Rozdział 7

1.6K 124 70
                                    

Olivia

Kolejna ledwo przespana noc.
  Gdy tylko usłyszałam dźwięk budzika, myślałam, że się rozpłaczę. Pulsujące skronie i szczypiące oczy wysyłały jasny komunikat do mojego mózgu, informując go, że byłam potwornie zmęczona, jednak Filip nie miał zamiaru nagiąć naszej codziennej rutyny. Pobudka o szóstej czterdzieści. Siedem dni w tygodniu. Żadnych wyjątków, bo to rozleniwia człowieka i burzy dobre, wypracowane nawyki.
  Ledwo udało mi się uchylić powieki, a już miałam dość.
    – Dzień dobry, landryneczko. – mężczyzna chwycił moją talię i przyciągnął mnie do siebie, a ja, nie mając zielonego pojęcia, dlaczego, wbiłam paznokcie w prześcieradło, zupełnie jakbym mimowolnie próbowała zachować bezpieczną odległość i uciec przed jego dotykiem.
   Ogólną niechęć zwaliłam na niewyspanie, a fakt, że ukradkiem skrzywiłam się na to skrajnie przesłodzone przezwisko, postanowiłam zignorować.
Filip uwielbiał wymyślać coraz to nowsze określenia, pokazując mi tym samym jak bardzo mnie kochał.
    – Dzień dobry. – ziewnęłam.
    – Jak ci się spało? – wymruczał mi prosto do ucha.
  Obróciłam twarz do mężczyzny i zmusiłam się do krzywego uśmiechu.
    – Dobrze.
    – Zostało nam jeszcze osiemnaście minut w łóżku. – zerknął na zegarek.
  Zawsze pilnował czasu, ponieważ poranny rytuał obejmował śniadanie i kawę, koniecznie o siódmej.
    – Może miałabyś ochotę na... – ciągnął, muskając wargami odsłonięty fragment mojej szyi, kierując się ku twarzy, a konkretniej ustom.
  Osiemnaście minut? W tym czasie zdążylibyśmy zaliczyć z pięć numerków, stwierdziłam przymykając powieki.
  Byłam zbyt zmęczona, żeby wić się pod Filipem i udawać orgazm.
Głowa nie przestawała mnie ćmić, a żeby wziąć tabletkę, musiałam najpierw cokolwiek zjeść. Wiedziałam jednak, że zbyt wczesne przygotowanie posiłku mogłoby zepsuć resztę punktów w harmonogramie, więc koło się zamykało.
    – Nie wiem, czy to dobry pomysł. – odchrząknęłam cicho, naciągając kołdrę pod samą brodę. – Powinniśmy być ostrożniejsi, kiedy mała śpi w sypialni obok i...
   Filip przekręcił się na plecy i przykrył twarz dłońmi, a z jego ust wydostało się sapnięcie pełne zniesmaczenia.
    – Zapomniałem. – rzucił rozgoryczony.
    – Zapomniałeś, że mamy dziecko?
   Nie odpowiedział, a ja postanowiłam nie drążyć. Ciszę między nami przyjęłam z niemałą ulgą, co było dla mnie dość zaskakujące, bo zazwyczaj robiłam wszystko, żeby udobruchać Filipa.
  Leżeliśmy obok siebie, a jednak dzieliły nas setki kilometrów.
    – Siódma. – odezwał się oschle po kilkunastu minutach, usiadł na skraju materaca i wsunął na stopy kapcie, które, jak zwykle, przygotował poprzedniego wieczoru. Stały równo, w idealnej odległości od łóżka. – Idę obudzić to dziecko. Powinna zacząć przystosowywać się do naszego trybu życia.
   To...
   Dziecko...
    – Nie budź jej. – poprosiłam ze szczerym smutkiem. – Miała ciężką noc. Płakała.
    – Dzięki rutynie nauczy się, że w nocy śpimy, a nie płaczemy.
    – Straciła mamę. Daj jej czas.
  Filip sięgnął po szlafrok, zarzucił go na siebie i popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Dla zwiększenia efektu pokręcił nawet głową.
    – Daję jej czas. Właściwie, to daję jej wszystko, co tylko mogę. – syknął, a gdy dostrzegł moje brwi, które całkowicie wbrew woli, zaczęły unosić się do góry, dodał z jeszcze większym rozjątrzeniem: – Śpi pod moim dachem, je za moje pieniądze...
    – Chyba nasze? – zamrugałam, starając się skupić całą uwagę na mężczyźnie, a nie na nasilającym się bólu głowy. – Zresztą, o czym ty właściwie mówisz? Mała ma pięć lat, a my musimy ją utrzymywać.
    – No właśnie. – wyprostował plecy i mocno zacisnął poły szlafroka. – Musimy, a nie chcemy.
    – Ja chcę.
  Obserwowałam, jak Filip marszczy brwi i przejeżdża językiem po zębach. Z początku myślałam, że będzie chciał ciągnąć tę nieprzyjemną dyskusję, ale, dzięki Bogu, odpuścił.
  Cholernie mnie to ucieszyło, bo choć od przebudzenia minęło zaledwie dwadzieścia minut, już opadłam z resztek sił, które mi pozostały. Miałam ochotę przespać cały dzień.
    – Idę szykować śniadanie. – mruknął, nie patrząc w moją stronę. – O dwunastej wychodzimy z domu.
    – Gdzie?
  Przystanął w progu i skrzyżował ręce na piersi, bym nie miała żadnych wątpliwości, że był zdenerwowany.
    – Dziś piątek. – przypomniał mi. – Jedziemy na basen.
  Cholera jasna. Całkiem o tym zapomniałam, pewnie dlatego, że nie spodziewałam się, iż Filip będzie ciągnął mnie na jakiekolwiek aktywności fizyczne dwa dni po pogrzebie Jeanette. Nie zdążyłam jeszcze wszystkiego przetrawić i pogodzić się ze stratą.
    – Mała nie ma stroju kąpielowego.
    – Trudno, więc nie będzie pływać razem z nami. – odpowiedział bez zająknięcia. – Poczeka w szatni.
    – Sama? Żartujesz sobie?
    – Bynajmniej. – wzruszył ramionami i wyszedł z sypialni, zostawiając mnie samą.
   Dwa dni temu obiecałam sobie, że już nigdy nie doprowadzę do kłótni, którą mogłyby dosłyszeć pewne ciekawskie, dziecięce uszka, ale zachowanie Filipa powodowało we mnie tak silne wzburzenie, że traciłam panowanie nad własnymi emocjami. Tak nagłe ataki złości były w moim przypadku czymś nowym i wcześniej nieznanym, toteż oprócz rozczarowania i gniewu, czułam zmieszanie.
    – Filip, zaczekaj! – zawołałam, kierując się prosto do kuchni. – Nie skończyliśmy rozmawiać.
    – Ja skończyłem.
    – Jak możesz oczekiwać, że pięcioletnie dziecko będzie siedzieć i czekać, aż ty skończysz swój głupi trening?
   Mężczyzna omiótł mnie wzrokiem z niezbadanym wyrazem twarzy.
    – Normalnie. Dołączyła do naszej rodziny, więc musi obeznać się z nowymi zasadami i grafikiem.
    – To mała, osierocona dziewczynka!
    – Przestań się nad nią użalać, a zobaczysz, że szybciej wróci do normalności.
   Uchyliłam usta, kompletnie oniemiała tą poradą, lecz po chwili, gdy dotarło do mnie, iż Filip żyje na zupełnie innej planecie, opuściłam głowę i westchnęłam.
  Traciłam już nadzieję na to, że mój partner będzie w stanie iść na jakikolwiek kompromis.
Jego rutyna i plany nie zawsze łączyły się z potrzebami dziecka, a mężczyzna nie potrafił znaleźć w tym wszystkim złotego środka. Liczył się tylko on i stabilność, której oczekiwał od życia.
  Cóż, najsmutniejsze w tym wszystkim było to, że naprawdę moglibyśmy stworzyć cudowną, szczęśliwą rodzinę, gdyby tylko wykazał ku temu chęci.
    – Nie jadę na basen. – zdecydowałam, wbijając wzrok w podłogę. – Wolę spędzić trochę czasu z małą.
   Mina Filipa pozostała dla mnie tajemnicą, ponieważ odwrócił się do blatu i niedbale wzruszył ramionami, zabierając się za przygotowywanie posiłku.
    – Jak sobie chcesz.
    – Zabiorę ją na rower. I na plac zabaw. – doskonale wiedziałam, że miał to głęboko gdzieś, ale czułam dziwną, wewnętrzną potrzebę opowiedzenia mu o naszych małych planach.
Przecież tak zachowują się normalni rodzice, prawa? Po prostu rozmawiają...
    – W porządku. To twój wybór.
    – Mógłbyś pomóc mi chociaż wyciągnąć rowerek z garażu? Nie mam klucza.
  Filip sięgnął po awokado i powoli ułożył je na drewnianej desce. Przekroił owoc na pół, by wyciągnąć pestkę, a jasnozielone wnętrze skropił sokiem z limonki. Obserwowałam go przez cały czas.
  Jego celowo leniwe ruchy miały dać mi do zrozumienia, że nie miał zamiaru przykładać się do czegokolwiek, co nie było zaplanowane w kalendarzu.
  Gardło zapiekło mnie od nerwowego przełykania śliny, a przemęczone ciało zaczęło odpuszczać dalszą walkę, kurcząc się z żalu i upokorzenia.
  Postanowiłam wrócić do sypialni, ale gdy byłam już przy samych drzwiach, Filip łaskawie się odezwał:
– Otworzę garaż, ale nie teraz. Najpierw zjem śniadanie, wypiję kawę, spakuję torbę na pływalnie i sprawdzę pocztę.
    – Więc o której mogę liczyć na twoją pomoc? – wycedziłam, niemalże trzęsąc się ze złości.
  Filip zerknął na zegarek i uśmiechnął się pod nosem.
    – O dziesiątej.


MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz