Rozdział 21

1.6K 130 25
                                    

Olivia

– Wasze zachowanie po raz kolejny sięgnęło dna!
Spuściłam głowę i zaczęłam wykręcać palce, zastanawiając się, czy mówiąc „wasze zachowanie", Alberto miał również na myśli moje. Jeżeli tak, nie mogłam przyznać mu racji – mój wyskok był godny podziwu i nawet rozzłoszczona, lekko mówiąc, twarz mężczyzny, nie była w stanie wpędzić mnie w poczucie winy.
Słodki smak zemsty.
Niby wiedziałam, że przyjdzie mi ponieść konsekwencje nafaszerowania blondasa pigułkami, bo nawet jeżeli dowódca Malbatu nie odbierze mi życia, z całą pewnością uczyni to sam pokrzywdzony, jednak czy żałowałam?
Uniosłam wzrok i spojrzałam na Lewisa, ze wszystkich sił próbując ukryć uśmiech.
Odpowiedź nasunęła się sama – nie, niczego nie żałowałam. No może tylko tego, że Benjamin nie miał możliwości nagrania całej akcji, ponieważ Neil jakimś cudem obudził się jako pierwszy.
Niesamowite, że doktor był chętny do odegrania tej szopki. Z początku myślałam, że po prostu jego stan po alkoholu podpowiadał mu, aby porobić sobie z Lewisa jaja, jednak, teraz gdy z całą pewnością był już trzeźwy, wciąż wyglądał na zajebiście zadowolonego z siebie. Powiedziałabym nawet, iż miał taki sam ubaw, co ja, kiedy wlepiał rozbawione spojrzenie w Neila.
A skoro już o nim mowa...
Zajmował jeden z kilku rozłożonych leżaków, konkretnie ten, który stał najbardziej w cieniu, a na nos wsunął okulary przeciwsłoneczne. Światło ewidentnie go drażniło.
Oj, biedaczek. Akurat dziś słońce dawało popalić.
Leżał na brzuchu, przyciskając do czoła woreczek z lodem i tylko od czasu do czasu dawał jakiekolwiek znaki życia w postaci jęknięć, gdy próbował przekręcić ciało na drugi bok, lub cichego chrapania, kiedy na moment udawało mu się odpłynąć. Nie trwało to jednak dłużej niż pięć, góra dziesięć minut, bo Alberto szybko sprowadzał mężczyznę na ziemię, wrzeszcząc mu prosto do ucha, że...
– To jest szczyt debilizmu! – wyrzucił ręce w powietrzę. – Co wy sobie wyobrażacie, do kurwy nędzy? Impreza, alkohol, narkotyki?!
– I gejowski seks.
Alberto spiorunował Masona wzrokiem, a następnie przetarł dłonią całą twarz, jakby desperacko próbował zetrzeć z niej ślady niedowierzania i zażenowania.
– Gdzie moja miska? – stęknął Neil.
– Znowu? – Rachel wytrzeszczyła oczy. – Rzygałeś już dziewięć razy.
– I będę rzygał w nieskończoność, jeżeli Gruby nie zamknie mordy i nie przestanie mi o tym przypominać.
– Słyszałeś, Mason? Daj mu już spokój.
– Ale co ja takiego powiedziałem? No już bez przesady. – zarżał złośliwie, splatając dłonie na ogromnym brzuchu. – Neil zachowuje się, jakby miał w dupie...
Blondyn przysunął do siebie niebieską miskę, a kiedy jego umęczonym ciałem wstrząsnęły odruchy wymiotne, mąż Nancy zaczął rechotać jeszcze głośniej.
– Chodziło mi o kija, nie fiuta. – dokończył, precyzując.
Dziesiąty raz.
Nieźle, w takim tempie szybko się odwodni. Może trafi pod kroplówkę? A może nawet...
Nie, to byłoby zbyt piękne, ale co sobie pomarzyłam, to moje.
– Koniec żartów, do cholery. – Alberto znów uderzył pięścią o stół.
Musiałam przyznać, że na tle pozostałych, nieco bardziej „przyjaznych" członków Malbatu, wyglądał naprawdę przerażająco.
Oczy błyszczały mu wskutek furii, którą niewątpliwie odczuwał, żyły na jego napiętych rękach były niesamowicie widoczne, a donośny ton głosu odbijał się echem od skalnych ścian wokół nas.
Oprócz tego, że zachowanie i postawa Alberto były całkowicie władcze, od czasu do czasu, gdy akurat nie krążył nerwowo po tarasie, siedział na wielkim, plecionym fotelu, o wiele większym od pozostałych, co tylko potęgowało siłę jego pozycji w tej dziwacznej rodzinie.
No i najważniejsze – skoro już wyglądał, jak pieprzony pan i władca siedzący na tronie, nie mogło zabraknąć przy nim prawdziwej królowej.
Tara, bo chyba tak ma na imię kobieta, która wiernie trwała przy boku dostojnie wkurwionego szefa, promieniała blaskiem luksusu i elegancji. Powiedziałabym, że ledwo przekroczyła czterdziestkę, jednak wiedziałam, iż była po pięćdziesiątce. Może nawet przed sześćdziesiątką? Mniejsza, prezentowała się fenomenalnie.
Rozpuszczone, lśniące blond włosy sięgały jej za łopatki, delikatny makijaż podkreślał urodę, a długa, biała sukienka sprawiała wrażenie niezwykle delikatnej. Pewnie została uszyta na specjalne zamówienie tylko po to, by otulać atrakcyjną panią Morgan swoim jedwabistym, wyjątkowym materiałem i przypominać kobiecie o otaczającym ją bajecznym komforcie. Każdy ruch niewysokiej kobiety w tej gładkiej, połyskującej kreacji był niebywale wyważony, a mi nie umknął pewien istotny fakt – nieważne, kto w teorii władał Malbatem... W praktyce ostatnie słowo należało właśnie do Tary. Niesamowicie urocza kombinacja.
Pasowała do Alberto. A może on pasował do niej? Właściwie to pasowali do siebie nawzajem. Byli jak ogień i woda, klasa sama w sobie, mimo wieku nie brakowało im seksapilu i przypominali parę z okładki czasopisma o kurewsko bogatych, podstępnych, być może wyrafinowanych, ale jakże pięknych ludziach.
– Chcę wiedzieć, co się, kurwa, wydarzyło. – zażądał mężczyzna opierając dłonie na blacie. – Jakim cudem trafiliście na imprezę z bandą rozwydrzonych bachorów?
– Takim, że ja kazałam im jechać. – głos zabrała Alice.
Brzmiała na cholernie pewną siebie i nawet powieka jej nie drgnęła, gdy, założywszy ręce na piersi, wlepiła w Alberto zdecydowane spojrzenie.
Siedziała obok mamy, dzięki czemu mogłam podziwiać ich podobieństwo. Chciałabym choć w połowie przypominać Alice Collins. Piękna, nieustraszona, z dumnie uniesioną głową. Zastanawiałam się, czy zawsze taka była. A może to lata spędzone w Malbacie nauczyły ją takiej waleczności? W sumie żadna różnica. Zazdrościłam jej, jednak bez cienia złośliwości. Przecież to właśnie dzięki tej kobiecie wciąż żyłam.
– Kazałaś im wziąć udział w balandze zorganizowanej przez dzieci? – mężczyzna uniósł brwi i wskazał Christiana, Masona i Neila otwartą dłonią.
Niby na nocną wyprawę wyruszyliśmy w większym składzie, jednak miałam wrażenie, iż według dowódcy Malbatu największy opierdziel należał się właśnie tym trzem facetom.
Było mi to całkiem na rękę, więc siedziałam cicho.
Collins westchnął ciężko, Gruby zaczął skubać nitkę od poduszki, na której leżał, a Neil... On akurat miał wszystko w dupie. Zdychał, od czasu do czasu drżąc z zimna, choć na zewnątrz było cholernie gorąco. Piękny widok.
– Nie. – Alice odparła sztywno, a następnie wlepiła w męża gniewne spojrzenie, na co Christian, radząc sobie z tym problemem w niesamowicie dojrzały sposób, odwrócił wzrok. – Mieli znaleźć Liama, a nie sami doprowadzać się do takiego stanu. – kiwnęła brodą na blondyna.
Ukradkiem zerknęłam na Rachel.
Siedziała na dmuchanym materacu i wystawiała twarz ku promieniom słońca, nie sprawiając wrażenia przesadnie zainteresowanej słowami przyjaciółki, a tym bardziej poruszonym właśnie tematem, choć przecież dotyczył Lewisa, któremu zaserwowałyśmy tabletki gwałtu.
– Temat Liama zostawmy na później. Chcę porozmawiać z nim na osobności.
– Kochanie, to jeszcze dzieciak... – westchnęła Tara, jednak dość szybko machnęła ręką, pozwalając mężczyźnie ciągnąć dalej. Pozory szefostwa musiały zostać zachowane.
– Myślałem, że przez ostatnie lata zdążyliście zmądrzeć, ale jak widać cholernie się pomyliłem. – syknął. – Za mało macie, kurwa, wrażeń?
– To nie tak. – wymamrotał Christian. – Strzeliliśmy kilka głębszych, bo... Bo ten, no...
Miotał się, nie chcąc zapewne zdradzać, iż powodem jego stanu nietrzeźwości, był strach przed własną żoną.
– Parę głębszych?! – rozjuszony Alberto wycelował palcem w... wiadomo kogo. – Tak twoim zdaniem wygląda człowiek po „paru głębszych"?
– Nie. Ten to akurat jest przyćpany, ale...
– Neil. – warknął dowódca, przerywając Christianowi. – Teraz chcę posłuchać twoich wyjaśnień.
Lewis ani drgnął. Może umarł?
– Stary, obudź się. – Mason pochylił plecy i szturchnął przyjaciela w ramię, na co ten jęknął głośno, jakby doznał niewyobrażalnej krzywdy.
Okej, więc nie umarł...
– Co, główka boli? – parsknęła Alice bez grama rozbawienia, przykładając dłoń do czoła.
– Jak cholera...
Głos miał zdarty, pewnie przez ciągłe wymioty i suchość w gardle, a ja niechętnie musiałam przyznać, że zrobiło mi się go trochę szkoda. Ale tylko trochę, naprawdę. Dupek zasłużył na wszystko, co go spotkało.
– Skoro już nie śpisz, to słucham, synu. – Alberto powolnym, odrobinę przerażającym krokiem ruszył w kierunku Neila. – Jakim cudem wyglądasz, jakby przejechał po tobie czołg, a w dodatku, choć wcale nie chcę w to wnikać, obudziłeś się...
– Nie. – blondyn lekko, acz gwałtownie uniósł obolały łeb. – Nie mów tego...
– Obudziłeś się w łóżku z Benjaminem. – dokończył, celowo akcentując każde słowo.
Lewis przeturlał ciało na bok, wystawił głowę i puścił pawia do miski, celując idealnie w sam środek. Musiał już nabrać wprawy.
Jedenasty raz.
– Przestań rzygać na każde wspomnienie mojego imienia, idioto. – prychnął Benny, a po chwili łypnął na Alberto i dodał: – Doszło między nami do... małego nieporozumienia.
Christian i Mason, mimo napiętej atmosfery, zarżeli cicho, zasłaniając twarze rękoma, jakby miało im to pomóc w ukryciu rozbawienia.
– Nie mogliście się dogadać, który którego będzie... – wielkie plecy Masona zaczęły się telepać na wszystkie strony świata.
– Zamknij ten gruby ryj.
– Dobra, sądząc po humorku Neila, wiadomo już, jaki był podział ról. Cóż, stary... Poboli tydzień, ale później znów będziesz mógł siadać.
– Ty kuta... – stęknął, a następnie zesztywniał i...
Dwunasty raz.
Alberto wywrócił oczami.
– Możecie przestać, do jasnej cholery? To jest dla was zabawne?! Pomyślcie, jak czuje się Benjamin, kiedy tak bezczelnie go obrażacie!
– Przecież nie śmiejemy się z doktorka, tylko z Neila. – odparł Christian, próbując zamaskować szeroki uśmiech, który nie chciał zleźć mu z twarzy. – Nigdy w życiu nie dyskryminowaliśmy nikogo ze względu na orientację.
– Nie życzę sobie takich żartów! Czy to jest jasne?! – wrzasnął dowódca i to tak głośno, że uszy prawie zwinęły mi się w rulony. – Ile wy macie, kurwa, lat?! Natychmiast przeproście Benjamina!
Równocześnie popatrzyliśmy w stronę doktora. Faktycznie, mógłby odebrać te niewybredne żarty jako homofobiczne przytyki.
Mógłby, ale zajęty był... zwijaniem się ze śmiechu.
Nie odwracając wzroku od Neila, ściskał własną przeponę, by móc wziąć głęboki wdech między chaotycznymi salwami śmiechu.
Dopiero po kilkudziesięciu sekundach zorientował się, iż w ogóle na niego patrzymy.
– Sorki. – odchrząknął, prostując plecy. – Trochę mnie poniosło, ale ten żart Grubego był całkiem niezły. To ten, o czym rozmawialiśmy?
Christian, Mason i Rachel, tym razem bez najmniejszego skrępowania, wybuchli śmiechem, a i moje kąciki ust lekko zadrżały. Nie chciałam jednak szaleć z rozbawieniem przy Alberto, który chyba nie podzielał wesołego nastroju swoich przygłupich dzieci.
– Przejdźmy do meritum. – zadecydował, marszcząc ciemne brwi. – Czego żeś się naćpał? – założył ręce na piersi i przy pomocy stopy przysunął Neilowi miskę bliżej leżaka. – Wyglądasz tragicznie i rzygasz jak kot.
– A co to za różnica?
– Nie pogrywaj ze mną. Chcę wiedzieć, jaka substancja wywołała w tobie tak paskudne skutki. Jeżeli będziesz zbyt uparty, żeby po prostu się przyznać, zagwarantuję ci dokładne badania toksykologiczne.
Blondyn, mimo fatalnego stanu zdrowia, prychnął coś pod nosem.
– Nie byłbyś sobą, gdybyś odpuścił, co? – Alberto uśmiechnął się cierpko. – Nie ma sprawy. – dodał, wyciągając z kieszeni telefon. – Skoro nie chcesz współpracować...
– No kurwa, przestań!
– Masz ostatnią szansę, Neil.
– Zżarłem pigułkę gwałtu, zadowolony?
Alice odchyliła głowę, wydając z siebie pomruk zażenowania, Tara wzdrygnęła się nerwowo, Alberto zacisnął pięści, a chłopaki i Rachel wciąż rechotali na całe gardło, jednak tym razem dołączył do nich również Benjamin.
– W żadnym wypadku nie jestem zadowolony! Co ci, do chuja, odbiło?!
Przygryzłam opuszkę kciuka. No cóż, zaraz mi się oberwie. I to bardzo, sądząc po minie przywódcy Malbatu. Z jednej strony wiedziałam, że było warto, bo widok umęczonego Neila był niczym balsam na moje serce, jednak z drugiej... Wizja poniesienie konsekwencji zaczęła przerażać mnie bardziej, niż jeszcze kilkanaście minut temu. Podwinęłam palce u stóp i wbiłam wzrok w podłogę, czując jak po moich spiętych plecach spływa kropelka potu, a gdy Neil odkaszlnął, by pozbyć się chrypy i przemówić, niemalże pisnęłam ze strachu.
– Chciałem kupić ecstasy. – wyjaśnił, wciskając twarz w poduszkę. – Ale jakiś dzieciak sprzedał mi ten syf.
Zamrugałam niepewnie. Przesłyszałam się, czy naprawdę wziął winę na siebie? Nie, to niemożliwe. Chociaż w sumie... Majaczył? Wciąż przecież mógł być pod wpływem narkotyku. Nic nie pamiętał, więc dorobił sobie własną historyjkę? A może wiedział już, że pomagała mi jego przyjaciółka i nie chciał, by kobieta miała problemy u szefa. Tak, zdecydowanie okazał Rachel litość, więc i mi się upiekło.
Na razie.
Właściwie, czy powinnam odczuwać ulgę? Może kara od Alberto nie byłaby wcale taka zła... Przynajmniej w porównaniu do tej, którą mógłby wymierzyć mi Lewis.
– Jak można być takim idiotą... – zaczął starszy mężczyzna, lecz nim zdążył się rozkręcić, Alice weszła mu w słowo:
– Więc na tej imprezie były też narkotyki?
– Mhm. – burknął Christian. – Niemało.
Przymknęła powieki i pokręciła głową, a jej twarz wykrzywił grymas matczynego cierpienia.
– Przecież to jeszcze dzieciak... – wyszeptała z żalem.
Tara położyła córce dłoń na ramieniu w pocieszającym geście.
– Spokojnie, kochanie.
– Jak mam być spokojna? – pociągnęła nosem. – Liam ma szesnaście lat!
Alberto odwrócił wzrok od Neila, skupiając uwagę na problemie, który najwyraźniej w jego ocenie okazał się być poważniejszy, niż sprawy pigułek.
– Wie, że przegiął? – zapytał rodziców nastolatka, na co niemalże od razu pokiwali głowami.
– Dostał szlaban.
– Na ile?
– Długo. – odparł Christian z całkowitą powagą. – Do odwołania.
– W porządku. To wasz syn, toteż wy decydujecie o środkach wychowawczych stosowanych wobec Liama, jednak mam nadzieję, że tym razem nie zmiękniecie po paru dniach.
– Nie ma mowy. – Alice starła pojedynczą łzę, która wcześniej spłynęła jej po policzku. – Do końca wakacji ma zakaz opuszczania terenu naszej posiadłości. Później jego wyjścia ograniczą się tylko do brania udziału w lekcjach. Żadnych zajęć sportowych, znajomych, a przede wszystkim alkoholu, papierosów oraz zdzirowatych koleżanek.
– Jeden wybryk i kończy na nauczaniu indywidualnym w domu. – dodał Christian, uzupełniając całą wypowiedź żony.
No, musiałam przyznać, że jeżeli naprawdę planują konsekwentnie trwać w swoich założeniach, młody Collins będzie miał przerąbane.
Ciekawe tylko, czy chłopak faktycznie spokornieje, czy może zakazy rodziców okażą się oliwą, która podsyci ogień w tym przepełnionym nastoletnimi hormonami ciele.
– W porządku. – szef rozciągnął wargi w bardzo delikatnym, zatroskanym uśmiechu. – Nie płacz, Alice. Poradziłem sobie z wami, więc wy poradzicie sobie z jednym, niepokornym Liamem. To dobry dzieciak, w dodatku bardzo bystry. Trzeba go tylko trochę naprostować.
Kobieta popatrzyła na Alberto z wdzięcznością.
Byłam pewna, że rodzinne spotkanie członków Malbatu dobiegło końca, bo sprawa szesnastolatka została wyjaśniona, a Neil był zbyt nieprzytomny, by w ogóle można było się na niego wydzierać i oczekiwać, że cokolwiek zrozumie, toteż czekałam na sygnał, który pozwoliłby mi wrócić do Lillian.
– Jest jeszcze jedna kwestia do poruszenia. – rzucił nagle mężczyzna, stając tuż za Tarą.
Kolistymi ruchami gładził jej ramiona, jednak patrzył w zupełnie innym kierunku... Cholera.
Przełknęłam gęstą ślinę, gdy zorientowałam się, iż wzrok Alberto wbity był prosto w moją odrętwiałą ze zdenerwowania twarz.
– Jaka kwestia? – zapytałam nieśmiało, czując, że nie przestanie maltretować mnie spojrzeniem, dopóki nie zabiorę głosu.
Kątem oka dostrzegłam, jak Neil uniósł głowę. Był wyraźnie zdziwiony faktem, iż postanowiłam się odezwać. Zdjął okulary i zmrużył powieki.
– Właściwie temat dotyczy was, rodziców Lilly...
Lewis parsknął szorstko.
– Pragnę przypomnieć, że matka mojej córki nie żyje. – wychrypiał arogancko, na co Alberto wzruszył ramionami.
– W porządku, skoro aż tak boli cię fakt, że nazywam Olivię rodzicem Lillian, proszę bardzo. Temat dotyczy was: biologicznego ojca i prawnej opiekunki, która reprezentuje i podejmuje decyzje w sprawach dziewczynki, dbając o jej rozwój, bezpieczeństwo oraz zapewnienie odpowiedniego środowiska życia nieletniej, mając na uwadze fakt, że dziecko znalazło się w środowisku przestępczym, co automatycznie zwiększa ilość ciążących na kobiecie obowiązków. Czy takie określenie jest dla ciebie bardziej satysfakcjonujące?
– Nie. – wycedził przez zaciśnięte zęby, zasłaniając twarz przed słońcem. – Nie jest.
– Więc milcz i mi nie przerywaj. – głos Alberto był ostry jak żyletka. Miałam nawet wrażenie, że jego słowa cięły powietrze, gdy zmierzały prosto ku Lewisowi, bowiem to właśnie do niego były przecież kierowane. – Chcę, żebyście wspólnie usiedli i... – przerwał na moment, bo Neil zaklął pod nosem, jednak tym razem wystarczyło jedno, krótkie, mordercze spojrzenie, by ustawić blondyna do pionu, więc dość szybko kontynuował wypowiedź: – Chciałbym, żebyście wspólnie usiedli i zajęli się wyborem odpowiedniej niani dla waszego dziecka.
– Mojego dziecka. – warknął Lewis.
– Dla twojego biologicznego dziecka i dziecka, nad którym opiekę sprawuje Olivia, dając jej tym samym prawo do decydowania o...
– Dobra! – blondyn zmarszczył brwi, a następnie przycisnął do łba worek z lodem, który zdążył się już rozpuścić. Krople spływały mu między palcami, wlatując do rękawów bluzy. – Zrozumiałem. Ale chwila, moment. Po co Lillian niańka?
Alberto uniósł kącik ust, rozpoczynając subtelną zabawę kosmykiem włosów Tary. Obserwowałam, jak obraca go w palcach.
– Masz pracę w klinice, na której musisz się skupić, prawda? A poza tym uważam, że powinniście spędzić więcej czasu na rozmowie między sobą, czego Lillian nie powinna być świadkiem.
– Na rozmowie? W jakim sensie? – uniosłam brwi w przypływie śmiałości i popatrzyłam na mężczyznę ze szczerym zdziwieniem.
Naprawdę nie wiedziałam, o co mu chodzi, jednak nie czułam się z tego powodu głupia, gdyż Neil wyglądał na równie zdezorientowanego.
– Czy tego chcecie, czy nie, jesteście rodzicami dziewczynki, która już zawsze w pewnym sensie będzie was łączyć. Nawet ludzie po rozwodach zmuszeni są utrzymywać ze sobą kontakt w trosce o dobro dziecka. To logiczne, a równocześnie nieuniknione, więc nie patrzcie na mnie, jakbyście dopiero teraz zrozumieli, iż tylko takie rozwiązanie wchodzi w grę. Macie się dogadać i kropka. Mam w dupie, jak to zrobicie, bo zdrowie psychiczne Lillian jest dla nas priorytetowe. Nie pozwolę, żeby moja wnuczka mieszkała pod jednym dachem z przerażoną matką i pierdolniętym ojcem.
Kopara mi opadła. Dosłownie.
Czułam rozszerzającą się szczękę, jednak nie potrafiłam jej przed tym powstrzymać. Siedziałam więc z rozdziawionymi ustami.
Czy Alberto właśnie określił Lillian jako swoją wnuczkę?
Neil wyglądał na równie oniemiałego. Gapił się na Alberto szeroko otwartymi oczami i nawet światło dnia przestało go razić. Nie skomentował też nazwania mnie „matką", co uznałam za najprawdziwszy cud.
– A jeżeli już tak bardzo lubicie skakać sobie do gardeł... – dowódca rozłożył ręce, demonstrując, jak bardzo nie obchodzą go nasze prywatne zgrzyty. – Róbcie to w taki sposób, by mała była święcie przekonana, że wszystko jest w porządku. W końcu będziecie tak zmęczeni ciągłym udawaniem, iż dojdziecie do porozumienia.
– Hola, hola. – parsknął Neil. – Nie możesz nas zmusić do...
– Mogę. I właśnie to robię. Dziś pojedziecie na rodzinne zakupy. – Alberto uśmiechnął się szerzej, wskazując na mnie otwartą dłonią. – Wszyscy wiemy, jak wygląda wizyta w galerii handlowej z kobietą, która potrzebuje nowych ubrań, więc powodzenia. To będzie twoja pokuta za nocny wyskok z ćpaniem na imprezie dla małolatów.
Lewis zacisnął palce na obramowaniu leżaka.
– Nie wystarczy ci, że dostałem lewą pigułę i dziś zdycham? – warknął gniewnie.
– To akurat naturalny rezultat bycia nieodpowiedzialnym debilem. – szef zamrugał z rozbawieniem i sięgnął po szklankę wody, pociągając spory łyk. – Bawcie się dobrze na zakupach.
– Nigdzie nie jadę. Mam, kurwa, taki zjazd, że muszę go przespać.
– Jedziesz.
– Nie. – blondyn, wciąż leżąc na brzuchu, obrócił twarz w drugą stronę, chowając głowę między uniesionymi ramionami.
Ja też chciałam zaprotestować. Wspólne zakupy akurat dziś, kiedy Lewis był rozdrażniony jak osa, wydawały się beznadziejnym pomysłem. Niby przy Lillian nie zrobiłby mi krzywdy, ale... Właściwie sam diabeł wie, do czego ten dupek jest zdolny. Skrzyżowałam ręce na piersi, modląc się w duchu o to, by Alberto nie drążył tematu i po prostu dał nam spokój.
Ten jednak nie miał zamiaru odpuścić.
W sumie zaczęłam przypuszczać, że nie chodziło mu już nawet o nasze wyjście do galerii, a o fakt, że Neil w ogóle śmiał mu odmówić w tak bezczelny sposób.
Mężczyzna leniwym krokiem podszedł do leżaka. Stał chwilę nad zmarnowaną ofiarą mojego brutalnego żartu, zastanawiając się zapewne, co mógłby z nim zrobić.
W sumie ten kretyn był w takim stanie, że wszystkie niespodziewane ruchy czy głośniejsze dźwięki, były dla niego nie do zniesienia. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać tej pulsującej głowy, suchości w ustach, bólu mięśni i niekończących się mdłości.
Alberto pochylił plecy i palcem wskazującym odsunął Neilowi materiał bluzy, a następnie wlał zawartość swojej szklanki w małą szczelinę pomiędzy ubraniem, a karkiem mężczyzny, obserwując, jak jego rozgrzane ciało napina się i sztywnieje wskutek kontaktu z zimną wodą.
– Kurwa... – jęknął przeciągle, co akurat było dość zabawną reakcją, więc mimowolnie zachichotałam pod nosem.
– Jeżeli dalej będziesz zgrywał upartego, skacowanego idiotę, zrobisz sobie trening pływacki, bo osobiście wrzucę cię do fiordu. Masz doprowadzić się do porządku i zabrać Olivię oraz córeczkę na zakupy. – powiedział spokojnym głosem, zapewne czerpiąc niesamowitą radość z górowania nad blondasem, który znów stęknął, jakby urwało mu nogę. – I nie zapomnij kupić Lillian lodów od dziadka. – poklepał Lewisa po tyle głowy i wyprostował plecy. – Miłego dnia, dzieci.



Dotarłam do domu przed Neilem, co nie było szczególnie ciężkim zadaniem, bo wlókł się z prędkością zdychającego ślimaka. W momencie, w którym przekraczałam próg willi, mężczyzna schodził dopiero z kamiennych schodków. Do pokonania miał więc jeszcze cały taras, plażę i podwórze.
Świetnie, korzystając z okazji chwilowej wolności, bowiem Nancy i Astrid siedziały z Lilly na brzegu basenu i zaplatały jej dwa urocze warkoczyki, mogłam wziąć szybki prysznic. Zrzuciłam pachnącą koszulkę Neila, która dziś rano spełniła swoją funkcję, służąc jako zwycięski artefakt, a po chwili obrałam kurs na łazienkę.
Nancy zostawiła mi tyle pięknych rzeczy, że nie mogłam zdecydować, co na siebie włożyć. Niby nie powinno mieć to żadnego znaczenia i w teorii oczywiście nie miało, jednak w praktyce nie mogłam powstrzymać się przed obejrzeniem każdej z kreacji.
Prawdziwe perełki modowe. Materiał delikatnie muskał moją skórę.
Sądząc po metkach ekskluzywnych marek, nigdy nie mogłabym pozwolić sobie na kupno choćby pary skarpetek w tak drogim sklepie.
Ostatecznie zrezygnowałam z sukienki, chociaż niesamowicie mi się podobała. Nie chciałam jednak ubierać czegoś, w czym ciężko byłoby mi spierdalać przed rozwścieczonym Neilem. Doskonale wiedziałam, że jego gniew prędzej czy później mnie dopadnie, więc krótka, letnia sukienka mogłaby okazać się gwoździem do trumny.
– Stary, nieważne, jak bardzo jej nienawidzisz, musisz przyznać, że załatwiła cię po mistrzowsku. – wstrzymałam powietrze w płucach, gdy zza otwartego okna dobiegł do mnie wesoły głos Christiana.
Bezszelestnie podeszłam do parapetu na piętrze.
– Daj już spokój. Łeb mi zaraz eksploduje.
Neil pocierał dłońmi mizerną twarz. Na głowę zarzucił sobie kaptur czarnej bluzy, której kolor kontrastował z jego bladą skórą.
– Gdybyś widział swoją minę, kiedy wyciągnąłem kondoma spod kołdry. – Benny pochylił kark i zacisnął nogi, jakby zaraz miał się posikać.
– I co było dalej? – dopytywał Mason.
– Puścił pawia do łóżka.
– Ja pierdolę. – Christian i Gruby musieli wzajemnie podtrzymywać swoje sylwetki, by nie paść na ziemię wskutek szaleńczego rozbawienia.
Przykryłam usta ręką, hamując wybuch śmiechu. Nie miałam pojęcia, że było aż tak fatalnie, a tu proszę, okazało się, iż Neil dostał za swoje bardziej, niż przypuszczałam.
Cudownie.
– Jeszcze mnie za to przeprosi. – Lewis uniósł palec, by podkreślić wagę swojej wypowiedzi, która już na początku zabrzmiała tak przerażająco, że wiedziałam, iż z całą pewnością mi się nie spodoba: – Będzie błagać na kolanach, żebym łaskawie jej przebaczył, ale nie... – jego zachrypnięty głos uderzył w mój żołądek. – Nie ma mowy o żadnej litości.
– Brzmisz, jakbyś naprawdę mógł jej coś zrobić.
Wychyliłam głowę, aby zerknąć na Christiana, ponieważ to właśnie z jego ust padł ten prowokacyjny tekst.
Nie rób tego. Nie drażnij Neila i nie każ mu udowadniać, że faktycznie może zrobić wszystko...
– Chcesz zobaczyć, jak zmieniam życie Olivii w piekło?
– Bardzo. – parsknął Collins.
Gdybym była bliżej, chyba zatkałabym mu usta własnym butem.
– Nie ma sprawy.
Mason i Benny zaśmiali się złośliwie.
– Przestań już udawać takiego bezwzględnego sadystę, Neil. – doktorek wsunął dłonie do kieszeni. – Przyznaj, że jesteś wkurwiony, ale jednocześnie zajebiście się bawisz.
– Co? – prychnął oburzony blondyn, a następnie przysiadł na schodku.
Nie minęło pięć sekund, a z cienia wypełzł wielki, włochaty pies w towarzystwie... Kurna, ptaka?
Ta rodzina naprawdę jest nieźle stuknięta.
Neil rozłożył ramiona, a wielki zwierz przylgnął do niego, jak dziecko stęsknione za ojcem. Z kolei coś, co dreptało pokracznie i przypominało jakiegoś egzotycznego nielota, już po chwili znalazło się w ramionach Christiana.
– Niby nagle nie wiesz, o co chodzi? – ciągnął Benjamin. – Spójrz mi w oczy i przyrzeknij, że nie bawi cię ta gra z Olivią.
– Ani trochę.
– Kłamiesz. Jarasz się tym, bo wreszcie spotkałeś kobietę, która ci dorównuje.
– On ma rację. – Gruby oparł łokieć o bark doktora. – Wyobraź sobie, że to ktoś inny dorzuciłby ci pigułkę do wina. Przecież nie wahałbyś się ani chwili i...
– Zabiłbym. – blondyn skinął głową. – To samo mam ochotę zrobić z Holm. I zrobię. Może nie odbiorę jej życia, ale z całą pewnością ją zniszczę.
Musiałam wytężyć wzrok, żeby dostrzec, jak Christian zabawnie porusza brwiami.
– Strach się bać.
– Wątpisz w to?
Przygryzłam wnętrze policzka, tupiąc z frustracji.
Przestańcie go prowokować...
– Proponuję zakład. – Collins podstawił szarego ptaka na trawie i otrzepał ręce o materiał spodni.
Zakład.
Jezu, jaki zakład?
Miałam ochotę się rozpłakać. Chryste, zostałam wplątana w jakieś przyjacielskie przepychanki, jakbym nie miała wystarczająco dużo problemów na głowie.
Co, jeżeli Neil posunie się do najgorszego, by zaimponować kumplom? Zabije mnie. Mężczyzna wreszcie dopnie swego, a ja skończę na dnie norweskiego fiordu. Nikt nigdy nie znajdzie mojego ciała...
O czym oni w ogóle rozmawiają?
Christian ściszył głos. Serce waliło mi tak mocno, że nie byłam w stanie dosłyszeć niczego, poza nim. Szalałam z niemocy, złości i narastającego lęku, a gdy niespodziewanie ktoś nacisnął na klamkę od drzwi do sypialni, straciłam panowanie nad sobą i pisnęłam tak głośno, że aż zadzwoniło mi w uszach.
– Wybacz! – młody mężczyzna w uniformie firmy sprzątającej, uniósł dłonie w przepraszającym geście. Wyglądał, jakby oczy miały wyleźć mu z orbit. – Nie wiedziałem, że ktoś tu jest. Chciałem tylko sprawdzić, czy kosz na śmieci jest zapełniony i...
Zajebiście. Dobrze, że już dawno zdążyłam się ubrać. Nie miałam pojęcia, iż w willi Lewisa tak po prostu można spotkać ludzi, którzy dla niego pracują.
Zachichotałam nerwowo i machnęłam ręką.
– To moja wina. – wydukałam zmieszana. – Nie powinnam była piszczeć, po prostu mnie zaskoczyłeś i...
I...
... I niech mnie ktoś uszczypnie.
Przez ostatnie dni działo się wiele popieprzonych rzeczy, to prawda. Ale widok czterech facetów, no dobra, trzech, bo Mason dopiero wbiegał po schodach, stojących w progu, każdy ze spluwą w ręce i niezbadanym wyrazem twarzy, kompletnie zwalił mnie z nóg.
Objęłam się rękoma i zrobiłam krok wstecz.
– Krzyczałaś. – stwierdził Lewis ostrym tonem, zerkając to na mnie, to na gościa z workiem i szufelką w zaciśniętej pięści.
– Tak, ale... – głos mi się załamał.
Pierwszy raz w życiu widziałam tyle broni na raz.
Zastrzelą nas? Tak po prostu?
Poczułam dreszcze i palące łzy pod powiekami.
– Dlaczego? – Neil uniósł brew, a jego palec momentalnie znalazł się na spuście. Śniadanie podeszło mi do gardła. – Zrobił ci coś?
Zdezorientowana popatrzyłam na mężczyznę w uniformie. Był blady jak ściana. No nie przypominał rasowego mordercy, przynajmniej moim skromnym zdaniem.
– Nie. – wykrztusiłam z trudem. – Ja tylko...
Christian wbił w biednego kolesia tak intensywne spojrzenie, że na jego miejscu chyba padłabym trupem ze stresu.
– Przepraszam, panie Lewis, to moja wina. – facet zakrztusił się własną śliną, więc minęło parę sekund, nim zdołał dokończyć wypowiedź: – Zazwyczaj dom jest pusty o tej godzinie, więc wszedłem do pokoju bez pukania... – łypnął na mnie błagalnie. – Panią również przepraszam. – dodał potwornie zawstydzony. – Nie chciałem pani wystraszyć.
– Nic nie...
– Szkodzi. – blondyn nabrał powietrze, przytrzymał je chwilę, a następnie wypuścił przez nos, chowając broń za pasek. – Słuchaj, kolego. Od dziś obowiązują tu nowe zasady, okej? Nie mieszkam już sam, mam córkę i... – popatrzył na mnie przelotnie, jednak zrobił to tak szybko, że nie byłam pewna, czy czasem sobie tego nie wymyśliłam. – I pani Holm pomaga mi ją wychowywać. Od teraz zawsze pukaj do wszystkich pomieszczeń, kapujesz?
– Oczywiście, panie Lewis.
– Jeżeli chodzi o ewentualne wskazówki co do sprzątania, również słuchaj sugestii pani Holm.
– Jasne, proszę pana.
– Posprzątałeś już rzygi? – zapytał wprost, klepiąc się po kieszeniach spodni, a gdy mężczyzna skinął głową, wyciągnął skórzany portfel. – Dzięki, masz tu małą premię.
Uchyliłam usta, ponieważ „mała premia" od Neila wynosiła chyba więcej niż moje miesięczne wynagrodzenie.
Mężczyzna przechwycił pieniądze i uśmiechnął się szeroko, pokazując proste, białe zęby.
– Dziękuję, panie Lewis. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu.
Neil nie odpowiedział, a zamiast tego łypnął na przyjaciół znad ramienia. Nie wiem jakim cudem od razu zrozumieli, o co mu chodzi. Opanowali sztukę nadzmysłowości, czy jak?
– Odprowadzimy cię. – rzucił Christian, niechętnie chowając swoją giwerę.
Odkąd stanęli w progu, wyraz jego twarzy ani trochę się nie zmienił. Wciąż patrzył na kolesia z firmy sprzątającej, jakby miał ochotę posłać mu kulkę i nie próbował nawet ukrywać swojego niezrozumiałego dla mnie rozdrażnienia.
Tak czy inaczej, facet nie miał wyboru. Ruszył przed siebie, a tuż za nim podążyło trzech członków Malbatu. Trzech, bo ten czwarty został ze mną...
– No i na chuj tak wrzeszczałaś? – syknął, zatrzaskując drzwi przy pomocy kopniaka. – Pogięło cię?
– Mnie pogięło? – nie byłam mężczyźnie dłużna i użyłam tak samo opryskliwego tonu. – To nie ja wpadłam tutaj z bronią w ręku!
– Trzeba było się nie drzeć.
– Trzeba było mnie uprzedzić, że mogę spotkać kogoś z ludzi, którzy sprzątają twój dom, do cholery!
– Trzeba było się nie rozbierać na dole. – odwarknął, zaciskając pięści.
– Co? – zmarszczyłam brwi. – Zostawiłam tylko koszulkę.
– No właśnie.
Zamilkłam, przyswajając tę krótką odpowiedź Lewisa, a następnie opuściłam ręce i splotłam je przed sobą, czując dziwną konsternację.
– Myślałeś, że ten facet zrobił mi krzywdę? – zapytałam cicho.
Neil zerknął na fiord za oknem i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w błyszczącą wodę, przejeżdżając językiem po wewnętrznej stronie policzka.
– Idę się kąpać. – oznajmił beznamiętnie. – Bądź gotowa za piętnaście minut.
– Jedziemy do sklepu?
– Jeszcze nie teraz. – odwrócił wzrok od szyby i przeniósł go prosto na mnie. – Stęskniłaś się za Filipem?
Bezwiednie stanęłam na palcach, a moje oczy zabłyszczały z radości wymieszanej z ekscytacją.
– Dasz mi z nim porozmawiać? – rozciągnęłam wargi w uśmiechu, dopiero po paru sekundach uświadamiając sobie, iż składałam ręce jak do modlitwy.
W pierwszej chwili miałam ochotę rzucić się na Neila i dziękować mu za to, że tak po prostu pozwoli mi zadzwonić do Filipa... Lecz mój entuzjazm prysł niczym bańka mydlana równie szybko, jak się pojawił. Przełknęłam ślinę, obserwując kąciki ust mężczyzny, które zaczęły powolną wędrówkę ku górze.
– Nie patrz tak na mnie, Holm. – Lewis puścił mi oko. – Zadzwonisz do mężusia, nic się nie martw.
Skurwysyn. Jeszcze nie wiedziałam, gdzie ukrył haczyk, ale miałam stuprocentową pewność, że nie będzie to zwykła rozmowa. Nie żartował, gdy zarzekał się, iż mnie zniszczy.
– Obiecujesz? – mruknęłam nieufnie.
– Jak najbardziej.



Piętnaście minut ciągnęło się w nieskończoność.
Kilka razy byłam gotowa wparować Neilowi do łazienki, żeby go pospieszyć, jednak wiedziałam, że po takiej akcji mogłabym zapomnieć o rozmowie z Filipem.
Cholera, to absurdalne.
Wiodłam ułożone, spokojne życie. Jestem dorosłą kobietą, mam kochającego partnera... A dotarłam do momentu, w którym musiałam wręcz błagać o wykonanie telefonu.
Wolałam nawet nie myśleć o tym, jak Filip odchodzi od zmysłów. Moja komórka została w roztrzaskanym samochodzie, pewnie od kilku dni próbował się ze mną połączyć. Może policja już dawno...?
– Gotowa?
Podskoczyłam z zaskoczenia, po czym gwałtownie odwróciłam twarz w kierunku Neila.
Opierał bok o framugę, obracając w dłoni iPhone'a, którego wcześniej zarąbałam mu z kieszeni. Biała, przewiewna koszula opinała jego ramiona i klatkę piersiową, a skóra na policzkach przestała być tak trupioblada, jak wcześniej. Chyba złe samopoczucie po pigułce stopniowo odpuszczało, bo udało mi się nawet dostrzec delikatną opaleniznę.
Nie będę ściemniać, wyglądał dobrze... Ale uroda Lewisa nie sprawiała, iż zapominałam, że jest skończonym kutasem, a wręcz przeciwnie – jego szelmowski uśmiech wręcz nieustannie mi o tym przypominał.
– Chyba tak. – wzruszyłam ramionami. – Jakie są zasady?
– Zasady? – zaśmiał się, równocześnie wykonując niespieszny krok w moim kierunku.
– Nie jestem naiwna. Przecież nie dałbyś mi telefonu, żebym spokojnie porozmawiała z Filipem.
Pokiwał głową.
Smart liten flicka.
Drżący oddech opuścił moje rozchylone usta. Zacisnęłam dłonie tak mocno, że paznokcie wbiły mi się w skórę, a serce walnęło o żebra.
– Co mam zrobić?
– Byłaś kiedyś przeszukiwana przez policję? – zapytał z narastającym rozbawieniem.
Spijał mój lęk. Rozkoszował się niewiadomą, która doprowadzała mnie do szaleństwa.
– Jasne. – prychnęłam. – Milion razy.
Neil, wyraźnie zadowolony z mojej sarkastycznej odpowiedzi, podszedł jeszcze bliżej, a następnie, gdy był już na tyle blisko, że z łatwością mogłam wyczuć świeży zapach żelu pod prysznic, wskazał na ścianę naprzeciwko nas.
– Co? – zamrugałam niepewnie.
– Oprzyj dłonie i rozstaw nogi.
– Chyba cię poje... – zacisnęłam wargi w prostą linię, gdy Neil pomachał mi telefonem tuż przed nosem.
– Filip czeka, Holm. – cmoknął z fałszywą troską. – No już, stawaj.
Przymknęłam powieki, zmusiłam się do przełknięcia guli porażki i upchnęłam dumę w kieszeń. Rozmowa z ukochanym była na wyciągnięcie ręki... Musiałabym nie mieć mózgu, żeby zmarnować taką szansę.
Podeszłam do ściany i oparłam dwie dłonie na jej zimnej powierzchni.
– Bardzo ładnie. – pochwalił mnie. – Jeszcze nogi. Na szerokość bioder, no wiesz, jak w filmach o przestępcach.
Wdech i wydech. Nie daj się sprowokować.
– Co teraz? – zapytałam, zwieszając głowę między ramionami.
– Teraz przedstawię ci reguły, o których wcześniej wspomniałaś.
– W porządku.
Lewis schował swój telefon. Już miałam zamiar oderwać ręce od ściany, jednak w tym samym momencie zauważyłam, jak z drugiej kieszeni wyciąga o wiele mniej nowoczesny model komórki.
– Połączysz się z Filipem z tego urządzenia. – wyjaśnił. – Po piętnastu minutach wyjmę kartę.
– Więc mam zaledwie kwadrans? – mój głos zdradzał rozczarowanie i gniew, co niesamowicie spodobało się Neilowi, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie, gdy usłyszałam jego cichy śmiech tuż przy uchu.
Prąd przepłynął w moich żyłach, a plecy mimowolnie wygięły się w lekki łuk.
– To zależy od ciebie, Holm.
– Słucham?
– Zasady są proste. Rozmawiasz z Filipem przez piętnaście minut, chyba że wcześniej powiesz coś, co mogłoby zaszkodzić mojej rodzinie. W takim wypadku przestrzelę ci kolano, a połączenie zostaje przerwane. – powiedział to tak luźnym tonem, że aż musiałam powtórzyć w głowie jego psychopatyczne słowa, by jakoś je przeanalizować.
Zamarłam.
Naprawdę, nogi się pode mną ugięły.
– Rozumiem. – szepnęłam, czując przyklejone do karku włosy.
– To jeszcze nie koniec.
– Jezu, Neil... – jęknęłam żałośnie, odrywając dłonie od ściany.
Już miałam odwrócić ciało w stronę mężczyzny, gdy nagle ten złapał mój nadgarstek i na powrót umieścił go w poprzednim miejscu.
– Tego właśnie nie możesz robić. – stwierdził wesoło z nutą demonizmu w głosie.
Przygryzłam nerwowo wargę.
– Czego?
– Jeżeli w jakimkolwiek momencie rozmowy opuścisz ręce, zabieram telefon.
– Nawet, gdy nie będę poruszała tematów dotyczących Malbatu?
– Mhm. – skinął głową. – Twoje dłonie przez cały czas mają być tu przyklejone. – zastukał palcem w gładką ścianę.
– To akurat łatwe. – palnęłam nieco zbyt zuchwale niż powinnam.
Musiałam się jeszcze wiele nauczyć. A pech chciał, że to właśnie Neil Lewis był najgorszym ze wszystkich możliwych wykładowców.
– Zobaczymy. – rzucił z szatańskim uśmiechem. – Powodzenia, Holm. Przyda ci się.

MALBAT TOM 4Where stories live. Discover now