Rozdział 15

1.8K 124 31
                                    


Christian

– Nie, nie, nie... – klęczałem przed śmietnikiem, przyciskając do piersi ubrania syna. – Jak mogliśmy do tego dopuścić? Co ze mnie za ojciec...
Alberto siedział tuż obok mnie i nerwowo pocierał skronie, a gdy na ułamek sekundy uniosłem na niego wzrok, uświadomiłem sobie, że cała krew odpłynęła mu z twarzy.
Nie widziałem go tak spanikowanego od momentu, w którym znaleźliśmy umierającą Alice.
– Daj mi się zastanowić... – ledwo zdołał wykrztusić te kilka prostych słów.
– Zjebaliśmy. – Neil, w przeciwieństwie do nas, nie mógł wysiedzieć w miejscu.
Łaził po parkingu szybkim krokiem, jakby ktoś wsadził mu w dupę motor i nawet nie próbował udawać, że jest dobrze, bo i tak wszyscy wiedzieliśmy, że popełniliśmy najgorszy błąd w naszym życiu.
– Może spróbowalibyśmy... No nie wiem... – Rachel schowała twarz w dłoniach, równocześnie masując palcami powieki, by żadna niepotrzebna nam teraz łza słabości nie spłynęła jej po policzku.
Byliśmy w dupie. Tak naprawdę nie mieliśmy bladego pojęcia od czego w ogóle rozpocząć poszukiwania, a jedynymi informacjami, którymi dysponowaliśmy, były marka i numery rejestracyjne samochodu, do którego wsiadł Liam na naszej zatęchłej farmie. Moment porwania został nagrany przez kamery i zapisany na sprzęcie w przyczepie Mamuta... Ale co z tego?
Nie mieliśmy już takich możliwości, a przede wszystkim budżetu, żeby namierzyć furę w gąszczu innych pojazdów na ekspresówce.
– Zadzwońmy po psy. – rzuciłem zrezygnowany.
– I co nam to da?
– Znajdą Liama.
– A ty pójdziesz siedzieć i już nigdy go nie zobaczysz.
– Nie obchodzi mnie to. – wstałem, by pierwszy raz w życiu spojrzeć na szefa z góry. – Przynajmniej moje dziecko będzie bezpieczne. Chcę ci tylko przypomnieć, że przez naszą głupotę został porwany przez psychopatów.
– Nie musisz mi tego przypominać. – Alberto również podniósł się do pionu, stając ze mną twarzą w twarz.
To nie mogło wróżyć niczego dobrego.
– Słuchajcie... – odezwał się Mason, by chociaż trochę załagodzić sytuację, która zaczęła wymykać nam się spod kontroli. – Uspokójmy się, bo nerwy na nic się nie...
Nie poznawałem sam siebie, bo zalewająca mnie furia przyćmiła jasność umysłu i zdrowy rozsądek.
Przeogromny strach o Liama, bezsilność i poczucie winy przeobraziły się w gniew i agresję nie do pohamowania.
Chwyciłem Alberto za bluzę i przyciągnąłem do siebie, by stracił równowagę, a następnie pchnąłem go z całej siły w tył, mając nadzieję, że wypierdoli się na ten swój durny łeb. W takiej pozycji łatwiej byłoby mi go okładać.
– To był twój pomysł! – wrzasnąłem, poirytowany, że udało mu się ustać na nogach.
– Nigdy więcej tego nie rób, Christian.
Takiej tonacji jego głosu jeszcze w życiu nie słyszałem. Brzmiał spokojnie, jakby jedynie mnie upominał, ale w tej wypowiedzi można było dosłyszeć nutę groźby. Patrzył na mnie intensywnie, mierząc każdy kawałek ciała, by na końcu skupić się na zaciśniętych pięściach. Ociekał wściekłością, żyła pulsowała mu na czole i pewnie gotował się w środku, ale próbował trzymać nerwy na wodzy... A ja miałem to w dupie.
– Jesteś skończonym skurwysynem. – syknąłem, wymierzając pierwszy cios, którego bardzo szybko pożałowałem.
Pierwszy raz uniosłem rękę na Alberto. I zapewne ostatni, ponieważ mężczyzna dołożył wszelkich starań, abym zapamiętał, że nie powinienem był tego robić.
– Christian... – Rachel postanowiła zainterweniować, ale było już za późno.
Oberwałem w nos i zatoczyłem się w bok, wpadając na drzewo. Chropowata i miejscami ostra kora wbiła mi się w skórę z boku twarzy, więc sięgnąłem dłonią do policzka, jednak już po chwili automatycznie wyprostowałem ręce, żeby zamortyzować upadek. Dzięki szybkiej reakcji nie zaryłem mordą o trawę i mech, ale to nie zmieniało faktu, iż leżałem na ziemi.
– Dobra, zostaw go już. – usłyszałem głos Neila, który zbliżał się do Alberto, pewnie po to, żeby go odciągnąć.
– Tak chcesz się bawić? – zapytał szef, kompletnie ignorując mojego przyjaciela. – Proszę bardzo.
Głowa odskoczyła mi na lewą stronę. Później na prawą, a spomiędzy warg trysnęła ślina wymieszana z krwią.
– Jezu! – krzyknął Mason. – Odpuść mu! Nie mamy czasu, Alberto! Trzeba szukać Liama!
– Gdzie?! – głos mężczyzny odbił się echem w mojej głowie i nie wiedziałem, czy tak bardzo się darł, czy tak mocno mi przywalił. Serce ukłuło mnie z żalu, gdy w ostrym tonie przywódcy zaczął pobrzmiewać rozdzierający strach: – Gdzie chcesz go szukać, do cholery?! – znów przywalił mi w twarz, tym razem celując w szczękę. – Bo ja nie wiem! Nie mam, kurwa, zielonego pojęcia! – walił na oślep, wyładowując na mnie wszystkie negatywne emocje, w tym poczucie porażki.
Nie mogłem go za to winić, bo sam przed chwilą chciałem zrobić dokładnie to samo.
– Skończ go okładać! – warknęła Rachel. – Nie możesz się na nim wyżywać!
– Wyżywać się? – Alberto parsknął przerażająco chłodnym śmiechem i spojrzał na moją poobijaną twarz. – Pierwszy wyskoczył do mnie z łapami. W każdym normalnym gangu odrąbaliby mu rękę na żywca. Nie jesteście w przedszkolu.
– Wiemy. – westchnął Neil. Podszedł bliżej, kiedy szef postanowił odpuścić i złapał mnie za ramię, żeby postawić na nogi. – Ale to wyjątkowa sytuacja.
– Za bardzo się z wami cackam.
Ciężko oddychał, jakby wymierzenie mi kary sporo go kosztowało, a po chwili podparł dłonie na biodrach i zmrużył powieki.
Wytarłem twarz brudnymi ciuchami Liama, które znaleźliśmy w śmietniku i przejechałem językiem po zębach. Właściwie to myślałem, że oberwałem mocniej. Rozcięta warga trochę krwawiła, ale oprócz tego nabawiłem się jedynie kilku lekkich siniaków.
– Nie powinniśmy marnować czasu na...
– Nikt nie marnuje czasu. – Alberto przerwał Rachel, kręcąc głową. – Robimy wszystko, żeby uratować Liama.
– Tłukąc się na trawie?
– Poniosło mnie. – syknął przez zaciśnięte zęby. – Musiałem dać upust emocjom.
– W taki sposób? – przyjaciółka wskazała na mnie otwartą dłonią.
To kochane, że próbowała stanąć w mojej obronie, ale nie mieliśmy czasu na tak błahe rozmowy.
Właściwie to byłem zupełnie nieprzejęty swoim stanem, bo oczywiście myśli nieustannie uciekały mi w kierunku syna, jak pewnie każdemu z nas.
A zresztą... Należało mi się, a Alberto miał rację – gdyby Malbat działał na nieco innych zasadach, skończyłbym jako kaleka. Lub trup.
– Gdzie jest moje dziecko... – wyszeptałem nagle, tępo gapiąc się w zakrwawioną trawę i nie ukrywam, że zaskoczyłem się swoją reakcją na stres. Nie przywykłem do nieumyślnego werbalizowania tego, co kłębiło się w mojej głowie.
Czułem krew szumiącą w uszach, a w gardle utknęła gładka, gorzka gula, która nie przesuwała się, nawet kiedy z trudem przełykałem ślinę.
Alberto odwrócił twarz w moją stronę i pierwszy raz od naszej bezsensownej kłótni, spojrzał na mnie przepraszająco i ze szczerym współczuciem.
Chyba zrozumiał, że nie byłem sobą. Nie byłem Christianem. Byłem tatą, który stracił dziecko i nie wiedział, czy kiedykolwiek je odzyska. Byłem mężczyzną, który nie miał pojęcia, jak powie swojej kobiecie, iż zrobił coś tak strasznego i bezmyślnego. Byłem człowiekiem, który się załamał.
– Christian... – poczułem ciężką dłoń przesuwającą się po moich plecach. – Znajdziemy go. Obiecuję.
Głos szefa był mocny i zdecydowany, jednak tym razem mnie nie przekonał. Nigdy wcześniej nie zwątpiłem w Alberto, więc zrozumiałem, że oznaczało to mój osobisty koniec.
– Weźmy się w garść, do cholery. – rzuciła Rachel. – Czas ucieka.
– Nie znajdziemy go bez pomocy służb.
– Stary, to ryzykowne.
– Taka prawda. – odpowiadałem beznamiętnym, pozbawionym jakichkolwiek emocji tonem. – Tylko oni mogą znaleźć Liama, a dla mnie jego bezpieczeństwo jest ważniejsze niż wolność.
– Przecież wiesz, że dla nas też. – Neil ukucnął mi tuż przed twarzą i chwycił moje policzki swoją lodowatą ręką, a następnie zmusił, żebym spojrzał mu w oczy. – Jeżeli będzie trzeba, pójdziemy siedzieć. – zapewnił twardo z godnością i szacunkiem dla mnie i mojego syna. – Ale zastanów się, czy to dobry pomysł, by mieszać w to psy. Co będzie, jeżeli Margareta wciąż ma jakieś wtyki? Dowie się, że jest poszukiwana i zniknie jeszcze szybciej... Albo co gorsza...
– Myślisz, że coś mu zrobią? – przerwałem przyjacielowi, by nie musiał mówić tego na głos.
– Nie wiem. Mam nadzieję, że nie, ale nie można tego wykluczyć.
Rozłożyłem ręce na boki w akcie desperacji, bo miałem wrażenie, że nie pozostało mi nic innego.
– Więc co możemy zrobić sami, bez policji? Przecież to jak szukanie igły w stogu siana. Liam odjechał nie wiadomo gdzie, a my jesteśmy na przegranej pozycji, bo...
– Niekoniecznie.
Równocześnie spojrzeliśmy na Alberto. Ja, Neil, Rachel i Mason. Trwaliśmy w całkowitym bezruchu, żeby nawet przez przypadek nie wybić mężczyzny z trybu myślenia, a widok naszego przywódcy ze skupieniem wymalowanym na twarzy, był niczym światełko na końcu tunelu.
– Masz jakiś pomysł? – zapytała cicho Rachel, gdy milczenie przeciągało się w nieskończoność.
Alberto powoli skinął głową. Wyglądał cholernie tajemniczo, kiedy nie odwracał wzroku od kołyszących się na wietrze drzew. Kilka kosmyków jego włosów również zafalowało, a chłodne powietrze uderzyło w nasze rozemocjonowane ciała.
– Żeby znaleźć Liama, powinniśmy myśleć jak on.
Nadzieja, która przed paroma sekundami zaczęła tlić się w moim sercu, ponownie zgasła, pozostawiając jedynie czarną, wypaloną dziurę.
– Poważnie? – parsknąłem bez rozbawienia. – To jest ta twoja rada?
– Warto chociaż spróbować, bo jak dotąd nie wpadliśmy na nic lepszego. – odpowiedział, zerkając na mnie z ukosa bez żalu czy gniewu, że znów wdawałem się z nim w pyskówkę. – Rozumiem twoje nerwy, ale postaraj się opanować chociaż w najmniejszym stopniu.
– Chyba nie kumam. – wtrącił Mason. – Mamy myśleć jak porwany dziesięciolatek?
– Właśnie tak. Co zrobilibyście na miejscu Liama?
Wzniosłem oczy do nieba i wzruszyłem ramionami, bo w mojej głowie panowała kompletna pustka. Było mi wstyd, że nie mogłem wpaść na nic odkrywczego, a wyrzuty sumienia szalały mi w brzuchu, raz po raz wbijając ostre szpilki w żołądek i mając niezły ubaw z mojej nieudolności.
Jakiś ptak przysiadł na brzegu śmietnika i zaczął wydziobywać ze środka okruchy, co jakiś czas głośno krakając. Chyba nawet on miał mnie za idiotę i nie mógł wytrzymać ze śmiechu.
Wszystko było, kurwa, do dupy.
– Gdybym była małym, uprowadzonym chłopcem... – Rachel zamyśliła się chwilę, a następnie wyraźnie posmutniała i dodała z wahaniem, jakby nie chciała sprawić mi przykrości: – Pewnie zwinęłabym się w kulkę i płakała ze strachu.
– A wy? – Alberto zwrócił się do chłopaków.
– Ja tak samo. Bałbym się jak cholera i zacząłbym ryczeć, że chcę do mamy i taty.
– No. – Neil wsunął dłonie do kieszeni. – Sam nie wiem, może schowałbym się na tylnym siedzeniu i czekał na jakiś cud.
Alberto skrzyżował ręce na piersi i omiótł nas wszystkich wzrokiem pełnym ojcowskiej dezaprobaty.
– Pięknie. Mieszkaliście z tym dzieciakiem przez całe jego życie, a gówno o nim wiecie.
– Że co? – skrzywił się Mason.
– A to, że Liam ma łeb na karku i bardzo szybko, w przypływie stresu o tym zapomnieliśmy.
Wyostrzyłem zmysły i lekko uniosłem głowę, by słowa dowódcy łatwiej trafiały do mojego otępiałego, zdradzieckiego mózgu, który powinien teraz działać na najwyższych obrotach, a nie wyłączać się i odpuszczać walkę.
– Wciąż nie łapię. – mruknąłem ledwo słyszalnie.
– Chłopiec na pewno robi wszystko, żeby pomóc nam go odnaleźć. Musimy tylko pokierować się jego tokiem myślenia.
– Posłuchaj, Alberto... Nie chcę wątpić w Liama, ale to tylko dziecko. Przerażone, dziesięcioletnie dziecko, więc nie wymagałbym od niego, że stawi czoła problemom, które sami na niego zrzuciliśmy. Oni mają rację... – niedbale machnąłem na grupkę przyjaciół. – Każdy maluch w jego wieku umierałby ze strachu.
– Nie. – zaprzeczył twardo. – Nie Liam.
– Szefie, on również. – spuściłem wzrok, żeby nikt nie był w stanie dostrzec w moich oczach rezygnacji i zarzuciłem na siebie płachtę porażki.
Byłem odrętwiały i zagubiony we własnych myślach. Serce wystukiwało niespokojny rytm, a nos zaczynał mnie szczypać, jakbym po raz pierwszy w życiu wciągnął speeda na imprezie. W rzeczywistości jednak zbierało mi się na płacz. Rzadko mnie to spotykało, więc nie przywykłem do takiego stanu, ale musiałem go zaakceptować. Nie miałem siły zgrywać twardziela, kiedy świat mi się walił.
Znajdowałem się już na dnie. Wyobrażałem sobie, jak moje stopy dotykają obrzydliwego, lepkiego mułu i byłem pewien, że zostanę tam już na zawsze... Ale właśnie wtedy pojawiła się silna dłoń, która zaczęła ciągnąć mnie na powierzchnię wody. Nie, nie jedna dłoń, a osiem.
Czy nie właśnie to jest najcudowniejsze w rodzinie? Możesz upaść, a wtedy pojawiają się ludzie, którzy bez względu na wszystko, ciągną cię do góry. Nie oceniają, nie zważają na konsekwencje i lekceważą ryzyko. Są wtedy, kiedy naprawdę ich potrzebujesz i nie musisz nawet prosić, by uratowali ci życie. Oni po prostu wiedzą co robić, choć nikt ich tego nie uczył.
Rodzina. Malbat.
– Nie. – powtórzył Alberto, wisząc tuż nade mną. – Słyszysz mnie? Mylisz się, Christian.
– Niby dlaczego tak sądzisz? Dlaczego wydaje ci się, że wszystko jest takie oczywiste?! – uderzyłem pięścią w najbliższy pień drzewa i wczepiłem palce w rozwiane włosy. – Dlaczego jesteś święcie przekonany, że Liam da sobie radę, chociaż ja, jego ojciec, wątpię, że jest na tyle silny?!
Ptak zatrzepotał skrzydłami i odleciał. Nic dziwnego, bo darłem się jak pierdolnięty.
– Rozumiem rzeczy, których ty jeszcze nawet nie dostrzegasz. – stuknął mnie palcem w czoło. – I wiem, że mam rację. Liam nie podda się tak łatwo.
– Skąd ta pewność? – syknąłem, czując jak krew się we mnie gotuje.
– Bo widzę, jak ten dzieciak chce ci zaimponować. – odpowiedział, a słowa mężczyzny zatopiły pazury w moim sercu, mocno je ściskając. Biło i kurczyło się boleśnie, więc uchyliłem usta, choć nie byłem w stanie się odezwać. Na szczęście Alberto wcale nie oczekiwał odpowiedzi, bo sam miał zamiar ciągnąć dalej: – Jest mądrzejszy i dzielniejszy niż my wszyscy razem wzięci, a ty jesteś jego inspiracją, Christian. Więc jeżeli zabraknie mu siły, by walczyć dla siebie...
– To będzie walczyć dla ciebie. – dokończyła Rachel, mrugając błyszczącymi oczami.

MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz