Rozdział 8

1.5K 127 32
                                    

Neil

Stałem przy niskim płotku i wodziłem wzrokiem za dziewczynką.
Moją małą dziewczynką.
Biegała po placu zabaw, a w jednej ręce trzymała lalkę. Nie odłożyła jej choćby na krótką na chwilę, nawet wtedy, kiedy wspinała się na wysokie, metalowe drabinki i musiała użyć całej siły do podciągnięcia się na swoich drobnych, dziecięcych ramionach.
Gdy tak beztrosko bawiła się między innymi dziećmi, nie wiedziała jeszcze, iż ją obserwowałem, a tym bardziej, że widziałem w niej właśnie taką laleczkę. Skarb, którego nigdy nie zostawię.
Otworzyłem furtkę i wszedłem na piaszczystą powierzchnię. Nie przejmowałem się, że jacyś rodzice wezmą mnie za zboczeńca czy innego świra, bo zapewne myśleli, że pilnowałem swojego dziecka.
Poniekąd tak właśnie było, ale... No nieważne. Miałem pełne prawo poznać córkę, o której istnieniu nie miałem pojęcia przez ponad pięć lat.
Dyskretnie zerknąłem na Masona. Nie wiem, co ten debil odpierdalał, ale właśnie kładł się na ziemię, skutecznie odciągając uwagę Olivii.
Czas mnie gonił, ale gdy niechcący dostrzegłem zszokowaną kobietę, przez moment ciężko było mi odwrócić wzrok.
Miała uchylone usta, idealnie proste włosy opadały jej na twarz podczas akcji ratowania mojego walniętego przyjaciela, a szczupła sylwetka, kryjąca się pod luźną koszulką, argumentowała, dlaczego nie udało jej się utrzymać Masona na nogach. Był od niej cięższy o jakieś sto kilogramów, może nawet więcej, co wydało mi się zajebiście zabawne, kiedy desperacko próbowała pomóc mu wstać.
Ocknąłem się dopiero, gdy gwałtownie odwróciła głowę w stronę placu zabaw. Nawet odruchowo cofnąłem się o krok, ale Gruby wiedział, jak sobie poradzić. Uniósł nogę i choć pewnie prawie się przy tym posrał, jego pomysł poskutkował – zasłonił kobiecie oczy w krytycznym momencie, a po chwili Olivia znów zajęła się jego konającą osobą, nie dostrzegając, iż znajdowałem się zaledwie parę metrów od dziewczynki.
Ukucnąłem, zaciągnąłem się ciepłym, letnim powietrzem i... I nic. Patrzyłem na córkę z mieszaniną pochrzanionych emocji. W środku cały drżałem, ale na zewnątrz wyglądałem całkowicie normalnie, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Nie mogłem dać po sobie poznać, że... Trochę się bałem.
Ale czym była odrobina strachu w porównaniu z bezgraniczną radością? Niczym. Przyjechałem tu właśnie dla niej i postanowiłem dopiąć swego.
– Cześć. – rzuciłem cicho po szwedzku, pilnując, by głos nie załamał mi się ze wzruszenia i przełknąłem ślinę.
Malutka siedziała na piasku. Jej sukienka nie była już tak śnieżnobiała, jak kilkadziesiąt minut temu, kiedy wychodziła z domu, ale to tylko dodawało jej uroku, zwłaszcza w połączeniu z brudnymi rączkami i pozdzieranymi kolanami.
Chociaż nie zdążyła jeszcze na mnie spojrzeć, serce zabiło mi mocniej. Przypuszczałem, że już zawsze będę widział w córce Jane, bo były do siebie tak bardzo podobne.
Niesamowite uczucie.
– Cześć. – wymamrotała pod nosem, nieświadomie powalając mnie na łopatki.
Czy wszystkie dzieci na świecie brzmią tak cudownie? Nie, na pewno nie, stwierdziłem, rozczulając się nad najpiękniejszym „cześć", jakie usłyszałem w życiu.
– Jestem znajomym twojej mamy. – powiedziałem spokojnie, bez pośpiechu, żeby jej nie spłoszyć.
– Nie jesteś.
Uniosłem kąciki ust. Podobała mi się jej pewność siebie, którą nieźle maskowała, udając nieśmiałego aniołka.
Wcześniej bałem się, że ją przestraszę, a teraz nie zdziwiłoby mnie, gdybyśmy zdążyli się pokłócić.
Jednak coś tam ma z tatusia, pomyślałem z dumą.
– Jestem, poważnie. – przyłożyłem dłoń do piersi, chcąc wyglądać bardziej wiarygodnie, ale dziewczynka wciąż na mnie nie patrzyła.
– Moja mamusia jest w niebie.
– Wiem. – westchnąłem, pocierając palcami brodę. – Ostatni raz widziałem ją dawno temu.
– Dlaczego?
– Cóż... Musiałem wyjechać za granicę.
– Byłam wtedy malutka? – zapytała z wyraźnym zaciekawieniem, roztapiając moje serce jeszcze bardziej.
Przecież teraz jesteś malutka... Uśmiechnąłem się delikatnie i odkaszlnąłem, by pozbyć się chrypy, która mogła pojawić się na skutek ściśniętego gardła.
– Nie było cię jeszcze na świecie.
– A gdzie byłam? – zdziwiła się.
Nie przestawała grzebać ręką w piasku, najwyraźniej czując dość dużą swobodę w moim towarzystwie. Mógłbym tak kucać i gapić się na nią przez cały dzień, jednak przypomniałem sobie, że czas na przeprowadzenie tej cholernie niebezpiecznej akcji kurczył się z każdą sekundą.
Aż bałem się myśleć o tym, co odwalał Mason, żeby tylko zatrzymać Olivię.
– Leciałaś kiedyś samolotem? – przechyliłem głowę na bok, szybko zmieniając temat.
– Nie. A co?
Zwilżyłem wargi koniuszkiem języka, próbując dobrać słowa.
Nie było łatwo tak po prostu zabrać dziecko z placu zabaw bez wywołania w nim traumy na całe życie i bardzo nie chciałem porywać córki siłą. Miałem cichą nadzieję, że sama ze mną pójdzie.
Chyba padłbym trupem, gdyby po jej policzku spłynęła choćby jedna łza.
– Może chciałabyś polecieć do Norwegii?
– Czy to daleko? – poprawiła rączką blond włosy, które wysunęły się z kitek, gdy wcześniej szalała na drabinkach.
– Nie, szybko dolecimy na miejsce. Byłoby super, gdybyś poznała mojego pieska.
– Pieska?
Uchyliłem usta, żeby odpowiedzieć dziewczynce, ale nagle zaniemówiłem. Po prostu mnie odcięło, a gdybym stał na prostych nogach, pewnie bym się przewrócił.
Parę minut temu myślałem, że do końca życia będę widział w córce Jane. Bardzo się myliłem.
Oczywiście, była podobna do matki pod wieloma względami, lecz, kiedy pierwszy raz uniosła na mnie swoje duże, niebieskie oczy... Zobaczyłem siebie.
Alice nie kłamała, gdy mówiła, że wygląda jak ja.
Zacisnąłem pięść, przysunąłem ją sobie do twarzy i lekko przygryzłem skórę, nie mogąc pohamować radości. A później? Później zapragnąłem tylko jednego: chciałem zapamiętać tę chwilę na zawsze i do końca moich dni patrzeć na odnalezioną córkę z takim zachwytem, jak w tym momencie.
– Masz pieska? – zapytała ponownie, wyrywając mnie ze stanu istnego odrętwienia.
Zamrugałem i skinąłem głową.
– Tak, dużego.
– Lubię zwierzątka.
Sięgnąłem do kieszeni po telefon i wcisnąłem boczny przycisk, a gdy moim oczom ukazała się tapeta, obróciłem wyświetlacz w kierunku małej.
– To moja...
– Shelby! – zawołała wesoło. – To Shelby!
Byłem w takim szoku, że ledwo udało mi się zachować resztki trzeźwego umysłu. Zerknąłem w kierunku Masona i Olivii, bo dziewczynka krzyknęła nieco głośniej, niż było to bezpieczne, a gdy zauważyłem zbiorowisko i jakiegoś starszego gościa, który pochylał się nad Grubym, zrozumiałem, że czas się zawijać.
– Skąd wiesz, jak ma na imię mój pies? – zagadnąłem, powoli podnosząc się do pozycji stojącej.
– Mama mi powiedziała.
– No tak... – nie wiedziałem, jak to skomentować, więc jedynie pokręciłem głową z niedowierzaniem i lekkim rozbawieniem.
– Mogę zobaczyć Shelby?
Malutka wychyliła się, próbując odszukać wielkiego bernardyna wzrokiem, jakby mógł chować się tuż za moimi plecami.
– Jasne.
– A gdzie jest? W samolocie?
– Nie. – parsknąłem śmiechem. Zdążyłem się już odzwyczaić od zabawnych, dziecięcych pytań, bo od czasu, kiedy Liam nas nimi maltretował, minęły lata świetlne. – W Norwegii. Mamy też ptaka.
– Prawdziwego?
– Najprawdziwszego. Wabi się Furia.
– Furia... – powtórzyła z zachwytem w głosie. – Chciałabym się pobawić z Furią i Shelby!
Nadszedł moment, na który tak długo czekałem i mimo stresu, swoją drogą tak przeogromnego, że aż dostałem gęsiej skórki, nie zawahałem się nawet przez sekundę.
– Więc chodź. – wyciągnąłem dłoń.
Przyjęła ją od razu...
Chłodne palce dziewczynki ścisnęły mój kciuk, a ja zacząłem podejrzewać, iż to wszystko jest tylko pięknym snem. Trzymałem za rękę własną córkę.
Trochę zaniepokoił mnie fakt, że tak szybko mi zaufała. Z jednej strony właśnie o to chodziło i gdybym nie ukrywał się przed Olivią, pewnie skakałbym z radości, jednak z drugiej, było to cholernie niebezpieczne.
Widać, że nikt nie nauczył mojej małej dziewczynki podstawowych zasad, ale nie szkodzi – ja chętnie się tym zajmę. Wszystko jej wyjaśnię, a jeżeli będzie trzeba, dostanie małego, różowego Glocka. Z brokatem. I wzorem jednorożców na magazynku.
– Powiesz mojej cioci, że jedziemy do Shelby i Furii? – zapytała, zadzierając główkę.
Szliśmy przez środek placu zabaw, nie zwracając na siebie najmniejszej uwagi innych rodziców. Nikt nas nie widział, a nawet jeśli, byliśmy po prostu tatą i córką.
Fantastycznie.
– Oczywiście, o nic się nie martw. – odparłem, wyprowadzając dziewczynkę przez furtkę. – Wszystko jej wyjaśnię, tak samo, jak twojemu wujkowi.
Zatrzymałem się, gdy poczułem delikatny opór. Mała stanęła, jakby nagle zaczęła się wahać, czy podjęła dobrą decyzję.
Nie, nie, nie. Nie teraz.
– Co się stało? – ukucnąłem przed córeczką, patrząc jej głęboko w oczy.
Obawiałem się tego, co zaraz powie, ale nie wykazałem żadnej oznaki zdenerwowania.
Aż dziwne, bo normalnie, gdybym rozmawiał z jakimś innym dzieckiem, zdążyłbym ochujeć już tak z dziesięć razy. Moje nowe, niezbadane pokłady cierpliwości, które pojawiły się jakby znikąd, były dla mnie prawdziwą zagadką.
– Nie mów.
– Słucham? – pochyliłem się odrobinę, żeby lepiej dosłyszeć jej cichy głos.
– Nie mów wujkowi, że jedziemy do Shelby. Nie chcę, żeby wiedział.
Kamień spadł mi z serca, ale równocześnie inny, chyba nawet cięższy, uwiesił się przy mojej szyi, ściskając gardło z żalu.
Uniosłem kąciki ust w smutnym uśmiechu.
– Nie powiem. To będzie nasza tajemnica.
– Naprawdę? – ucieszyła się, a ja razem z nią, momentalnie zapominając o jakichkolwiek obawach.
– Jasne. – schyliłem głowę i pocałowałem córkę w rękę, jak najprawdziwszą damę, którą dla mnie była, a następnie poprowadziłem dziewczynkę do samochodu, kątem oka rejestrując Olivię.
Właśnie wystrzeliła biegiem na plac zabaw. Wyszliśmy z niego jakieś dwie minuty temu i gdyby nie była tak rozhisteryzowana, na pewno by nas dostrzegła.
Powstrzymałem się przed złośliwym parsknięciem. Misja wykonana.


Christian siedział na miejscu pasażera, więc kiedy tylko otworzyłem tylne drzwi, żeby pomóc małej zapiąć pasy, obrócił się przez ramię.
Szkoda, że nie skupiłem się na wyrazie jego twarzy. Cholernie tego żałuję, bo chciałem widzieć reakcję przyjaciela na widok mojej córeczki, ale niestety, musieliśmy działać w pośpiechu.
Okrążyłem auto i wskoczyłem za kierownicę, a po kilku sekundach w furze pojawił się również zdyszany Mason. Byliśmy więc w komplecie.
Chwyciłem komórkę.
– Astrid? – upewniłem się, gdy kobieta odezwała się po drugiej stronie słuchawki.
– Czego chcesz, kretynie?
Tak, to Astrid.
– Masz zadanie.
– Ja ci, kurwa, dam zadanie. – syknęła, ale nie zrobiło to na mnie wrażenia.
Nic nie było w stanie popsuć mi humoru.
– Jesteś przesłodka, kiedy się tak wściekasz. – mruknąłem, przytrzymując telefon przy uchu ramieniem. Potrzebowałem rąk do manewrowania kierownicą, gdy wyjeżdżaliśmy z ciasnego parkingu. – Ale skup się. To ważne.
Astrid westchnęła tak ciężko, że niemalże poczułem jej oddech na skórze.
– Mów. – rozkazała.
– Potrzebuję podstawić kogoś zaufanego na lotnisko.
– W Sztokholmie? Zapomnij. – nie widziałem przyjaciółki, ale dałbym sobie dwie łapy uciąć, że krzywiła się i kręciła głową.
– W Norwegii.
– Poczekaj... – zatrzymała się na chwilę, prawdopodobnie starając się nadążyć. – Nie jesteście teraz w Szwecji?
– Jesteśmy, ale nie możemy wziąć stąd samolotu powrotnego.
– Bo?
Uśmiechnąłem się pod nosem, czując dreszcze ekscytacji.
– Bo moja córka nie ma przy sobie dokumentów.
Ponownie zamilkła, a mnie wręcz skręcało ze szczęścia i rozbawienia. Zastukałem palcami w kierownicę.
– Nie zrobiłeś tego.
Parsknąłem śmiechem, co właściwie było najszczerszą odpowiedzią.
– Neil! Powiedz, że tego nie zrobiłeś! – krzyknęła.
– Niedługo ją poznasz. – obiecałem z zadowoleniem, zerkając na dziewczynkę z ukosa, kiedy stanęliśmy przy wyjeździe z terenu placu zabaw, ustępując pierwszeństwa pojazdom jadącym po głównej drodze. – Oczywiście, jeżeli nam pomożesz.
– A masz jakiś plan, który umożliwia bezproblemowe uprowadzenie dziecka, do cholery?! – doskonale słyszałem panikę w jej głosie. – Chryste, Neil! Coś ty narobił? Myślałam, że tylko tam pojedziesz i...
– Mam plan. – przerwałem kobiecie, nie mając czasu na słuchanie wywodów. – Postaw kogoś przekupionego na lotnisku Oslo-Gardermoen.
– Ja chrzanię, jesteś skończonym kretynem...
– Musi wpuścić nas jutro rano do samolotu, bo nie ma żadnych wcześniejszych odlotów.
– Biedne dziecko jeszcze nie wie, że ma pierdolniętego ojca...
– Zanocujemy w hotelu. Przejedziemy przez granicę samochodem i unikniemy kontroli.
– Jak w ogóle można być tak nieodpowiedzialnym i...
– Astrid? – rzuciłem ze zniecierpliwieniem, bo baba, jak to baba, musiała się wygadać, zamiast od razu zacząć działać. Typowe. – Skończyłaś?
– Skończyłam. – warknęła w odpowiedzi.
Zerknąłem w lusterko wsteczne, by po raz ostatni dojrzeć Olivię między biegającymi bachorami. Była taka spanikowana...
I zajebiście, pomyślałem, uśmiechając się jeszcze szerzej.
– Pomożesz nam? – zapytałem, chociaż wiedziałem, że przyjaciółka nigdy by nie odmówiła.
Należeliśmy do Malbatu. Jeżeli potrzebowałbym nagłego wsparcia, każdy członek rodziny przyleciałby tutaj choćby i rakietą kosmiczną. Dobrze żyło mi się z myślą, iż miałem obok siebie tak lojalnych i kochających ludzi.
– A mam wybór, do cholery? – sapnęła. –
Pewnie, że pomogę. Spróbuję jak najszybciej dać ci znać, do kogo macie się zgłosić na lotnisku. – znałem Astrid na tyle dobrze, że miałem pewność, iż już zabrała się do roboty. – Tylko, proszę cię, nie odwal niczego głupiego.
– Niby co miałbym odwalić? – burknąłem, wodząc wzrokiem za blondynką na placu zabaw. Było w niej coś, co nie dawało mi spokoju.
– Oh, masz rację. Przecież przed chwilą porwałeś dziecko, więc ciężko będzie ci to pobić i zrobić coś jeszcze bardziej niebezpieczne...
– Jest jeszcze coś. – wszedłem w słowo przyjaciółce.
– Tak?
– Zablokuj wszystkie loty ze Sztokholmu do Bodø. – powiedziałem, śledząc każdy ruch przerażonej Olivii. – Do końca tygodnia.
– Słucham? – Astrid chrząknęła w słuchawkę. – Neil, to niemożliwe w tak krótkim czasie.
– Zrób tak, żeby było możliwe. – nie chciałem brzmieć jak wymagający dupek, którym w sumie byłem. Po prostu musiałem rzucić kobiecie wyzwanie, zdając sobie sprawę, że to zawsze nakręcało ją do działania bardziej, niż cokolwiek innego.
Poskutkowało.
– Mogłabym ewentualnie wykupić wszystkie bilety.
– Świetnie. Użyj którejś z moich kart. – cmoknąłem z zadowoleniem. – Wykup też wszystkie loty krajowe.
– Co?
– Loty ze wszystkich możliwych lotnisk w Norwegii, każdej linii, tak, by nikt nie mógł dostać się do Bodø przez najbliższe dni.
Poczułem na sobie intensywne spojrzenie Christiana, który dopiero teraz odwrócił wzrok od mojej córki.
– Okej... – wymruczała Astrid, a ja rozluźniłem spięte mięśnie, gdy wychwyciłem dźwięk paznokci stukających w klawiaturę. – Robi się.
– Dzięki. Jesteś wielka.
– Mhm, wiem. – wyjątkowo się ze mną zgodziła. – Sztokholm i wszystkie loty krajowe do Bodø... – szeptała sama do siebie w ogromnym skupieniu. – Mogę wiedzieć, skąd ta nagła decyzja? Coś wam zagraża? Mam powiadomić Alberto?
Uniosłem kąciki ust i pokręciłem przecząco głową, nareszcie odlepiając zahipnotyzowane oczy od Olivii. W temacie ludzkiej krzywdy i desperacji byłem dość obcykany, a ta panna była otwartą księgą, z której mogłem wyczytać wszystkie emocje, zwłaszcza teraz, kiedy przez paraliżujący lęk, nie była w stanie ich ukrywać.
Z jednej strony miotała się nieporadnie, błądząc między huśtawkami i drabinkami jak dziecko we mgle. Z drugiej jednak... Była laską, której odebrałem najcenniejsze cudo tego świata.
Tylko głupiec zbagatelizowałby siłę oraz wolę walki zrozpaczonej kobiety i choć teraz, otumaniona strachem, wyglądała niewinnie, wręcz całkiem uroczo, zalewając się łzami bezsilności, wiedziałem, że w istocie była jedyną osobą, jakiej powinienem się obawiać.
– Wszystko gra, Astrid. – przejechałem językiem po wnętrzu policzka. – Po prostu muszę mieć pewność, że nikt nie będzie deptał nam po piętach.
Zakończyłem połączenie, wciskając gaz do dechy, a następnie zerknąłem na córeczkę, by zagłuszyć upierdliwy, ostrzegawczy głos w głowie, który szeptał mi, że to jeszcze nie koniec.
Uśmiechnąłem się łagodnie, wciągnąłem powietrze przez nos i wreszcie zadałem pytanie, na które musiałem znać odpowiedź:
– Jak masz na imię?

MALBAT TOM 4Onde histórias criam vida. Descubra agora