Rozdział 18

2.1K 139 34
                                    

OSTRZEŻENIE: Rozdział zawiera opisy brutalnych tortur i zdecydowanie nie jest przeznaczony dla czytelników o słabszych nerwach.
  Nie należy pochwalać czy normalizować zachowania bohaterów (nawet Neila czy Christiana, chociaż wszyscy wiemy, że są słooodcy).

Alice

    Przekręciłam się na bok, a kiedy moje spojrzenie padło na śpiącego Liama, automatycznie rozciągnęłam wargi w szerokim uśmiechu. Miałam ochotę pogładzić synka po włosach, ale istniało zbyt duże ryzyko, że zbudziłby go choćby najdelikatniejszy dotyk, bowiem spał już ciągiem od kilkunastu godzin. Ewidentnie potrzebował regeneracji, a ja postanowiłam mu w niej nie przeszkadzać.
   Mój czas snu był o wiele krótszy, ale nie żałowałam ani jednej sekundy spędzonej poza łóżkiem. Właściwie pierwszą rzeczą, jaką chciałam zrobić po przebudzeniu, było zawołanie Christiana i poproszenie go, by ponownie przeniósł mnie przez podwórko, otworzył drzwi i wpuścił do stodoły. Po naszej chatce poruszałam się już całkiem sprawnie, choć bardzo powoli. Kroczek po kroczku, tak, by szwy nie popękały, a rana na brzuchu miała szansę pięknie się zagoić. Co innego jednak na nierównej powierzchni w ogrodzie. Tam potrzebowałam silnego, męskiego wsparcia.
   Na samą myśl o wczorajszej nocnej wyprawie do stodoły, zrobiło mi się gorąco. Tak, tak, wiem, że obrzydliwy był fakt, iż bestialskie rzeczy, których doświadczył Gustav, dostarczyły mi nie lada rozrywki, ale nic nie mogłam na to poradzić.
  Wrażliwa Alice Morgan została zadźgana, a Alice, która pojawiła się na jej miejscu... Cóż, różniła się od swojej poprzedniczki chociażby tym, że pragnęła rozlewu krwi. Przyszedł czas na wymierzenie sprawiedliwości tym, którzy na nią zasłużyli.
   Podparłam się rękoma i najciszej jak potrafiłam wypełzłam z łóżka. Liam nawet nie drgnął, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że był wymęczony i pozbawiony sił.
  Przykryłam synka kołdrą, starając się nawet nie zerkać w kierunku dolnej części sweterka, który podwinął mu się podczas snu, a następnie podeszłam do drzwi.
Przez moment trwałam w bezruchu, mając wątpliwości, czy w ogóle powinnam wychodzić z sypialni. Nocny powrót do domu namieszał trochę w moich relacjach z rodziną... Lekko mówiąc.
  Gdy tylko Alberto pojawił się w naszej uroczej sali tortur, stwierdził, że jesteśmy porąbani, kazał odwiązać Gustava, który już w sumie stracił przytomność i zapytał mnie, dlaczego w ogóle wyszłam z łóżka... Zignorowałam go. Zignorowałam głowę Malbatu, jedynie lekceważąco wzruszając ramionami.
  Szef upomniał mnie dwa razy, ale miałam go głęboko w dupie. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, nie miałam zamiaru nawet na niego patrzeć. Zaplanował porwanie mojego syna, do cholery, więc miałam pełne prawo emanować wkurzeniem, co też czyniłam.
   Jako drugi napatoczył się Mason. Próbował nawiązać ze mną jakiś kontakt, ale zlałam go w jeszcze bardziej bezczelny sposób, niż Alberto, o ile było to w ogóle możliwe. W pewnym momencie nawet złapał mnie za rękę w akcie bezsilności i desperacji, jednak ja byłam zbyt rozżalona i wyrwałam się z niemalże agresją.
Christian, dzięki naszej wcześniejszej rozmowie, wiedział, gdzie jego miejsce, więc posłusznie dreptał parę metrów za mną. Wiedziałam, że był w gotowości, by pomóc mi przejść przez podwórko, a jednocześnie szanował moją przestrzeń osobistą i nie był zbyt nachalny. W przeciwieństwie do Neila, bo z kolei pozbycie się tego debila było niemalże niemożliwe.
Ignorowałam go, warczałam i groziłam, ale nie odpuszczał i szedł tuż za mną, wymyślając coraz to nowsze formy przeprosin. O przekupstwie nawet nie wspomnę, bo obiecywał mi gruszki na wierzbie. Widocznie z tego całego zamieszania zapomniał, że klepaliśmy biedę.
   W pewnym momencie zrobiło mi się słabo, a tempo stawianych kroków wyraźnie zwolniło. Zabrakło mi tchu, a to wszystko przez kretyna, który nie chciał się ode mnie odwalić. Ukłucie w ranie na brzuchu uświadomiło mi, że żarty się skończyły, więc Christian musiał zainterweniować.
  Z początku wewnętrznie się przed tym broniłam, jednak był najlepszym kandydatem do przeniesienia mnie przez resztę drogi. Po pierwsze, bądź co bądź, to z Christianem tworzyłam pochrzaniony związek, toteż wypadało, aby to właśnie on był najbardziej zaangażowany. A po drugie – jako jedyny wyglądał jak człowiek, bo Neil i Mason przypominali bardziej postaci z horroru. Od stóp do głów upieprzeni byli we krwi Kameleona. Ohyda.
  Brzydziło mnie to, choć przed paroma minutami z szerokim uśmiechem oglądałam makabryczne przedstawienie z Gustavem w roli głównej. Nie przeszkadzały mi sadystyczne formy znęcania się, lecz kiedy było już po wszystkim, wiedziałam, że krew na ubraniach moich przyjaciół należała do potwora. Była brudna i odrażająca, więc nie chciałam niechcący się nią ubrudzić. A przynajmniej jeszcze nie teraz...
    Zamrugałam, wracając myślami na odpowiednie tory i zerknęłam na Liama przez ramię. Wciąż słodko spał i wyglądał tak niewinnie, że mogłabym patrzeć na niego przez cały dzień. Jednak obowiązki wzywały. Przecież nie mogłam ukrywać się przed własną rodziną przez całą wieczność.
Nacisnęłam na klamkę, zawiasy zaskrzypiały przerażająco głośno i prędko opuściłam sypialnię. Takie szybkie manewry powodowały u mnie zadyszkę, więc przycisnęłam dłoń do brzucha, oparłam się plecami o zamknięte już drzwi i...
    – Co jest, do cholery. – wymamrotałam, czując, jak oczy mimowolnie wychodzą mi z orbit.
  Nie musiałam się już starać, by uspokoić oddech, bo ten całkowicie się zatrzymał.
Nogi odcięło mi ze zdziwienia, więc o zrobieniu kroku mogłam jedynie pomarzyć, a całą nadzieję pokładałam w gałkach ocznych, które na szczęście były w stanie się ruszać. Powiodłam zszokowanym spojrzeniem po całym pomieszczeniu. Nie przypominało naszej zatęchłej, opuszczonej, drewnianej chatki. Właściwie to nie przypominało niczego, z czym kiedykolwiek miałam do czynienia, bo nigdy nie widziałam aż tylu...
    – Niespodzianka! – Mason wyskoczył zza rogu, zasłaniając mi cały widok swoją drobniutką figurą, a kiedy oprzytomniałam i byłam w stanie nieco się wychylić, trafiłam wzrokiem na resztę przyjaciół, którzy pojawili się jakby znikąd.
   Przygryzłam dolną wargę, aby się nie rozpłakać.
Cała podłoga w domku pokryta była płatkami białych róż w tak niesamowitej ilości, że dopiero wtedy zorientowałam się, iż brodziłam w nich do kostek. Zresztą tak samo jak Mason i pozostali.
  Okna, przez które wkradały się promienie słońca, ozdobione były wiszącymi, kwiatowymi kulami, podobnie jak sufit, a na wszystkich parapetach, w rogach pokoju, na skromnym kuchennym blacie i rozpadających się meblach, liczących sobie ze sto lat, poustawiane były białe, ogromne bukiety.
  Nasza rudera zamieniła się w magiczny ogród. Nie mogłam zapanować nad mimiką twarzy i nawet nie starałam się walczyć z opadającą szczęką.
    – Podoba się? – zapytał Christian, stając nagle tuż obok mnie.
Delikatnie objął mnie w talii, ale nie był to śmiały gest, jak zazwyczaj. Patrzył na mnie nad wyraz ostrożnie, jakby tylko czekał aż go odepchnę. Ale ja wcale nie miałam ochoty psuć tej oszałamiającej chwili.
    – Bardzo... – wyszeptałam oniemiała. Rozglądałam się na boki jak na wycieczce krajoznawczej, nie mogąc nasycić się widokiem i zapachem kwiatowej, bajkowej scenerii. – Ale jakim cudem...
    – Chcieliśmy cię przeprosić, Alice.
  Zarumieniłam się i splotłam przed sobą dłonie, gdy Alberto podszedł do mnie wolnym krokiem, rozsypując przy tym jeszcze więcej płatków, które trzymał w dłoni.
    – To co zrobiliśmy było wręcz karygodne. – ciągnął, patrząc mi prosto w oczy. – Rozumiemy twoją reakcję w nocy i wiemy, że całkowicie zasłużyliśmy na twój gniew. Nigdy nie powinniśmy byli angażować Liama w tak poważną misję, a tym bardziej wszystkiego przed tobą ukrywać.
    – No, dokładnie. – tym razem odezwał się Neil, zerkając na mnie zza pleców szefa, jakby bał się, że znowu zacznę na niego krzyczeć. W jego strachu przede mną było coś uroczego i satysfakcjonującego, więc lekko się uśmiechnęłam. – Właśnie to chciałem ci powiedzieć w nocy, ale byłaś taka wściekła, że...
    – Nic dziwnego. – prychnęła Astrid, rzucając w blondyna jakąś kwiatową kulą. – Sama nie mogłam sobie darować, że wiedziałam o tym durnym pomyśle.
    – Pomysł nie był durny, tylko wykonanie trochę... chujowo nam wyszło.
    – „Chujowo wyszło"? – Nancy wbiła w brata mordercze spojrzenie. – To był najgorszy plan na świecie, a wy nawaliliście!
    – Daj już spokój, małe mamy wyrzuty sumienia? – Neil schylił się, wziął garść płatków i cisnął nimi w siostrę. – Prawda jest taka, że w normalnych rodzinach ojcowie i wujkowie też robią idiotyczne, nieprzemyślane rzeczy!
    – Ta. – Rachel wywróciła oczami. – Niechcący ubierają dziecku bluzę na lewą stronę, spuszczają malucha z oka w supermarkecie na pięć minut albo zapominają odebrać je z przedszkola o wyznaczonej godzinie. Tragedia.
    – Wiesz, ile dzieci ginie podczas zakupów w supermarkecie?
    – Liam też, kurwa, zaginął.
    – Ale go znaleźliśmy.
    – Nie pogrążaj się, Neil.
    – Przestańcie! – klasnęłam w dłonie, ściągając na siebie całą uwagę.
  Nie żebym była samolubna, ale właśnie dostałam przeprosiny od samego Alberto i wciąż nie wyszłam z szoku po niespodziance, którą dla mnie zorganizowano, a słuchanie kłótni było ostatnim, na co miałam ochotę.
    – Po prostu przepraszamy. – skwitował Christian z powagą i nieskutecznie ukrytym smutkiem, który praktycznie go nie opuszczał, nawet gdy się uśmiechał.
Zastanawiałam się, czy inni też wiedzieli, jak bardzo był załamany.
    – Wybaczysz nam? – mruknął Benny, obracając w dłoniach kilka pojedynczych róż o pięknym białoróżowym odcieniu, przypominjącym mleko zabarwione truskawkami.
  Wszystko wokół pachniało tak intensywnie i anielsko, że aż przymknęłam powieki, by wyłączyć jeden zmysł, a wyostrzyć drugi.
  Zorganizowanie czegoś tak fantastycznego musiało zająć im mnóstwo czasu i wysiłku. Dosłownie tonęliśmy w jasnym, świeżym morzu tych delikatnych roślin, zachłystując się ich naturalnym pięknem.
    – Jak mogłabym wam nie wybaczyć? – sapnęłam z zachwytem, ale gdy tylko przyjaciele gwałtownie się ożywili, uniosłam ostrzegawczo palec. – Jednak chcę, żebyście wiedzieli, że naprawdę przegięliście.
    – Wiemy. – Alberto skinął głową.
    – I wciąż jestem wkurzona, tyle że o wiele mniej.
    – Zrozumiałe. – Christian poruszył palcami, delikatnie masując mój bok przez materiał koszulki.
    – No i będziecie musieli przeprosić Liama. Porządnie.
    – O to się nie martw. – zachichotała Rachel.
Uniosłam kąciki ust i pozwoliłam poprowadzić się w głąb kuchni i jadalni. Czułam się niesamowicie, gdy płatki łaskotały mnie w kostki i nie byłam w stanie dojrzeć własnych stóp.
    – Jesteście niesamowici. – zamrugałam ze wzruszeniem, podziwiając ogrom ich starań. – Co, obrabowaliście kwiaciarnię, czy jak? – parsknęłam śmiechem.
    – No. – odparł Neil z cholerną dumą w głosie. – Dziś w nocy.
Obróciłam się w jego stronę tak gwałtownie, że prawie straciłam równowagę.
    – Słucham?
    – Coś nie tak? – Christian zdziwił się bardziej moją reakcją niż ja słowami blondyna.
Ależ skąd.
  Powinnam była pamiętać, że pytania retoryczne odnoszące się do wszelkiego rodzaju przestępstw, nie sprawdzały się w mojej rodzinie, bo nie dość, że odpowiedź w ogóle niepotrzebnie padała, to w dodatku zawsze była twierdząca.
Witamy w Malbacie, do cholery.
    – Mało mamy ostatnio problemów? – jęknęłam. – Martwię się, że znów ściągniemy na siebie kłopoty. Nie powinniście tak ryzykować...
    – To żadne ryzyko. – zarechotał Mason. – Szybka akcja. Większy problem był z przetransportowaniem tych wszystkich badyli, ale i na to znaleźliśmy sposób. – mrugnął porozumiewawczo do Christiana.
  W trosce o własne zdrowie psychiczne, postanowiłam nie wnikać w szczegóły.
    – Bardzo wam dziękuję.
    – Zasłużyłaś na taki prezent.
    – Naprawdę jestem wam wdzięczna. – zapewniłam wszystkich, ciesząc się z widoku ich zadowolonych i rozpromienionych twarzy. – Mam tylko nadzieję, że Liam wyjdzie z tego bez szwanku. Pewnie był przerażony, a cała sytuacja nadszarpnęła jego kruchą, dziecięcą psychikę, więc obawiam się traumy, czy czegoś w tym rodzaju i...
  Nie dokończyłam, bo, jak na zawołanie, drzwi od naszej sypialni otworzyły się szeroko, a w progu stanął nie kto inny, jak nasz mały bohater.
  Włosy sterczały mu we wszystkie strony, a bystre, wyspane oczy błyszczały ze zdziwienia. Nie minęło nawet parę sekund, a chłopiec uśmiechnął się od ucha do ucha, pokazując wszystkim białe zęby.
    – Ale super! – zawołał na widok bajkowego wnętrza. – To dla mnie?!
    – Jasne, że tak. – Christian pocałował mnie w czoło, wypuścił z objęć i podszedł do Liama, żeby teraz skupić się właśnie na nim. – Dla naszego najdzielniejszego członka Malbatu.
   Wszyscy zaczęli bić brawo, nawet ja, choć z początku przyglądałam się synkowi z troską, a nie podziwem. Jednak, gdy dostrzegłam, jak Liam pęka z dumy, siedząc u taty na ramieniu, również dołączyłam do reszty. Nie mogłam odmówić mu tej przyjemności.
    – Liam, jesteś najlepszym gangsterem na świecie!
    – Neil. – syknęłam cicho, nie przestając się szczerzyc, by nie sprawić synkowi zawodu. – Nie nazywaj go tak.
    – Przecież tak ma na imię.
    – Chodziło mi o „gangstera", ty umysłowa amebo.
    – Aaa! – palnął się w czoło, po czym zmienił temat, ponownie zwracając się do chłopca: – Mamy dla ciebie świetny prezent.
    – Dla mnie? – zacisnął małe piąstki i prawie że podskoczył, chociaż siedział wysoko, prawie pod sufitem. – Jaki? Powiedz wujku! Powiedz!
    – Właściwie to prezent od Margarety i Gustava. – uśmiechnął się Christian. –  Wytłumaczyliśmy im wczoraj, że zachowali się wobec ciebie fatalnie, a dziś rano pojechaliśmy z Margaretą po zabawkę. Kazała cię bardzo przeprosić, synku. I obiecała, że to nigdy się nie powtórzy.
    – Poważnie? – Liam zaśmiał się radośnie. – Więc już nigdy mnie nie uderzą?
    – Nigdy. – zapewnił Mason z całkowitą powagą.
  O tym akurat wszyscy byliśmy przekonani, jednak znaliśmy prawdę, która nieco różniła się od wersji przekazanej Liamowi.
    – Mogliście darować sobie to kłamstwo o prezencie od Margarety. – szepnęłam, chwytając Neila za ramię.
  Przez cały czas zerkałam na syna, by mieć pewność, że nie słyszał ani słowa.
    – Nie kłamaliśmy. – niedbale, jak na mojego przyjaciela przystało, wzruszył ramionami. – Zapłaciliśmy kasą z jej portfela.
    – I że niby pojechaliście razem do sklepu? Uroczo.
    – To też nie było kłamstwem. – zaśmiał się pod nosem.
Znałam tę minę Neila aż za dobrze, więc zmarszczyłam brwi i oparłam dłonie na biodrach, przyjmując buntowniczą pozę.
    – O co chodzi?
    – O nic. – blondyn zamrugał niewinnie, zgrywając idiotę. – Powiedziałem tylko, że pojechaliśmy do sklepu z Margaretą.
    – Jakim cudem, skoro... – zastygłam w połowie zdania, a następnie odchyliłam głowę do tyłu i fuknęłam najciszej jak tylko się dało, równocześnie starając się przebić przez śmiech mężczyzny. – Cholera, wciąż trzymacie ją w bagażniku?!
  Neil nie musiał odpowiadać, bo jego rechot był najlepszym potwierdzeniem.
    – Ale ekstra! – zapiszczał Liam, gdy Mason wręczył mu wielkie, zdalnie sterowane auto.
Nie byłam w stanie oderwać wzroku od syna, więc na razie zostawiłam temat Margarety. Wiedziałam zresztą, że niebawem przyjdzie czas na wywleczenie jej z samochodu, a wtedy osobiście zamienię z nią parę słów.
    – Podoba ci się?
    – Bardzo, tato!
    – Zasłużyłeś. – Alberto podszedł do Liama i przejął go od Christiana, sadzając sobie chłopca na biodrze. – Wszyscy jesteśmy pełni podziwu. Mało tego! Nie możemy wyjść z szoku, że tak pięknie sobie poradziłeś. Wykazałeś się niesamowitym sprytem i odwagą...
  Liam wyszczerzył się, nie kryjąc dumy, radości i ekscytacji. Wszyscy na niego patrzyli, Alberto składał mu gratulacje, wujkowie i ciocie zachwycali się jego dojrzałą postawą... I choć oczy chłopczyka w pewnym momencie spotkały się z moimi, pokazałam mu kciuk uniesiony do góry, a Liam odpowiedział mi jeszcze szerszym uśmiechem, to jego spojrzenie i tak powędrowało dalej... Zatrzymując się dopiero na Christianie.
    – Czasy synka mamusi chyba właśnie dobiegły końca. – wyszeptałam i wysunęłam dolną wargę.
  Musiałam trochę pomarudzić na fakt, iż moje dziecko zaczęło dorastać, chociaż w środku aż kipiałam z radości. Właśnie o takiej rodzinie marzyłam.
  Czuły wzrok Christiana i emocje wymalowane na twarzy Liama mówiły same za siebie. Nadszedł czas, że szczęście wreszcie się do nas uśmiechnęło.
    – Tato, tato! A opowiedz wszystkim, jak to było, kiedy prowadziłeś samochód, a wujo Gustav chciał mnie uderzyć! Zrobiłem tak i tak! I o tak! – wołał wesoło chłopiec, naśladując pokraczne ciosy karate w powietrzu. – A później zrobiłem jeszcze tak i kop i bam! No i go pokonałem!
    – Dokładnie! – Christian ochoczo pokiwał głową. – Nic dodać, nic ująć. Załatwiłeś go na amen.
    – Ale super! Kiedy znowu będę mógł jechać na misję?!
  Zakrztusiłam się własną śliną, otworzyłam szeroko oczy i już uchylałam usta, by wybić Liamowi tak głupie pomysły z głowy, gdy nagle poczułam delikatną dłoń na plecach. Słodki zapach mgiełki waniliowej dotarł do mojego nosa, a Nancy ułożyła mi na ramieniu swój podbródek.
    – Alice, jak myślisz... Młody wyjdzie z tej traumy? – zapytała z rozbawieniem.
    – Spieprzaj.



MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz