Rozdział 6

1.5K 122 19
                                    

Neil

    Gruby chyba trochę nie docenił spostrzegawczości naszego szefa.
Cholera, Alberto był jak leki na sraczkę, reklamowane w telewizji. Działają już po dziesięciu minutach, nie? No to nasz szef nawet szybciej, kiedy mocno się wścieknie.
  Właśnie zakończył połączenie, więc mogliśmy zacząć oddychać i całe szczęście, bo od wstrzymywania powietrza, zaczęło robić mi się trochę słabo.
  Czy muszę mówić, że szef był tak wkurwiony, że aż sapał do słuchawki, groził nam uszczerbkiem na zdrowiu i określił nas jako bandę prymitywnych imbecyli z uszkodzonymi sprawnościami umysłowymi? Nie, raczej nie muszę.
   Żeby nie było – nie tylko Alberto doprowadziliśmy do szału, bo pozostałych członków rodziny również, a w szczególności Alice. Niezły wynik, jak na piętnastominutowe zamieszanie.
  I to nie tak, że miałem zamiar się wybielać. Wiedziałem, że narozrabialiśmy. Po prostu gówno mnie to obchodziło.
    – Szef pozamykał wszystkie porty. – syknęła Astrid z wyrzutem, jakby jakaś głupia koka była ważniejsza od mojej córki. – Dopóki nie wrócicie i nie będziemy mieć pewności, że wszystko gra, dostawy zostały wstrzymane. Co z wami, do cholery?! Gdzie wy jesteście?
    Zerknąłem na GPSa, do lotniska zostało nam paręnaście kilometrów.
    – Lecimy do Sztokholmu, a co u ciebie?
    – Neil, nie denerwuj mnie. – przyjaciółka była tak wkurzona, że prawie się zapowietrzyła.
Od razu przypomniałem sobie bajkę „Gdzie jest Nemo" i tę nadmuchaną rybę w akwarium. Astrid musiała wyglądać podobnie.
    – Przestań drążyć ten temat. – odparłem wymijająco. – Nie wiesz, że nie powinnaś zadawać pytań, jeżeli nie jesteś w stanie udźwignąć odpowiedzi?
    – Słuchaj no, pieprzony du...
    – Abonent jest tymczasowo niedostępny. Proszę zadzwonić później.
  Astrid zaklęła pod nosem.
    – Neil, przestań!
    – Abonent jest tymczasowo niedostępny. Proszę zadzwonić później. – powtórzyłem ze znudzeniem.
    – Debilu, przecież wiem, że to ty. – warknęła groźnie, więc przewróciłem oczami i rzuciłem słodkie pożegnanie:
    – Gratuluję. A teraz spieprzaj.
    – Co? Nie możesz tak po prostu się rozłą...
Mogę.
Kliknąłem czerwoną słuchawkę i uśmiechnąłem się z zadowoleniem, kiedy w pojeździe zapanowała błoga cisza, której nie mąciło szczekanie żadnej baby ze wścieklizną.
    – Dziwisz się, że ludzie mają cię za dupka? – zapytał Christian, pochylając się między przednimi fotelami.
    – Nie.
    – Nie, że nie mają cię za dupka, czy nie, że cię to nie dziwi?
    – Ani trochę mnie to nie dziwi. – zerknąłem na przyjaciela z rozbawieniem, ale mój wzrok szybko powędrował z powrotem na drogę.
  Nie mogłem przecież zabić nas na parę godzin przed spotkaniem. Przełknąłem ślinę, kiedy pomyślałem o dziewczynce, która była moją córką... Moim dzieckiem...
   Żyje, oddycha. Ma głowę, ręce, nogi... To znaczy chyba. Ale Alice pewnie by mnie uprzedziła, gdyby brakowało jej jakiejś kończyny.
Mały człowiek, będący częścią mnie, chodzi sobie po tym samym świecie, co ja. Niemożliwe.
  Zastanawiałem się co lubi robić, czy mamy jakieś wspólne zainteresowania, gdzie Jane zabierała ją w weekendy. Na lody? Do kina? Czy w ogóle lubiły spędzać razem czas na mieście? A może bawiły się w domu? Albo w ogrodzie? Jakiego koloru są ściany w jej pokoju, jaki jest jej rozmiar buta, czego nie lubi jeść, na co ma uczulenie...
    – Przejechałeś. – odezwał się Gruby.
    – Hm?
    – Przejechałeś skręt na lotnisko. Co z tobą, stary?
Cholera, faktycznie. Zawróciłem przed bramą pierwszego lepszego budynku i obrałem właściwy kierunek.
    – Zamyśliłem się.
Mason ziewnął i wyciągnął z kieszeni portfel, by po raz dziesiąty upewnić się, że miał w nim fałszywy dowód.
    – O czym myślałeś?
    – A, mniejsza o to. – potarłem nos i wzruszyłem ramionami. – O kinie. I rozmiarze buta...

    Dochodziła dziesiąta... Rano. Następnego dnia.
Czułem na sobie mordercze spojrzenia chłopaków, ale ze wszystkich sił starałem się je ignorować.
Głowa mi pękała, a powieki stawały się coraz cięższe.
   Doskonale zdawałem sobie sprawę, że przyjaciele byli, delikatnie mówiąc, wkurzeni, jednak gdybym chociaż na pięć minut zapomniał, iż chcieli mnie zabić, siedzieli tuż obok, gotowi, żeby mi o tym przypomnieć:
    – Chrzań się, Neil. Jesteś skończonym kretynem. – stęknął Mason. – Zakwaterujmy się w hotelu, prześpijmy się chwilę, pójdźmy na szybkie zakupy, weźmy prysznic...
    – Nie.
    – Kurde, on ma rację. – Christian przeciągnął się na tylnym siedzeniu. W przeciwieństwie do nas, mógł się położyć, więc w ogóle nie powinien mieć prawa do narzekania. – Nie spakowaliśmy żadnych ciuchów na przebranie.
    – Przeżyjecie. 
    – Chcę umyć zęby. – poskarżył się Gruby.
  Czułem się, jakbym siedział w samochodzie z dwójką bachorów i wszystko zaczynało mnie irytować. Byłem padnięty, głodny, a w dodatku niezadowolony z wypożyczonego auta. Człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego.
  Szkoda, że moja ukochana fura została na parkingu przed lotniskiem w Bodø.
    – Nie odpuszczę. Nie teraz, kiedy jestem już tak blisko.
    – Możemy wrócić tu później. – stwierdził Christian. – Twoja córka zobaczy cię pierwszy raz w życiu i pomyśli, że śmierdzisz jak spocony szop. Nie głupio ci?
    – Nie bardzo. – parsknąłem krótko i zamrugałem kilka razy, kiedy oczy zaczęły mnie szczypać ze zmęczenia. – Mason jakoś żyje na co dzień ze swoim dziwnym zapachem.
    – No w sumie...
    – Ej. – Gruby zmarszczył ciemne brwi. – Po pierwsze, proszę się ode mnie odwalić, bo mój aromat zwabił samicę, którą zresztą poślubiłem...
    – Porzygam się. – wykrzywiłem twarz z obrzydzeniem. – A po drugie?
    – A po drugie, możemy wreszcie pojechać odpocząć? Stoimy tu od wczoraj.
    – Nie. Nie ruszymy się stąd, dopóki choć przez chwilę nie zobaczę córki.
    – Mogą być na wakacjach. – Christian wyprostował plecy, a następnie wydał z siebie przeciągłe westchnięcie, gdy coś strzyknęło mu w krzyżu. – Będziemy tu tak stać przez tydzień?
    – Jeżeli to jedyne wyjście... – udałem, że się zastanawiam, choć w rzeczywistości odpowiedź była dla mnie prosta jak drut: – Oczywiście, że tak. Będziemy tu siedzieć do usranej śmierci i mam gdzieś, że musicie umyć ząbki, przebrać się w świeże, pachnące ubranka i...
    – Do usranej śmierci, mówisz? – zagwizdał Mason, drapiąc się po czole. – Skoro już o tym mowa...
    – Nawet mnie nie denerwuj.
    – Wstrzymywanie stolca jest niezdrowe.
    – Dlaczego na każdej misji chce ci się srać? – zarechotał Christian, jakby było z czego żartować.
    – Mam dobrą przemianę materii.
    – Nie, Mason, to tak nie działa. – mocno potarłem policzki, żeby odrobinę się rozbudzić. – Ty po prostu non stop żresz.
    – Wcale nie.
    – Nie ma jeszcze dziesiątej, a ty wpieprzyłeś kilka batonów. No i w schowku masz ukrytą babeczkę z kremem.
    – Dobrze, że mi o niej przypomniałeś. – mężczyzna zatarł dłonie. – Albo nie, zjem ją później. Nie ma co przesadzać z cukrem.
    – Oh, no jasne...
    – Idę zrobić swoje, zaraz wracam.
    – Czekaj. – rzuciłem oburzony, nim zdążył sięgnąć do klamki. – No chyba nie pod domem mojej córki?
    – Bez przesady...
    – Zapomnij. Nie zgadzam się.
    – Ty się na nic nie zgadzasz! – wycelował we mnie swoim tłustym paluchem, podnosząc mi ciśnienie jeszcze bardziej. – Nie możemy pojechać do hotelu, nie możemy kupić nowych ubrań... – wyliczał, poddenerwowanym głosem. – Nie możemy iść na krótką drzemkę i nie możemy się w spokoju wysrać!
   Czy to był dobry moment na wszczęcie kłótni? Jasne, że tak. Każdy mi odpowiadał, zwłaszcza, kiedy przez przemęczenie łatwo było mnie sprowokować. A raczej łatwiej niż zazwyczaj.
    – Nie przyjechałeś tu na wakacje!
    – A ty nie jesteś moim szefem, żebyś mógł rozsta...
    – Ej! – Christian poderwał się z miejsca i wcisnął łeb między nasze fotele.
Byłem pewien, że już chciał zacząć nas rozdzielać, chociaż jeszcze nawet nie zdążyliśmy się na siebie rzucić.
Nic straconego, pomyślałem, szturchając Masona w bark. Od razu mi oddał. Więc ja jemu również. Niech se, kurwa, nie myśli... A nie, chwila... To ja zacząłem. No nieważne.
    – Uspokójcie się! – głos przyjaciela, zajmującego miejsce na tylnym siedzeniu nie brzmiał, jakby był wkurzony naszym zachowaniem.
Jego ton zahaczał bardziej o ekscytację i pobudzenie. Zerknąłem na Christiana, a gdy zorientowałem się, że oczy miał szeroko otwarte i wlepione w coś, a raczej kogoś, kto stał parę metrów przed naszą maską, serce zagalopowało mi w piersi.
  Momentalnie zapomniałem o sprzeczce z Masonem i bezwiednie przygryzłem pięść, całą swoją uwagę skupiając na mężczyźnie.
  Miał gęste, ciemne włosy, zadarty nos, trochę jak u prosiaka oraz naburmuszoną twarz. Od razu mnie wkurwił, bo nie wyglądał na sympatycznego. Nie to co ja.
    – Myślicie, że to jej tata?
  Powoli obróciłem głowę i wbiłem w Grubego tak ostre spojrzenie, że momentalnie struchlał i nieco się wzdrygnął.
    – Przepraszam. Chodziło mi o to, że...
    – Ja jestem jej tatą. – zacisnąłem palca na kierownicy, używając takiej siły, iż prawie zdarłem skórzaną osłonę. – A ten gość to jakiś pajac.
    – Neil, nie możesz obrażać go tylko dlatego, że wychowuje twoją córkę. – odchrząknął Christian, kładąc mi rękę na spiętym ramieniu. – Postaraj się trochę wyluzować.
  Facet, którego obserwowaliśmy, powolnym krokiem ruszył do garażu i na moment zniknął nam z pola widzenia, jednak już po chwili wrócił, prowadząc przed sobą mały, różowy rower.
    – O Boże. – wypaliłem półprzytomnie. Kompletnie nie panowałem nad słowami, opuszczającymi moje gardło. – Rowerek... Moja córka ma rowerek... – nogi zaczęły mi się trząść, a spocone dłonie zsunęły się z kierownicy.
    – Mhm. – Gruby uśmiechnął się troskliwie, pewnie zaniepokojony tym, co się ze mną działo. – To prawda, ma rowerek.
    – Bez podpórek. – przykryłem usta dłonią. – Jeździ sama na dwóch kółkach... Widzicie?
  Tyle było rzeczy, którymi nie mogłem się cieszyć przez ostatnie lata.
Kto uczył moją córeczkę jazdy na rowerze? Ten błazen? Jane? A może Olivia?
  Pomiędzy wzruszenie, niesamowitą ciekawość i zniecierpliwienie, zaczęła wkradać się zazdrość.
To ja powinienem był pilnować, żeby się nie przewróciła i pomagać jej prawidłowo stawiać nogi na pedałach.
    – Widzimy. – Christian mocno poklepał mnie po plecach. – Musi być bardzo odważna i sprytna.
  Mógłbym słuchać komplementów na temat dziewczynki przez cały dzień.
Oczy przestały mi ciążyć, a ból głowy przeminął, lecz w zamian pojawił się ucisk w żołądku. Przez chwilę myślałem nawet, że nie da się być bardziej zdenerwowanym, ale gdy mężczyzna postawił rower przed drzwiami, zrozumiałem, iż szykuje go dla mojej córki i kompletnie odrętwiałem z nadmiaru emocji.
  Zastygłem z mocno zaciśniętymi ustami, kolana stukały mi o kierownicę, kiedy nogi poruszały się niekontrolowanie, a całym ciałem od czasu do czasu wstrząsały dreszcze.
   Drzwi zaczęły się otwierać. Jako pierwsza wyszła kobieta, ale nie miałem zamiaru raczyć jej spojrzeniem. Żal było mi poświęcić choćby sekundę na kogoś innego niż cudo, dla którego tu przyjechałem.
   Wsunąłem palce jednej dłoni do ust i przygryzłem paznokcie.
  Zobaczyłem ją. Zobaczyłem moją małą dziewczynkę.
    – Neil. – Mason mocno chwycił mnie za nadgarstek, a ja dopiero wtedy zarejestrowałem, że kurczowo trzymałem klamkę. – Nie wysiadaj.
    – Muszę do niej podejść.
    – Przestań.
    – Tylko na chwilę... Chcę ją zobaczyć z bliska. Obiecuję, że się nie odezwę. – wyszeptałem, chociaż wszyscy wiedzieli, iż kłamałem.
Nie dałbym przecież rady przejść obok bez nawiązania z dzieckiem kontaktu.
Gruby miał rację... Zobaczyłem ją i przepadłem.
   Była jeszcze piękniejsza niż w moich wyobrażeniach. Mogłem to stwierdzić z łatwością, choć znajdowała się dość daleko.
  Biała, letnia sukienka w czerwone kropki zafalowała na delikatnym wietrze, kiedy nieśmiało podeszła do rowerku. Stała obok niego, jakby nie wiedziała, co dalej zrobić, a mi serce ścisnęło się z żalu. Przecież gdybym był trochę bliżej, mógłbym jej pokazać, jak na niego wsiąść.
  Ten pieprzony, różowy rower był taki wielki... Albo ona taka malutka.
    – Niech pomogą jej usiąść, no. – spiąłem się wskutek ogarniającej mnie bezsilności.
    – Stary, spokojnie. To tylko rower.
  To nie był tylko rower. Wnerwiał mnie fakt, że nie mogłem nic zrobić, a ta dwójka gadała między sobą, nie zwracając najmniejszej uwagi na moje dziecko.
  Jak mogli tak po prostu ignorować obecność dziewczynki? Ja dałbym wszystko, żeby spędzić z nią te pół minuty, które oni przepierdolili na jakąś bezsensowną dyskusję.
    Nie mogłem dojrzeć twarzy córki. Stała bokiem, przesuwając opuszkami paluszków po siodełku. Włosy miała spięte w dwa kucyki. I kręcone... Jak Jane.
Moja Jane.
  Wciąż nie wybaczyłem kobiecie, że zrobiła mi coś takiego, ale nie mogłem być na nią zły, gdy patrzyłem na nasze dziecko.
Moje i Jane.
    – Schowaj się! – głośny ton Masona wyrwał mnie z zadumy, a jego silna łapa, która uwiesiła się na moim karku, pociągnęła mnie mocno w dół. – Idą tu.
   Dobrze, że przyjaciel zachował czujność, bo gdyby Olivia czy ten jej fagas zobaczyli nas w samochodzie, późniejsza część planu mogłaby pójść się walić.
    – Puść mnie, kretynie. – jęknąłem, gdy Gruby jeszcze mocniej przycisnął dłoń do mojej szyi. – Z ich perspektywy wygląda to dziwnie... Jakbym robił ci loda.
    – Nie krępuj się.
    – Jesteście obleśni. – stwierdził Christian, chowając się za fotelem.
  Nie wiem, jak długo siłowałem się z łapą tego idioty, ale w tej niewygodnej dla mnie pozycji, to Mason miał przewagę i puścił mnie dopiero, gdy na osiedlu domków jednorodzinnych znów zrobiło się pusto.
    – W którą stronę poszli? – zapytałem, przyciskając nos do okna.
    – Chyba tam. – Christian zastukał palcami w swoją szybę, po czym pomasował się po brodzie. – Co dalej? Jakieś pomysły?
  Pomysłów to ja akurat miałem aż w nadmiarze. Problem po prostu polegał na tym, że większość z nich kończyło się śmiercią przynajmniej kilku osób, zaczynając oczywiście od tego gościa, który zastępował mnie w życiu dziewczynki i pewnie nazywał siebie jej tatą. No ale niestety, nie mogliśmy pozwolić sobie na krwawy mord, kiedy moja mała córeczka była obok.
Trudno, może później. Czas więc na plan B.
  Przekręciłem kluczyk i założyłem ciemne okulary, szykując się do drogi. Jak długiej? Nie miałem pojęcia, ponieważ wszystko zależało od Olivii i jej faceta.
    – Będziemy ich śledzić? – zapytał Christian, chociaż podejrzewałem, iż znał odpowiedź, jeszcze zanim mu jej udzieliłem:
    – Tak.
    – A później?
    – Później... – przeciągnąłem się w fotelu, próbując rozprostować obolałe kości. – Później będziemy musieli znaleźć jakiegoś kretyna, który odwróci uwagę opiekunów dziewczynki.
   Przyjaciel parsknął z tylnego siedzenia. Ja również się zaśmiałem. I to naprawdę głośno, bo nasze spojrzenia równocześnie powędrowały na Masona.
    – No chyba sobie jaja robicie? – prychnął.

MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz