnie pozytywnie przejętą twarz mężczyzny za kierownicą, coś we mnie pękło. Oczywiście nie na tyle, żebym nagle stwierdził, iż ta misja powinna się odbyć, lecz skoro już się odbywała, nie pozostało mi nic innego, jak wstawić się za Neilem.
    – Serio? Jedziecie ze mną? – zrobił autentycznie zdziwioną minę.
    – Jak brat z bratem. – mruknąłem, uśmiechając się, ale nie za mocno, by nie pomyślał, że wszystko jest w porządku.
  Bo nie było, do cholery. Jechaliśmy porwać pięcioletnią dziewczynkę!
Słodki Jezu...
    – Raczej jak trup z trupem. – stwierdził Gruby, rozpłaszczając dupę na siedzeniu pasażera. – Dawaj gaz do dechy tym swoim cackiem. Mam nadzieję, że zanim Alberto o wszystkim się dowie, będziemy już za granicą.
   Jak powiedział Mason, tak zrobiliśmy. Wycofaliśmy z podjazdu, minęliśmy wysoką, strzeżoną bramę i opuściliśmy nasze bezpieczne imperium.
  Poczułem adrenalinę płynącą w żyłach, a płonące ciarki przebiegły wzdłuż kręgosłupa. Znów, po sześciu długich latach, zdecydowaliśmy się wzniecić ogień, ignorując zdrowy rozsądek.
  A wszystko po to, by odszukać najmłodszego członka Malbatu.

MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz